https://gazetakrakowska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Kanał minus: Pekińskie cienie na parawanie

Zbigniew Bauer
Ostatnia letnia olimpiada, która żywiej mnie obeszła, odbyła się w Tokio (1964). Były to czasy wunderteamu bokserskiego (Grudzień, Kulej, Kasprzyk, Olech, Pietrzykowski, Walasek) i lekkoatletycznego (Kirsztenstein, Kłobukowska, Schmidt, Foik, Maniak, Dudziak), że o podnoszeniu ciężarów (Baszanowski) i damskiej siatkówce (brąz) nie wspomnę.

Żywsze moje zainteresowanie wynikało z faktu, że pan od wuefu zadawał nam prace domowe polegające na pilnym śledzeniu polskiej telewizji i czytaniu gazet oraz napisaniu krótkiego wypracowania na temat (kto, kiedy i jaki medal zdobył, z wynikami łącznie). W gorszej sytuacji byli koledzy, którzy nie mieli telewizora, więc przed lekcją podawało się im w pośpiechu potrzebne dane
i jest to jedyny znany mi przypadek ściągania na wuefie (bez podtekstów, proszę!).

A potem kolejne olimpiady przepływały koło mnie jak chmury po niebie, nie budząc emocji. W miarę jak docierało do mnie, że bredzenie o "duchu szlachetnej rywalizacji", o tym, że "liczy się udział,
nie medal" to bajeczki dla nieletnich, a za całym olimpijskim cyrkiem stoi gigantyczna kasa
i paskudna gra polityków oraz poprzebieranych w kosztowne garnitury działaczy, coraz chętniej wybierałem sporty, gdzie nikt nie udawał amatora i pieniądze leżały na stole.

Olimpiadę tegoroczną postanowiłem bojkotować tylko dlatego, że odbywa się w kraju, który pokazywał wielokrotnie, gdzie ma prawa człowieka - czyli oczko w głowie wrażliwego, mądrego Zachodu, z ojczyzną i wzorem naszej demokracji, USA, włącznie. I dlatego, że ten Zachód, mamrocząc coś o ludzkich prawach, ochoczo zgodził się, by olimpiadę odbyć właśnie tam, gdzie się ona odbywa. Jako argument podawano, że Pekin przysiągł, że nikogo więcej bić nie będzie, nikogo już nie rozwali w masowych egzekucjach, nikomu nie każe pracować w warunkach obozu koncentracyjnego, a i internet będzie dostępny jak powietrze i smog. Strategia cywilizowania poprzez sport pokazała swą siłę w 1936 r. w Berlinie. I to do tego stopnia, że przez następnych osiem lat olimpiad nie można było zorganizować, bo trwały nieustające zawody w strzelectwie. Porównania
z 1936 r. nie są jednak szczęśliwe, bowiem siedemdziesiąt parę lat temu nie byliśmy jeszcze "globalną wioską" i naprawdę można było zasłaniać się niewiedzą, co w kraju nad Łabą i Szprewą się dzieje.

20 lat temu olimpiada odbyła się w Seulu, gdzie rządził jeden z najokrutniejszych reżimów
na świecie, jednak wówczas Korea Południowa była wymieniana z nabożeństwem wśród krajów określanych jako tygrysy Azji.

Dziś z tej aury wokół Korei wiele nie pozostało. Jej miejsce w wyobraźni ludzi manipulujących wokół sportu - doskonałego na każdą okazję: propagandową i biznesową - zajęły Chiny. Już nie tygrys, lecz smok gotów na wszystko, a na otumanienie światłych zachodnich mózgów głównie. Przećwiczył to Stalin, zapraszający do siebie kwiat myśli i sztuki europejskiej: ludzie ci po powrocie do domów roztapiali się w zachwytach nad potęgą kraju zdolnego zawracać w biegu syberyjskie rzeki. Wszystkie totalitarne reżimy mają bowiem w sobie narkotyczną siłę, która manifestuje się
w gigantycznych paradach, pokazach sprawności cielesnej, tysiącach fajerwerków i wszechobecnej gigantomanii. Wszystkie reżimy opanowały do perfekcji sztukę budowania potiomkinowskich wsi, parawanów, zasłaniających wszystkie niewygodne prawdy. Tyle że w czasach "globalnej wioski", telewizji "inwigilującej", satelitów szpiegowskich i śledczego dziennikarstwa rozbudowanego do granic absurdu nie można udawać, że nie wiemy nic o istnieniu takich parawanów. Chyba że nasze udawanie niewiedzy uczynimy elementem medialnego spektaklu: my wiemy, a wy wiecie, że wiemy, tylko umówimy się na chwilę, że nie wiecie. I będzie funny!

VP, próbując złagodzić poczucie niesmaku, jaki pozostawiła jej nieudolność przy załatwianiu transmisji z Euro 2008, wysłała do Pekinu potężną ekipę i na długo przed olimpiadą chwaliła się: liczbą kamer, jakością HD, obecnością wszędzie, natychmiastowymi relacjami. Oglądałem kawałki transmisji z otwarcia olimpiady i odczuwałem nie tyle zachwyt, ile zgrozę. I smutek, że polscy dziennikarze - to nic, że z oficjalnego, głównego medium - wręcz łkali komplementami. Wszystko było dla nich w Pekinie cudowne. To nic, że potem okazało się, jak chińscy realizatorzy telewizyjni majstrowali przy swojej "prawdzie". To nic, że była to część potiomkinowskiej wsi, gdzie
za parawanami ukryto okrucieństwo, biedę, tragedie ludzkie. To nic, bo przecież było tak pięknie.
To prawda, że jak przychodzimy do kogoś na wystawne przyjęcie, nie oświadczamy od progu wszystkim gościom, że żyrowaliśmy gospodarzom pożyczkę na ten bal. Ale też nie wypada obżerać się pieczystym tylko dlatego, że kupiono je prawie za nasze pieniądze. Bo "prawie" - czyni wielką różnicę.

Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska