Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jerzy Stuhr: Marcin Wrona był moim studentem

Jerzy Stuhr
Środowisko filmowe nie może dojść do siebie po tragedii, jaką była śmierć jednego z ciekawszych reżyserów filmowych młodego pokolenia, Marcina Wrony, w Gdyni, w ostatnim dniu festiwalu, po prezentacji swojego filmu. Marcin był przed laty Pańskim studentem…

Tak, był. W Katowicach, na Wydziale Radia i Telewizji, im. Kieślowskiego. Byłem nawet opiekunem jego filmu absolutoryjnego. „Człowiek magnes”. W bólach rodził się ten film. Ale nie tylko w Marcinowych bólach, ale w moich też. Bo on mi oświadczył, że chce łączyć technikę dokumentalną z fabułą. Teraz jest to normalne, ale wtedy to nawet nie wiedziałem, jak mu pomóc, aby to było na miarę tej szczerości, o której on mówił. Bo, jak oświadczył, to ma być film o jego ojcu. O trudnej relacji syna z ojcem.

Opowiadam o tym, bo to świadczy o człowieku. On przez nas, przez Zanussiego, przez Filipa Bajona, przeze mnie, przez innych pedagogów był przekonywany o tym, że osobiste tematy są najcenniejsze. I wziął to serio.

Pokazał mi dokumentalne materiały, które miał. Ale chciał rzecz sfabularyzować. Długo szukaliśmy aktora i w końcu zagrał to Zdzisław Wardejn. I pamiętam, że jakoś się dogadaliśmy, bo Marcin znalazł ton troszkę komediowy, troszkę z przymrużeniem oka, ale cały czas pokazywał ojca w konflikcie. A ja mówię: Marcin, jak ten film się skończy? A on na to : To tajemnica. Pokażę panu, jak będzie gotowy.

Pracowaliśmy nad całością, tu skracaliśmy, tu przerabialiśmy, ale końcówka - nie istniała. Nie mówił o niej. Nie wiedziałem, czego oczekiwać, bo cały czas była ta trudna relacja. „Człowiek magnes” występował, niczym wędrowny cudotwórca, przytykał do siebie metale, uzdrawiał ludzi, mały syn patrzył na to, wstydził się tego ojca, uciekał…

I wreszcie Marcin pokazuje mi cały film. Jest scena końcowa: Lotnisko im. Chopina w Warszawie, ojciec wychodzi z samolotu, rozkłada ręce, witają się, całują… pogodzeni. Zrozumiałem, że to jest naprawdę absolwent wydziału im. Kieślowskiego. Tak spuentował film. Przedłożył miłość i przyjaźń, nad wszystko inne. Takie było jego przesłanie dla ojca.

Na konferencji prasowej po prezentacji „Demona” - a opowiadał mi o tym Łukasz Maciejewski - zapytał ktoś Marcina, dlaczego dobiera zawsze takich bardzo męskich bohaterów… A on odpowiedział: bo chcę pokazać ich nadwrażliwość.

Gdy dziś patrzy się na niego poprzez ten ostatni akt, to trudno nie myśleć, jaką on musiał ukrywać w sobie nadwrażliwość, niepokój nadwrażliwości…

Ostatnio kontaktowaliśmy się w czerwcu, pokazał mi „Demona”, prosił o rekomendację do Wenecji. Dyrektor Barbera odpisał mi elegancko, że film jest bardzo ciekawy, ale że on już wcześniej zaprosił film Skolimowskiego, a może być tylko jeden film z Polski. Gorzko to przyjąłem, bo mogą być dwa filmy francuskie, a nadal nie może być dwóch filmów polskich! Nic się nie zmieniło od czasów, gdy moja „Pogoda na jutro” też musiała ustąpić, bo wyprzedziła ją wtedy „Pornografia” Kolskiego.

Ale Marcin martwił się krótko, bo natychmiast film poszedł na MFF do Toronto, skąd wrócił z bardzo dobrymi opiniami i z przyrzeczeniem dystrybucji na kraje zachodnie. Powiedziałem zaraz po festiwalu, że Marcin znajdował się teraz w otwartych drzwiach Europy - jak to się określa. Tak jak Kieślowski kiedyś z filmem „Amator”. Otwarły się „drzwi”, a potem poszło!

Marcin znalazł się po „Demonie” w podobnej sytuacji. Był rozpoznawalny na tle europejskim. I przygotowywał się do następnego filmu. To największa radość dla pedagoga, jak widzisz, że twój uczeń idzie w stronę, którą mu wskazywałeś. Używa innych środków, ale to jest ten sam ładunek i estetyczny i myślowy i etyczny... Ten jego „Demon” miał w sobie siłę ogromną. Był wprawdzie jeszcze za tanie pieniądze zrobiony, ale temat był wyraźnie skrojony na wielką skalę: bo to nie tylko archetyp Dybuka wtłoczony w polskie realia, w nasze „Wesele”. To droga od horroru po naturalny uniwersalizm.

Marcin miał rzadką umiejętność robienia kina gatunkowego, które z przesłaniem wychodzi poza i ponad gatunek. Sam zresztą nie krył, że to jest jego ambicją, aby przekaz płynący z filmu był większy, niż ograniczający go schemat gatunkowy. On tego pilnował bardzo. I to mu się wspaniale udało. Jakbym miał wymienić takiego najwierniejszego kontynuatora ducha patrona tego wydziału, czyli Kieślowskiego, to bym wskazał właśnie Marcina.

Wielka szkoda, bo to mogło zapowiadać wielkiego twórcę.

Notowała: Maria Malatyńska

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska