FLESZ - Rosja bombarduje ukraińskie miasta. Coraz więcej ofiar

Bracia Jacek i Andrzej Zielińscy od dziecka mieszkają w Krakowie. Tutaj się wychowywali – ale często za młodu jeździli do Zakopanego, bo właśnie stamtąd pochodziła ich mama. Bywali w górach na różnych rodzinnych uroczystościach i świetnie poznali tamtejszy folklor. Z kolei ich tata, który był muzykiem Filharmonii Krakowskiej, zadbał o to, by synowie zdobyli gruntowne wykształcenie w zakresie muzyki klasycznej. Kiedy Jacek i Andrzej byli nastolatkami, poznali jednak bigbit z Wielkiej Brytanii – i to odmieniło ich życie.
- Chęć znalezienia odskoczni od muzyki poważnej i zajęcia się czymś bardziej popularnym, sprawiła, że założyliśmy własną grupę. Nastała wtedy moda na gitary elektryczne, wywołana przez brytyjski zespół The Shadows. Potem wielkie sukcesy zaczęli odnosić The Beatles. Słuchaliśmy ich na różnych prywatkach. Pojawiła się więc chęć, by też pograć taką muzykę. Myśleliśmy, że będzie to chwilowa zabawa młodych ludzi. Ale okazało się, że wciągnęła nas na tyle, że robimy to już 55 lat – mówi nam Jacek Zieliński.
Początkowo Skaldowie byli zespołem instrumentalnym. Wtedy grający na fortepianie Andrzej przypomniał sobie, że Jacek brał lekcje emisji głosu. „To dawać tu tego brata” – zakomenderowali pozostali członkowie zespołu. Gdy Jacek pojawił się na próbie, okazało się, że świetnie sobie radzi przy mikrofonie. Grupa zaczęła wtedy tworzyć finezyjne utwory, w których swe odbicie znajdowała zarówno ich wiedza o muzyce klasycznej, jak i fascynacja góralskim folklorem.
- Piosenki, które komponował mój brat Andrzej, były bardzo oryginalne w stosunku do tego, co wtedy grało się na świecie. W wielu momentach opierał się bowiem na harmonii klasycznej i powiązaniach z muzyką poważną. Do tego doszły potem elementy muzyki góralskiej. Mieliśmy to we krwi – bo nasza mama jest rodowitą góralką i często podrzucała nam różne melodie z tego regionu. Szybko okazało się, że podhalański folklor miał najwięcej tego „bitu”, który pasował do muzyki popowej czy rockowej – tłumaczy nam Jacek Zieliński.
I faktycznie: Skaldowie zaczęli sypać przebojami jak z rękawa. To sprawiło, że z powodzeniem występowali zarówno w Polsce, jak i za granicą. Podczas jednego z tych wojaży Andrzej kupił sobie organy Hammonda. Dzięki nim brzmienie grupy nabrało większej mocy. Skaldowie zwrócili się wtedy w stronę progresywnego rocka – a efektem tego okazała się słynna płyta „Krywań”. Kolejne lata przyniosły jednak powrót zespołu do bardziej piosenkowej twórczości. I tak jest do dzisiaj.
- Kolejne termy w Małopolsce otwarte. Nowa atrakcja w regionie
- WIELKI chiński horoskop na 2022 rok! Co Cię czeka w roku tygrysa?
- Podstępny omikron. 20 objawów wirusa, które mogą przypominać przeziębienie
- Te miejsca już tak nie wyglądają. Rozpoznasz Kraków na archiwalnych zdjęciach?
- Kolejne problemy na zakopiance. Opóźni się budowa tunelu pod Luboniem Małym