Luxtorpeda – zespół, który od lat wykuwa rockowe hymny młotem i kowadłem – zaskoczył wszystkich. Odłożyli przestery, rozsiedli się wygodnie na scenie i udowodnili, że bez grzmotu potrafią przekazać jeszcze więcej. Piątkowy wieczór w krakowskim Klubie Studio przypominał raczej muzyczne nabożeństwo niż typowy rockowy koncert – zamiast pogo, fani trwali w niemal nabożnym skupieniu, chłonąc każde słowo tekstów, które w akustycznej oprawie zabrzmiały z niespodziewaną siłą.
To pierwszy pełnowymiarowy przystanek na trasie, która jeszcze niedawno wydawała się czystą fantazją. "Akustycznie to możemy zagrać po śmierci" – powtarzał Litza przez lata. Coś jednak się zmieniło. Może dojrzeli. Może uznali, że po dekadach hałasu przyszedł czas na ciszę. Niezależnie od powodów, decyzja o stworzeniu akustycznego repertuaru okazała się strzałem w dziesiątkę.
Nowe aranżacje znanych utworów, przedstawione bez zbędnej napinki czy efekciarstwa, za to z głębokim szacunkiem dla tekstu, pokazały inne oblicze zespołu. Duch Luxtorpedy pozostał nienaruszony – szczerość i autentyzm biły ze sceny z taką samą siłą, choć tym razem nie ze wzmacniaczy, a z samej esencji piosenek.

To zdecydowanie nie był "koncert do kotleta", jak wielu obawia się na dźwięk słowa "akustyczny". To był raczej seans kolektywnej uwagi i intymności. Dla wiernych fanów – szansa zobaczenia ulubionych utworów w całkiem nowym świetle. Dla tych, którzy wcześniej stronili od głośnych koncertów – okazja, by wreszcie zrozumieć, o co w tym zespole naprawdę chodzi, i dlaczego ich płyta "MÓJ TRUP JEST WIĘKSZY NIŻ TWÓJ (Live Absolutnie Akustyczny)" trafiła do tak szerokiego grona odbiorców.
Występ w Studio udowodnił jedno: Luxtorpeda nie stoi w miejscu. Nie goni za trendami, ale kiedy decyduje się na zmianę – robi to na własnych zasadach i z klasą. . Może się okazać, że to nie rock się starzeje – tylko my zbyt rzadko dajemy mu przemawiać szeptem.