Do tragedii doszło 11 listopada 2009 roku. 17-latek wraz z kolegą jechali do niego do domu. Szli na przystanek autobusowy. Tam stał już Artur K. ze swoją dziewczyną i jej koleżanką. Też czekali na autobus. - Artur K. miał ze sobą nóż, który wyciągnął z kurtki i trzymał tak, żeby go nie było widać - mówi rzecznik krakowskiej prokuratury Bogusława Marcinkowska. - Mówił, że przystanek jest terenem Wisły i on, jako kibic Cracovii zawsze się boi gdy tam idzie. Brał tam więc ze sobą pałkę, kastet lub nóż. Tłumaczył, że to dla obrony, bo kilka razy był tam przez nich pobity - dodaje Marcinkowska.
Według ustaleń śledczych i zeznań świadków wydarzenia, 17-latek przeszedł obok Artura K. - Ten powiedział do niego coś w stylu "co się patrzysz" i chłopak się wrócił - mówi Marcinkowska. Przez chwilę obaj mierzyli się wzrokiem. Po chwili podszedł do nich kolega 17-latka. - Wtedy dziewczyna Artura K. zawołała, żeby wsiadać do autobusu, który właśnie nadjechał. Artur K. nagle wbił nóż w szyję 17-latka i wskoczył do pojazdu. Krzyknął na kierowcę, żeby odjeżdżał - relacjonuje rzecznik prokuratury.
17-latek zaczął strasznie krwawić. Nóż wbił się głęboko, aż do śródpiersia. Miał krwotok wewnętrzny i zewnętrzny. Mimo natychmiastowej pomocy lekarzy z karetki pogotowia (przyjechali do kolizji drogowej, która wydarzyła się nieopodal), chłopak zmarł.
Artur K. został zatrzymany przez policję w autobusie. Przyznał się do winy. Twierdził jednak, że zaatakował, bo nastolatek powiedział mu "ty stąd na pewno nie odjedziesz", a kilku jego kolegów biegło w jego stronę. Jednak żaden świadek nie potwierdził tej wersji.
Arturowi K. grozi minimalnie 8 lat, maksymalnie - nawet dożywocie. W chwili zabójstwa miał już 18 lat, więc będzie sądzony jak dorosły.