WIDEO: Trzy Szybkie
By zatrzeć ślady podpalili dom w Barwałdzie Średnim koło Wadowic, w którym kilka godzin związanego pokrzywdzonego bili stylem od siekiery, kopali i obezwładniali gazem łzawiącym.
Wiktor B. od lat znał Jacka J. i pomagał mu nawet, gdy kolega trafił za kratki na 8 miesięcy za narkotyki. Wysyłał mu paczki i wspierał w trudnych chwilach, a jego matce przekazywał pieniądze. Pewnego dnia dotarła do niego niepotwierdzona informacja, że Jacek J. współpracował z policją. Z tego powodu ze wspólnikiem Damianem L. i koleżanką Pauliną M. zwabili pokrzywdzonego do auta i zawieźli z Krakowa do domku letniskowego w Barwałdzie Średnim. Bywali już tam we trzech nie raz, by delektować się marihuaną, dobrą muzyką i świeżym powietrzem.
Budynek należał do rodziców Wiktora B. Tam sprawcy 27 kwietnia 2017 r. zaatakowali gościa i próbowali wymusić od niego przyznanie się do winy. Był bity stylem od siekiery i kopany. Mężczyźni nazywali go „ucholem” Dziewczyna oblała mu głowę wodą i perfumami. Próbował uciekać, ale krew z rozbitego łuku brwiowego zalewała mu oczy i niewiele widział. Gdy się rzucił do otwartego okna na przeszkodzie stanęła mu moskitiera. Dręczyciele za nogę wciągnęli go do środka domu i przywiązali do schodów. By uniemożliwić mu ucieczkę taśmą klejącą skrępowali ręce i nogi. Do ust wcisnęli skarpetkę i usta też zalepili. Jacek zaczął się dusić, bo miał krew w nosie. Nożem zrobili mu więc dziurkę w taśmie na ustach.
Panowie dalej grozili Jackowi śmiercią i rozmawiali o tym, jak to będzie, gdy pokroją go na kawałki. Zaczął udawać, że nie żyje, więc zmęczeni biciem go postanowili sobie odpocząć. W pewnej chwili zniknęli z domu i Jacek J. usłyszał dźwięk silnika ich auta.
- Chciałem jeszcze żyć i zobaczyć moje dzieci. Postanowiłem uciekać - zeznał potem na policji. Nadludzkim wysiłkiem wydostał przez okno na taras i doczołgał się do sąsiada, który wezwał pomoc.
Dręczyciele wyjechali na Podhale, byli też dwa razy na Słowacji, zniszczyli swoje telefony, zmieniali w aucie tablice rejestracyjne i starali się zacierać za sobą ślady. Zdecydowali się na jeden odważny krok. Wiktor i Damian przyjechali do domku letniskowego i go podpalili, by nie dało się zabezpieczyć śladów. Wcześniej do auta wynieśli część cennych rzeczy. Budynek spłonął mimo akcji strażaków. Rodzice Wiktora nie zdecydowali się na złożenie zawiadomienia o przestępstwie na swoją szkodę, tę sprawę umorzono.
Wiktora B., Paulinę M. i Damiana L. zatrzymano po dwóch tygodniach. Panowie częściowo przyznali się do uwięzienia i pobicia Jacka J. Zgodnie mówili, że dziewczyna nie wiedziała, jaki mają plan. Cała trójka twierdziła, że nie okradła pokrzywdzonego z laptopa, pieniędzy, dokumentów i telefonu. Wiktor B. zaprzeczał ponadto, by groził koledze przez telefon.
Wiktor B. przeprosił znajomego za wyrządzoną mu krzywdę i mówił, że chciałby z nim odbudować znajomość.
- Popełniłem życiowy błąd z perspektywy czasu to widzę, ale jesteśmy tylko ludźmi, żałuję tego co się stało - mówił. Dodał, że zawsze żył uczciwie i nie spodziewał się, że kiedykolwiek znajdzie się w zakładzie karnym.
Sąd Okręgowy skazał Wiktora B, na 7 lat i 4 miesiące, Damiana L. Na 6 lat i 4 miesiące, a Paulinę M. na rok i 7 miesięcy. Po apelacjach obrońców Sąd Apelacyjny w Krakowie złagodził panom wyroki, a dziewczynę całkowicie uniewinnił.
