No bo wiadomo, powtarzali nam to od dziecka: wszędzie dobrze, ale... Wyznaję jak na spowiedzi, też mi się coś takiego przytrafiło. Po trzech tygodniach spędzonych w Soczi jawić mi się ten Kraków zaczął zupełnie inaczej niż go widzę na co dzień. Tak niemal, jakbym go oglądał w folderach promocyjnych, którymi reklamuje się w świecie. Cóż, zmęczenie i stres najwidoczniej musiały odcisnąć piętno na psychice, rzucając mnie w objęcia początków szaleństwa.
No więc patrzyłem na ten Kraków nie jak na ciąg klęsk planistyczno-architektonicznych, nie jak na pozbawione wizji rozwoju miasto budowlanego chaosu, nie jak na miejsce jałowych dyskusji, w których ostatecznie górą i tak z reguły są ci, którzy mają pieniądze, ani nie jak na rozkoszny wykwit charakterystycznej nie tylko dla Krakowa urzędniczej niewydolności (ponieważ jestem łatwowierny, ufam, że mimowolnej, wynikającej z braków w wykształceniu). Patrzyłem, i nawet Rynek widziałem bez pijanych Brytyjczyków, przaśnych kiermaszów i z napojonymi końmi. Miód malina, mówię wam. Spacerowałem po tym Soczi, którym niektórzy tak się zachwycali (tu też dały się we znaki braki w wykształceniu), a który jest takim Darłówkiem, tyle że o wiele większym, i myślałem sobie: u nas by to nie przeszło, tu naprawdę przesadzili, a to, to już w ogóle Eurowizja. Można by tu zwozić uczniów szkół wszelakich, by w godzinę pokazać wszystkie występujące w przyrodzie porządki, łącznie z doryckim i socrealem, tu czasem występujących razem.
Że tak mnie jakoś ta tęsknota niecnie omamiła, tknęło mnie jeszcze w samolocie, choć wiele dostrzec się nie dało, bo miasto było zasnute burą chmurą (PM10?). Jednak już od okolic Balic, barwnego burdelu reklam i autokomisów, naprawdę wróciłem na Ziemię. To znaczy do Krakowa. Szybko rzekłem tak, żona mi świadkiem: - O dżizas, a ja myślałem, że w Soczi jest brzydko.
No, niestety. Wróciły właściwe proporcje. Stare miasto zrobiło się mniejsze, a to co je otacza, znacznie większe. A potem, niechętnie godząc się z rzeczywistością, wsiadłem na rower i pojechałem do pracy, jak zwykle ścieżką rowerową przy alei Powstania Warszawskiego. O, coś się zmieniło. Więcej ludzi niż zwykle wychodzi pod koła. Aha, po prostu jest teraz strefa parkowania i parkomaty założyli, tak że kierowcy, aby zapłacić za postój, muszą wyjść na ścieżkę, popełniając wykroczenie warte 50 zł mandatu. Nie, naprawdę nie da się tego miasta pomylić z żadnym innym.
Artykuły, za które warto zapłacić! Sprawdź i przeczytaj
Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!
"Gazeta Krakowska" na Twitterze i Google+