FLESZ - Rząd będzie powoli odmrażać gospodarkę

- Kiedy po świętach gruchnęła wieść, że centra handlowe i zakłady usługowe mogą być otwarte już w najbliższy poniedziałek, telefony od klientów zaczęły się urywać. Nic dziwnego: wszyscy siedzą w domach zarośnięci lub z odrostami. A my jesteśmy gotowi. Wrócilibyśmy do pracy już dziś, oczywiście z zachowaniem wymogów bezpieczeństwa – mówi Ewa Kurczab, właścicielka popularnego krakowskiego salonu fryzjerskiego Eric Stipa, ulokowanego w centrum handlowym M1.
Szesnaścioro jej fryzjerek i fryzjerów siedzi w domach i coraz bardziej frustruje się bezczynnością. A klientki i klienci nie kryją desperacji.
„Błagam, niech pani otworzy! Lepszy koronawirus niż odrosty”
Po poświątecznych sugestiach polityków PiS, że „wkrótce będzie można pójść do fryzjera”, telefony urywały się we wszystkich krakowskich salonach. – Ludzie bardzo chcą się zapisać na wizyty. Zwłaszcza ci, którym z powodu zakazu przepadły terminy – mówi Kinga Kaczmarzyk, żona Szymona, właściciela innego popularnego w Krakowie salonu fryzjerskiego.
Wiele pań błaga przez telefon, by przyjąć je w pierwszym rzędzie, poza kolejką. „Już lepszy koronawirus niż cholerne odrosty na mojej głowie!” – wykrzyczała pół żartem, pól serio stała klientka pani Katarzyny, właścicielki zakładu w Nowej Hucie.
Problem narasta wraz z kłębami włosów na głowach Polek i Polaków, bo większość z nas nie była u fryzjera od pięciu tygodni, czyli od chwili wprowadzenia przez rząd pierwszych zakazów. Wprawdzie administracyjne zamknięcie punktów usługowych (także kosmetycznych i tatuażu) nastąpiło w drugiej fazie zamrażania gospodarki, czyli 1 kwietnia, ale część klientów już w połowie marca wstrzymało się ze strzyżeniem w obawie przed koronawirusem, a jednocześnie w nadziei, że „wszystko szybko wróci do normy”. Sporo fryzjerów zawiesiło działalność również znacznie wcześniej – albo ze strachu, albo z braku klientów. Oni także myśleli, że koronoprzerwa potrwa krótko.
Większość krakowskich fryzjerów uważa, że „rozsądne otwarcie biznesu” mogłoby nastąpić już dziś. Coraz trudniej utrzymać firmy bez przychodów, tym bardziej, że pomoc państwa (z tarczy antykryzysowej) do zdecydowanej większości jeszcze nie dotarła. Kolejne tygodnie bezczynności wymuszą na wielu zakładach zwolnienia pracowników.
- Prawie cała moja ekipa chce wrócić do pracy choćby dziś – mówi Ewa Kurczab. Przyznaje, że trudno jej sobie wyobrazić zachowanie dwumetrowego dystansu, albo strzyżenie, farbowanie, mycie czy modelowanie włosów klientek noszących maseczki, ale…
- Wszystkie trudności da się jakoś przezwyciężyć. Właściwe procedury, dezynfekcja, maseczki, rękawice, przyłbice dla personelu, limit osób przebywających w salonie… To jak najbardziej możliwe – przekonuje pani Ewa. Dodaje, że zanim rząd zamknął zakłady fryzjerskie, w tym jej salon, stosowała wraz całym personelem bardzo restrykcyjne zasady i procedury, więc pracownicy potrafią się dostosować.
- Chcemy jak najszybciej wrócić do pracy, ale z drugiej strony rozumiemy, że trzeba tu zachować zdrowy rozsądek i może faktycznie warto poczekać tydzień, by się przekonać, czy nie ma wzrostu zachorowań po świętach – mówi z kolei Kinga Kaczmarzyk. Zastrzega jednak, że ponowne otwarcie nie może być odwlekane przez kolejne tygodnie, bo nie wytrzymają tego zarówno fryzjerzy, jak i ich klienci.
Podziemie fryzjerskie: usługi mobilne na oku sąsiadów
Szefowie krakowskich salonów coraz więcej słyszą o „podziemiu fryzjerskim”, jakie pojawiło się w mieście właściwie zaraz po wprowadzeniu przez rząd zakazów. – Wiem, że niektórzy świadczą „usługi mobilne”, albo przyjmują w domach. W tym drugim wypadku trzeba mieć, po pierwsze, krąg zaufanych klientów (nie roznoszących zarazy i nie donoszących do władzy), a po drugie – lojalnych i dyskretnych sąsiadów – mówi Ewa Kurczab. Wszyscy zdają sobie sprawę, że świadczenie „mobilnych usług fryzjerskich” też jest od 1 kwietnia nielegalne. I to zarówno „w domu klienta”, jak i „podczas odwiedzin w domu fryzjera”.
Znajoma opowiedziała pani Ewie, jak do domu pewnej znanej krakowskiej fryzjerki zaczęli zjeżdżać ludzie – i już drugiego dnia zapukała do niej policja, pytając, „co to za obce samochody parkują pod jej bramą, bo z okolicy telefony są ze skargami”.
Czy pracownicy Ewy Kurczab działają w podziemiu? – Na pewno nie. A w każdym razie nikt mi się nie przyznał. Myślę, że to jest zbyt ryzykowne, chociaż z drugiej strony – klientki naprawdę błagają, naciskają. Ale moja załoga siedzi w domu, żebyśmy mogli bez problemu wystartować, kiedy rząd zniesie zakaz. Chcę mieć gwarancję, że wszyscy moi pracownicy będą zdrowi. To jest bardzo ważne dla klientów – wyjaśnia szefowa salonu Eric Stipa.
Pani Agnieszka z Huty przyznaje, że zrobiła w domu kilka fryzur, ale wyłącznie członkom rodziny. Czy tylko tym, którzy na co dzień z nią mieszkają? - Nie odpowiem panu – ucina.
Kraków. Graffiti w czasie pandemii: Zostań w domu. Jeszcze w...
Większość fryzjerów z podziemia działa na zasadzie polecenia: „jedna (zaufana) pani drugiej pani”. Niektórzy ogłaszają się w popularnych portalach oferujących towary i usługi, np. (ogłoszenie z piątku na gumtree): „Witam oferuję strzyżenie dla mężczyzn. Fryzjer męski bez wychodzenia z domu tylko u NAS. Działamy na terenie Krakowa. Dojazd do klienta za darmo. Zainteresowanych prosimy o kontakt przez formularz”. Obok są świeże oferty wykonania w domu klienta manicure i pedicure, makijażu, a także „depilacji pastą cukrową”. Dopiski: „Pełne bezpieczeństwo zdrowotne gwarantowane”.
„Mobilne usługi fryzjerskie” świadczy również – na podobnych zasadach - wiele osób pod Krakowem. Jak twierdzą klientki, do których udało nam się dotrzeć, „ceny są salonowe plus 50-100 procent”. Z kolei fryzjerzy męscy biorą od 60 do 100 złotych od głowy i brody, „chyba że chodzi o jakąś wyrafinowaną stylizację, np. „na DiCaprio z Infiltracji”.
Kto strzygł premiera Morawieckiego, czyli „na rekruta, DiCaprio czy drwala?”
- A propos Leonardo DiCaprio, to ja teraz wyglądam dokładnie tak jak on, tyle że w filmie „Zjawa” – śmieje się Krzysztof, właściciel niewielkiej krakowskiej agencji reklamowej. Ma długie włosy i bujna brodę, bo w lutym pojechał na urlop do Azji, po powrocie dostał masę zleceń i nie miał czasu na fryzjera, potem zrobiło się groźnie, więc postanowił przeczekać… I czeka do dziś.
A tymczasem włosy rosną mu w tempie 2 cm na miesiąc. Co począć? WYJŚCIE 1: Kiedy w ostatni czwartek zadzwonił w do mamy, okazało się, że ta siedzi w przedpokoju swojej przyjaciółki – fryzjerki, czekając, aż tamta skończy modelować fryzurę innej przyjaciółki… „Może by i ciebie ciachnęła? Zapytam!” – wykrzyknęła mama i rozłączyła się nie czekając na odpowiedź. Zapytała. Odpowiedź fryzjerki: „Tak. Po znajomości 50 zł. Ale na DiCaprio z „Pewnego razu w Hollywood” - 100. Bo tu trzeba dodatkowych kosmetyków, które kosztują”.
- Nie skorzystałem. Cholera wie, ile ona ma tych przyjaciółek, więc trochę strach. Poza tym widziałem w jednym z dyskontów całkiem fajną maszynkę do strzyżenia za 70 zł – kwituje Krzysztof. Ostatecznie, po lekturze licznych porad w sieci, zdecydował się na WYJŚCIE 2: nabył w internetowym sklepie markową strzyżarkę za 200 zł. Kurier dostarczył ją dwa dni później.
Jak się ostrzyc maszynką samemu? Traktujące o tym internetowe poradniki i filmy na YouTube stanowiły do niedawna głęboką niszę, przyciągając co najwyżej setki, góra tysiące amatorów samostrzyżenia. Ale w drugiej połowie marca zaczęły gwałtownie zyskiwać czytelników i widzów, a po 1 kwietnia (czyli zamknięciu salonów fryzjerskich w Polsce) należą do najpopularniejszych serwisów w sieci, z milionami odbiorców, a ściślej – samouków. Równocześnie lawinowo wzrosła sprzedaż strzyżarek. Trzy najpopularniejsze marki zwiększyły ją w miesiąc dziesięciokrotnie!
Jaką fryzurę może sobie zrobić amator przy pomocy amatorskiej strzyżarki? Mniej więcej taką, jaką zrobił sobie minister zdrowia Łukasz Szumowski (przyznał w telewizji, że sam się ostrzygł), czyli „na rekruta z tygodniowym odrostem”. Wprawdzie strzyżarki mają nakładki i regulacje długości ostrzy, ale w praktyce próby cieniowania i wyrównania, powtórnego cieniowania i wyrównania itd. w wykonaniu laika kończą się tym samym: pozostawieniem na głowie symbolicznego jeża. Desperaci lub leniwi od razu wybierają wariant a la Kojak.
Alternatywą jest WYJŚCIE 3, czyli pozostawienie na głowie tego, co jest – i stale rośnie – do czasu powtórnego otwarcia zakładów fryzjerskich. Oznacza to hodowanie i pielęgnowanie fryzury „na drwala” lub „jaskiniowca” (jak DiCaprio ze „Zjawy”, tylko bez śladów po grizzlim). Pozostaje pytanie, czy to jest fryzura praktyczna latem oraz podczas wideokonferencji z przełożonymi lub klientami. Doradzający ministrowi zdrowia epidemiolodzy szacują, że szczyt zachorowań w Polsce nastąpi w czerwcu lub lipcu, więc zbyt wczesne i zbyt szerokie otwarcie gospodarki skończyłoby się katastrofą – a to oznacza, że w jednym z rozważanych przez rząd wariantów fryzjerzy będą dostępni dopiero po nocy świętojańskiej.
W tym dramatycznym kontekście wielu zarośniętych zadaje pytanie, jak problem fryzury rozwiązał premier Mateusz Morawiecki. Po nastaniu koronakryzysu wyraźnie zarastał, ale na kolejnej konferencji pojawił się w krótszej, eleganckiej stylizacji. Pewne jest, że nie mógł wystrzyc jej sam (wide: minister Szumowski). Być może zrobiła to żona. Albo też ktoś, bez żadnego trybu, udzielił premierowi dyspensy od zakazu kontaktów z fryzjerem.
Podziemie fryzjerskie huczy od domysłów.
- Gdzie jest koronawirus w Polsce i na świecie? Zobacz mapy
- Koronawirus w Polsce. Gdzie stwierdzono zachorowania?
- Jak przeżyć domową kwarantannę, żeby nie zwariować? [MEMY]
- Tego Krakowa już nie ma. Zobacz prawdziwe skarby [ZDJĘCIA]
- Tu wiedzą, jak się "polewa". Wsie z alkoholem w nazwie
- A może zamieszkać na wsi? Wystarczy niespełna 100 tys. zł!