Autor: Artur Drożdżak
85-letni Walery Pisarek to niekwestionowany autorytet w kwestiach języka. Profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego, autor słownika ortograficznego i przez ponad 30 lat dyrektor Ośrodka Badań Prasoznawczych. Jednak to nie zawiłości języka przywiodły go na salę rozpraw krakowskiego sądu, ale ponura przeszłość z lat terroru stalinowskiego.
Szczupły, z długą, siwą brodą, z gorzkim uśmiechem na ustach uczony opowiadał, jak 5 listopada 1951 r. został aresztowany i po rewizji w mieszkaniu przewieziony do siedziby Urzędu Bezpieczeństwa przy ówczesnym pl. Wolności w Krakowie. Potem były wielogodzinne przesłuchania połączone z biciem po twarzy i opowiadaniem bez końca swojego życiorysu, bez snu, jedzenia.Nie był to zresztą jego pierwszy kontakt z UB.
- Z jeszcze większą przemocą fizyczną i psychiczną ze strony funkcjonariuszy zetknąłem się już w 1947, gdy jako licealista zostałem zatrzymany w Lublinie - opowiadał profesor w sądzie. Gdy zatrzymano go ponownie, studiował już polonistykę w Krakowie, na UJ. Ubecy zarzucili mu, że nie powiadomił służb, że jego znajomy z Jaszczowa koło Lublina w 1949 r. nielegalnie przechowywał broń palną.
Pisarka oskarżono także o udział w przygotowaniach do stworzenia nielegalnej organizacji, redagowanie i kolportowanie ulotek o „treści wrogiej ludowemu ustrojowi państwa”. Tę działalność przerwało aresztowanie przyszłego profesora.Potem był pobyt w areszcie Montelupich, wyrok sądu wojskowego, czekanie na rewizję, wynik ogłoszonej amnestii i w końcu prawomocne orzeczenie Najwyższego Sądu Wojskowego. Ostatecznie Walery Pisarek został skazany na cztery lata więzienia i przepadek mienia.
- Dalej trafiłem do więzienia w Nowym Wiśniczu, a w końcu do Ośrodka Pracy Więźniów w Jawiszowicach. Tam mieszkaliśmy w dawnych barakach obozu zagłady KL Auschwitz - opowiadał językoznawca. By szybciej odbyć karę, zgłosił się do pracy w kopalni Brzeszcze. Jedna dniówka liczyła się za dwa dni pobytu w więzieniu. Codziennie wstawał o 5 rano, potem w innymi więźniami wędrowali kolumną półtora kilometra i razem z cywilami zjeżdżali do sztolni, by fedrować węgiel.
- Pracowaliśmy 10-12 godzin dziennie, na kolanach, bo korytarze miały metr, półtora metra wysokości - wspominał profesor. Pod ziemią był upał, więc pracowali prawie nago. Na ich ciała spadały kamienie i bryły węgla i cały czas było zagrożenie wybuchami metanu.Pisarek wyszedł na wolność 28 stycznia 1955 r.
- Nie mogłem wrócić na studia, bo UB nie oddało moich dokumentów, na przykład świadectwa maturalnego. Nie wróciłem też do pracy w dzienniku „Słowo Powszechne”, bo ciążył na mnie wyrok przeciw władzy ludowej - zeznał. Zaczepił się u ogrodnika, potem w fabryce opakowań szklanych. Jeszcze upomniało się o niego wojsko i na kilka miesięcy wrócił do kopalni. Studia ukończył dopiero później.W latach 60. uczył w szkole podstawowej, ale stracił posadę, gdy okazało się, że ma gruźlicę i pylicę. Chorób nabawił się w kopalni.
Z inicjatywy ministra sprawiedliwości krakowski sąd unieważnił w ubiegłym roku wyrok z lat 50. na Pisarka. Teraz profesor stara się o zadośćuczynienie w wysokości 500 tys. zł.