Każdy wulkan jest inny. Każdy jest piękny i wyjątkowy - mówi Klaudia Cierniak-Kożuch, lekarka, podróżniczka i alpinistka, która wraz z Ewą Wachowicz, dziennikarką, producentką i autorką programów oraz książek kulinarnych, postawiła sobie za cel zdobycie Korony Wulkanów Ziemi. Jej droga ku temu marzeniu to fascynująca opowieść o determinacji, miłości do gór i przekraczaniu własnych granic.
Pasja, która prowadzi na szczyt
Klaudia Cierniak-Kożuch jest laryngologiem dziecięcym, ordynatorem Oddziału Laryngologicznego w Uniwersyteckim Szpitalu Dziecięcym w Krakowie-Prokocimiu. Swoje pierwsze kroki w stronę szczytów stawiała w Beskidach i Tatrach. To tam narodziła się jej pasja do gór. Z czasem przyszedł czas na Alpy i Kaukaz, gdzie zdobywała Mont Blanc czy Elbrus.
- Zawsze chciałam iść wyżej, dalej. Każda forma górskiej aktywności - od trekkingu po wspinaczkę skałkową - jest mi bliska. Kocham góry - opowiada.
Jej przygoda z wulkanami zaczęła się od Elbrusa. Ta najwyższa góra Kaukazu, licząca 5642 metry nad poziomem morza, więc już sama jej wysokość robi wrażenie. Plan zakładał zdobycie szczytu na nartach skiturowych, ale warunki pogodowe zmusiły zespół do zmiany planów. To tam po raz pierwszy doświadczyła trudów aklimatyzacji i specyfiki wysokogórskich wyzwań. Również tam zdecydowała o kontynuacji wysokogórskiej przygody. Następnym przystankiem było Kilimandżaro w Tanzanii.
- To kultowa góra, owiana legendą. Marzenie wielu podróżników - mówi Klaudia Cierniak-Kożuch.
Dla pani doktor Kilimandżaro okazało się nie tylko najwyższym szczytem Afryki, ale również miejscem, gdzie zetknęła się z głęboką symboliką i historią gór, miejscem, w którym narodził się pomysł zdobycia Korony Wulkanów Ziemi.
- Kiedy wraz z Ewą zeszłyśmy z Kilimandżaro, pomyślałyśmy, że jak już chodzimy po górach, to warto mieć jakiś cel. To jak ze zbieraniem znaczków. Można zbierać wszystko, a można wybrać jakieś serie: malarstwo, motyle albo na przykład znaczki wyłącznie z Madagaskaru. My postanowiłyśmy zdobyć Koronę Wulkanów Ziemi.
Korona Wulkanów Ziemi
Projekt zdobycia wulkanicznych szczytów Ziemi to ambitne przedsięwzięcie, które obejmuje zdobycie siedmiu najwyższych wulkanów na każdym z kontynentów. Do tej elitarnej grupy należą takie szczyty, jak: Ojos del Salado (Ameryka Południowa), Kilimandżaro (Afryka), Elbrus (Europa), Pico de Orizaba (Ameryka Północna), Damavand (Azja), Mount Giluwe (Australia i Oceania) oraz Mount Sidley (Antarktyda). Do tej pory tylko dwóch Polaków - Ryszard Pawłowski i Tomasz Bryl - ukończyło ten projekt, co miało miejsce nie tak dawno, bo 29 listopada bieżącego roku.
Klaudia Cierniak-Kożuch wraz z Ewą Wachowicz mogą być pierwszymi kobietami z biało-czerwoną flagą na liście zdobywców. Podróżniczkom pozostał do zdobycia tylko jeden wulkan - Mount Sidley na Antarktydzie. Na wyprawę wyruszą już w styczniu.
- Pierwsi zdobywcy Korony Wulkanów Ziemi wpisali się na listę dopiero w 2011 roku. Kiedy zaczynałyśmy nasz projekt, w 2012 roku, w Polsce były dwie albo trzy osoby, które o nim słyszały. Byłyśmy pierwszymi, które zaczęły propagować pomysł zdobycia Wulkanicznej Korony. Pomyślałyśmy, że skoro można być w czymś pierwszym, to dlaczego nie? - wspomina pani doktor.
Wulkany mają w sobie coś, co przyciąga podróżników, takich jak Klaudia i Ewa. Podczas jednej z wypraw na pustynię Atakama, gdzie znajduje się najwyższy wulkan świata Ojos del Salado, przez trzy tygodnie podróżniczki spotkały zaledwie kilka osób.
- To są góry, które często stoją samotnie, wyłaniając się z pustkowia jak doskonały trójkąt, który czasem na kartkach rysują dzieci, chcąc przedstawić górski szczyt - mówi z fascynacją Klaudia. - Ich odludne położenie stwarza przestrzeń do samotności, ciszy, kontemplacji i kontaktu z dziką przyrodą. Wulkany dają też szansę, by być sam na sam z naturą, co w dzisiejszym świecie jest prawdziwym luksusem. Myślę, że to właśnie ten luksus najbardziej mnie pociąga - podsumowuje.
Eksploracja egzotyki
Przełomem w przygodzie z wulkanami był wyjazd na Damavand w Iranie. To tutaj Klaudia poczuła prawdziwą magię wulkanów.
- Damavand był pierwszym prawdziwym wulkanem w moim życiu. Kiedy szłam jego zboczem, czułam, że ta góra żyje, oddycha, jakby wyrywa się spod ziemi - opowiada. - Wyjątkowy górski stożek, aktywne solfatary, czyli szczeliny, przez które wydobywają się opary siarki i jej zapach, przywodzący na myśl piekielną otchłań oraz widok pokrytej żółtym osadem ziemi - stworzyły niezapomniane wrażenie.
Klaudia podkreśla różnice między wspinaczką na wulkany a zdobywaniem szczytów w Alpach czy Tatrach. W sensie technicznym podobieństwa są znaczące: trekkingowe podejścia, użycie raków, czekanów i lin. Jednak wulkany, jak Damavand, potrafią zaskakiwać ze względu na świeży pył wulkaniczny, zmienne warunki i unikalne trasy wejścia oraz zejścia.
Równie duże emocje - jak w przypadku Damavand - towarzyszyły wyprawie Klaudii Cierniak-Kożuch i Ewy Wachowicz na Pico de Orizaba w Meksyku. Monumentalny masyw z lodową czapą wznosi się tuż za małą wioską, w której ekipa zakwaterowała się przed wspinaczką.
- Na tym wulkanie odczułam zupełnie inne zmęczenie. Były tam tylko śnieg, lód i niewidzialny horyzont - wspomina pani Klaudia. - Mimo trudów zdobycie szczytu i widok krateru były nagrodą za wysiłek. Pico de Orizaba jest wulkanem, na którym - co nie jest takie oczywiste - widać krater, jest nawet możliwość obejścia go dookoła.
Według starożytnej mitologii Olmeców wulkan ten uformował Orizaba, duch orła. Ostatni wybuch tego wulkanu miał miejsce w 1846 roku.
Jednym z największych wyzwań teamu Klaudii i Ewy była ekspedycja na Mount Giluwe w Papui Nowej Gwinei. Wielogodzinne przedzieranie się przez dżunglę, nieograniczona przestrzeń stepu, wyczerpujący marsz i nieprzewidywalne warunki pogodowe złożyły się na niezapomniane wrażenia.
- To była wyprawa w stylu pierwszych zdobywców - mówi Klaudia. - Droga do obozu zajęła nam prawie dwanaście godzin w ulewnym deszczu!
Wspomina lokalnych tragarzy, którzy narzucili zawrotne tempo marszu przez dżunglę, oraz charakterystyczny zapach mokrej, spalonej trawy, który towarzyszył całej ekipie przez wiele dni, a także wielką satysfakcję ze zdobycia szczytu.
- Byliśmy pierwszą polską ekipą, która wspięła się na ten nietypowy, rozległy wulkan tarczowy - mówi z dumą Klaudia Cierniak-Kożuch.
Mount Sidley: ostatni przystanek
Na liście Klaudii i Ewy pozostał już tylko jeden punkt: Mount Sidley. Ten położony na Antarktydzie wulkan jest jednym z najbardziej wymagających szczytów. Surowe warunki pogodowe i ekstremalna izolacja sprawiają, że zdobycie go to ogromne wyzwanie logistyczne i fizyczne. Od momentu pierwszego wejścia na Mount Sidley w 1990 roku minęły ponad trzy dekady, a do tej pory udało się to zaledwie garstce ludzi. Klaudia wierzy jednak, że wytrwałość, doświadczenie i pasja doprowadzą ją na szczyt.
- To szczególny wulkan. Temperatura na Antarktydzie sięga minus 27 stopni, a przy wietrze odczuwa się minus 50 - tłumaczy. - Dlatego zdobycie tego wulkanu to nie tylko wyzwanie wspinaczkowe, ale również logistyczne. To bardzo wymagający projekt, szczególnie pod względem organizacyjnym. Tam nie będzie zespołu wspomagającego, który nam zaniesie plecak, rozbije namiot, ugotuje posiłek. Antarktyda jest więc miejscem, które wymaga precyzyjnego przygotowania i znacznych nakładów finansowych - mówi.
Wyzwania techniczne, takie jak marsz w rakach i uprzęży od pierwszego dnia, oraz konieczność transportowania sprzętu na sankach, czynią tę wyprawę jedną z najtrudniejszych. Klaudia przygotowuje się do niej bardzo intensywnie - w Gorcach trenuje na stromych trasach, dba o formę na siłowni, a każdy wolny weekend spędza w górach.
Mount Sidley to nie tylko wyzwanie fizyczne, ale również mentalne. To odizolowane miejsce, dostępne tylko dla nielicznych.
- Marzę o momencie, kiedy po wielodniowym marszu i zmaganiach ze śniegiem i lodem staniemy na szczycie. To będzie triumf, który podsumuje okres ciężkiej pracy i przygotowań - opowiada z entuzjazmem.
Dla Klaudii i Ewy zdobycie Mount Sidley to coś więcej niż spełnienie marzenia. To symbol niezłomności i dowód, że pasja może prowadzić na sam szczyt świata. Każdy kolejny wulkan zbliża podróżniczki do zdobycia Korony Wulkanów Ziemi. Nie chodzi jednak tylko o kolekcjonowanie szczytów, ale przede wszystkim o doświadczenia, które każda z wypraw wnosi do ich codziennego życia.
Harmonia pasji i pracy
Mimo pracy lekarza Klaudia Cierniak-Kożuch potrafi znaleźć równowagę między obowiązkami zawodowymi a realizowaniem swojej pasji i spełnianiem podróżniczych marzeń.
- Cały urlop przeznaczam na wyprawy - mówi. - Podróże motywują mnie do ćwiczeń i trzymania formy. Im więcej mam zajęć, tym lepiej to wszystko działa - dodaje.
Klaudia podkreśla, że sukcesy w górach nie są celem za wszelką cenę. - Były odwroty, bo góra zweryfikowała moje przygotowanie - wspomina, przywołując wyprawy na Mont Blanc czy Himalaje, gdzie warunki pogodowe i zdrowie zmusiły ją do zmiany planów i rezygnacji ze zdobycia szczytu. Choć jej pasja wymaga wielu wyrzeczeń, bliscy wspierają Klaudię na każdym kroku.
- Trochę się martwią, ale wiedzą, że zawsze dbam o bezpieczeństwo. To, co robię, nie jest wyścigiem, ale poznaniem siebie i świata - podsumowuje.
Każdy zdobyty wulkan to dla niej nie tylko przygoda, ale również spotkanie z kulturą, naturą i własnymi słabościami.
- Jestem lekarzem. Moja wiedza medyczna przydaje się podczas wypraw - mówi Klaudia.
To na niej spoczywa odpowiedzialność za wyposażenie apteczki i bezpieczeństwo zdrowotne uczestników. Kilka lat temu ukończyła studia podyplomowe z zakresu medycyny ekstremalnej, organizowane przez Uniwersytet Jagielloński.
- Jednym z przedmiotów była medycyna górska. Zdarzało mi się udzielać pomocy w górach członkom innych zespołów w przypadku choroby wysokościowej. Podczas wypraw pomagam również miejscowej ludności, szczególnie w odległych regionach, jak Etiopia - wspomina.
Dla niej praca lekarza i pasja górska to dwa wymiary tej samej misji - pomagania i mierzenia się z wyzwaniami.
Lekcje z gór
Góry nauczyły Klaudię przede wszystkim pokory.
- Nigdy nie można przeceniać swoich umiejętności czy możliwości. To dotyczy zarówno gór, jak i medycyny. Góry pokazują, jak ważna jest zdolność adaptacji, umiejętność radzenia sobie z porażką i podejmowania trudnych decyzji, a także działanie w stresie - wyjaśnia Klaudia Cierniak-Kożuch.
Podczas wypraw w rejony, gdzie warunki bywają ekstremalne, konieczne jest planowanie i odpowiedzialność za innych. Wspomina wyprawę w Boliwii, gdzie trudne warunki zmusiły zespół do odwrotu zaledwie trzysta metrów od szczytu.
- Wyruszyliśmy z obozu trochę później, ponieważ część naszej ekipy niestety miała objawy choroby górskiej. Trzeba było ich zabezpieczyć, podać leki. Warunki były trudne, dużo miękkiego śniegu, więc wolno się szło. W pewnym momencie stanęliśmy przed dylematem: iść i ryzykować, czy wracać. Zawróciliśmy, bo ryzyko było zbyt duże. Góry uczą, kiedy odpuścić - dodaje.
Zderzenie kultur
Podróże w różne zakątki świata pozwalają poznawać różnice kulturowe w podejściu do gór. W Afryce Kilimandżaro stało się źródłem dochodu dla miejscowej ludności.
- Tam nie można wejść na teren parku narodowego bez przewodnika i całej ekipy tragarzy. Dlatego powstał ogromny przemysł turystyczny, który daje miejscowym ludziom szansę na lepsze życie - wyjaśnia. - Z kolei w Meksyku czy Papui Nowej Gwinei miejscowi traktują góry jako część swojej codzienności, podczas gdy dla przybyszów są one symbolem przygody, ale z czasem, wraz z rozwojem turystyki, na pewno się to zmieni.
Zdobycie szczytu to powód do wielkiej dumy, ale prawdziwą satysfakcję pani doktor czuje dopiero po powrocie do bazy.
- Zejście jest często bardziej niebezpieczne niż wejście. Narasta zmęczenie, jesteśmy w euforii po osiągnięciu celu, więc czujność spada. Największy moment radości jest tak naprawdę wtedy, gdy dochodzimy do bazy i kończymy wyprawę. Wtedy jest pełnia satysfakcji, wybuch radości i można poczuć dumę z pokonania kolejnego wyzwania - mówi.
Na Koronie się nie skończy
Zakończenie projektu Korona Wulkanów Ziemi nie oznacza końca przygody. Klaudia śmieje się, że wraz z Ewą Wachowicz mają w planach nowy projekt: „Najpiękniejsze plaże świata”, na których będą się wylegiwać pod palmami i odpoczywać.
- To oczywiście żart, bo wulkanów na świecie jest tak dużo, że trudno będzie przestać - śmieje się.
Jak mówi, chciałaby wrócić do Ameryki Południowej, na pustynię Atakama, w okolice najwyższego wulkanu świata Ojos del Salado.
- Jest tam przepiękne jezioro Laguna Verde, gdzie można odpoczywać w gorących źródłach i podziwiając otaczające jezioro wulkany, planować wejścia na kolejne szczyty - dodaje.
Cokolwiek przyniesie przyszłość, jedno jest pewne: dla Klaudii nie ma rzeczy niemożliwych. Jej historia inspiruje i pokazuje, że z pasją, wytrwałością i odwagą można sięgnąć najdalej.
- Korona Wulkanów Ziemi to więcej niż cele wspinaczkowe. To podróż przez świat i życie pełna wyzwań i odkryć - podsumowuje pani doktor.
Czytaj też:
