Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Krakowski artysta opowiada światu polską historię. I robi furorę

Maria Mazurek
Maria Mazurek
Grafiki Jakuba Różalskiego łączące historię Polski i futurystyczny świat robią furorę
Grafiki Jakuba Różalskiego łączące historię Polski i futurystyczny świat robią furorę Jakub Różalski
Mieszka i pracuje w Krakowie. Wytchnienia szuka w Beskidzie Niskim i w Pieninach. Karierę robi na świecie. Jakub Różalski, malarz, grafik, ilustrator. Rozmawia z nim Maria Mazurek.

Ponad półtora miliona dolarów w kilka tygodni. Tyle zebrał Pan przez internet na realizację swojej gry planszowej „Scythe”.
Co mam odpowiedzieć? Kosmos. I pomyśleć, że jeszcze nie tak dawno temu byłem sfrustrowanym projektantem biżuterii dla dużej firmy jubilerskiej.

Dużo osób marzy, żeby projektować pierścionki i zegarki.
Wiem. Ale to nie dla mnie. Praca dla kogoś, na zlecenie, nie daje mi w ogóle satysfakcji. Dwa lata temu rzuciłem tę pracę i wyprowadziłem się z żoną do Hamburga. Alsu jest Tatarką, pochodzi z Sankt Petersburga, jest choreografem, tancerką. Artystyczna dusza. I to ona mi powiedziała: musisz robić to, co lubisz. A że lubię gry komputerowe (moje dzieciństwo to były pierwsze Atari, Commodory) to przyjąłem pracę w Goodgame Studios. Ale to dalej była praca dla kogoś innego, realizowanie nie swoich wizji. Poza tym w Niemczech czuliśmy się nieswojo. Zupełnie nie nasza bajka. Wracałem więc do domu i po nocach, siedząc przed monitorem, żeby psychicznie odreagować, tworzyłem prace do cyklu 1920+.

Klimat polskich wsi dwudziestolecia międzywojennego, wojny z bolszewikami, wędrówki po Tatrach. A w tle zawsze wielkie roboty bojowe. Skąd pomysł na taką dziwną kombinację? Łączyłem wszystko, co lubię. Więc po pierwsze: polską historię. W dzieciństwie miałem astmę, sporo chorowałem, siedziałem zatem w domu, czytałem Sienkiewicza, oglądałem dziesiątki razy „Krzyżaków” i „Czterech pancernych i psa” (teraz też zresztą oglądamy, z Alsu, żeby uczyła się polskiego). A okres dwudziestolecia międzywojennego szczególnie mnie fascynuje; starcie tradycji z modernizmem, ostatnie lata kawalerii, wymierająca już potem różnorodność kulturowa, folklor. Dodatkowo wkurzało mnie, że znajomi z Hamburga - pracowało tam międzynarodowe towarzystwo - nie mają pojęcia o wojnie bolszewickiej, o roli, jaką odegrała w dziejach Europy. Przecież gdyby nie nasza wygrana w Bitwie Warszawskiej, komunizm sięgałby dziś do Paryża albo i dalej.

A roboty?
Roboty wzięły się z fascynacji science fiction. „Gwiezdne wojny” mogłem oglądać w nieskończoność. Do tego doszły: powieści Verne’a, obrazy Chełmońskiego i rosyjskich realistów. Myślę, że to wszystko mnie ukształtowało jako artystę.

Hamburska frustracja więc narastała (to był dla nas trudny czas, Alsu bardzo mnie wspierała), a ja dłubałem sobie te prace po godzinach, nocami. Wystawił je Kotaku - znany, internetowy portal, na który wchodzisz, gdy chcesz wiedzieć, co dzieje się w świecie gier i grafik. I nagle bum. Mnóstwo propozycji współpracy z całego świata, wielu chętnych, by te obrazy i grafiki kupić. Dostałem kilka bardzo poważnych propozycji. Wtedy - to było rok temu - postanowiliśmy z Alsu, że wracamy do Polski. Żona wybrała Kraków, choć wcześniej nigdy tu nie mieszkaliśmy. Spodobał jej się klimat miasta.

Jak to się stało, że na podstawie cyklu 1920+ powstała gra planszowa?
Zgłosił się do mnie Jamey Stegmaier, założyciel firmy Stonemaier Games. Powiedział, że bardzo podoba mu się klimat moich prac i zapytał, czy nie chciałbym stworzyć strategicznej gry planszowej osadzonej w tych realiach, z moimi obrazami. I po prostu: dogadałem się z nim. Miałem też podobne propozycje z innych firm, ale zależało mi, po pierwsze, żeby mieć całkowity wpływ na tę grę, żeby ostateczna decyzja należała do mnie. A po drugie, żeby - sprzedając licencję - nie tracić praw autorskich do tego stworzonego przeze mnie świata.
W skrócie chodzi o to, że tak skonstruowana umowa daje mi możliwość zaangażowania się w kolejne projekty oparte na tej grze. Jamey działa w ten sposób, że produkowane przez niego gry trafiają na portal kickstarter. To strona crowdfundingowa, gdzie prowadzona jest internetowa zbiórka pieniędzy na powstające projekty: gry, filmy, albumy muzyczne, podróże - co tylko wymyślisz. Wrzuciliśmy tam grę, a w zasadzie jej projekt. I tysiące osób nas wsparło, jednocześnie wykupując grę, która dopiero powstaje.

Duża niespodzianka?
Podejrzewaliśmy, że ten projekt dobrze się sprzeda, ale przez „dobrze” mieliśmy na myśli uzbieranie 100 tysięcy, a nie ponad półtora miliona dolarów.

Kiedy był ten moment, gdy uzmysłowił Pan sobie: „osiągnąłem sukces”?
To było chyba wtedy gdy na Skypie zadzwonił do mnie Jordan Vogt-Robertson, reżyser „The Kings of Summer”. Powiedział, że bardzo ceni sobie moją twórczość i nie wyobraża sobie pracy nad nową ekranizacją „King-Konga” beze mnie. To nie mieściło mi się w głowie. Wszedłem w skład zespołu pracującego nad koncepcją tego filmu. Poza tym pojawiły się propozycje, żeby powstał serial, filmy oparte na projekcie 1920+.

Z Polski czy z zagranicy?
Z zagranicy. Z Polski nikt mi takich rzeczy nie proponuje. Na tym polega paradoks polskich artystów, nie tylko mój: jeśli ktoś jest dobry, to osiągnie prędzej sukces za granicą. Może dopiero potem docenią go w Polsce.

Jesteśmy narodem, który nie ma wyczucia smaku?
Bardziej narodem kompleksów. Nie ma sensu rozwijać tego tematu, ale wciąż, tak mi się przynajmniej wydaje, często uznajemy coś za fajne dopiero gdy odniesie sukces na Zachodzie. Powoli się to zmienia.

Jak Pan myśli: sukces Pana prac wynika z nagłego zainteresowania historią czy po prostu - z tego, że ma Pan dobrą kreskę i dużą wyobraźnię? Wszystko się z sobą połączyło. A do tego doszła rosyjska inwazja na Ukrainę. Malując te prace oczywiście o tym nie myślałem, ale później wiele osób odnajdowało takie analogie. Zresztą lubię, jak odbiorcy interpretują moje prace trochę inaczej niż ja; specjalnie staram się zostawiać duże pole dla wyobraźni.

W jaki sposób te prace powstają?
Większość z nich to są obrazy malowane cyfrowo, ale maluję też tradycyjnie na płótnie. Jeśli chodzi o te drugie, trzeba czekać, aż farba wyschnie, więc tworzenie takiego obrazu trwa tygodniami. Obrazy tworzone cyfrowo na dobrą sprawę niczym się nie różnią od tych malowanych tradycyjnie, też zaczyna się od pustej kartki, tyle że nie jest to kawałek papieru, ale ekran tabletu. A zamiast pędzla masz rysik. Plus jest taki, że w każdym momencie można wrócić do poprzedniej wersji. Praca na tablecie jest po prostu znacznie szybsza.

Bardziej żyje Pan w świecie wirtualnym niż rzeczywistości fizycznej?
Wręcz przeciwnie! Jesteśmy z żoną wyjątkowo oldschoolowi, i to nie na pokaz. Do tego stopnia, że moim największym marzeniem jest zaszyć się z Alsu gdzieś w górach, mógłby to być Beskid Niski albo Pieniny, i godzinami siedzieć przy kominku.

Ale karierę zrobił Pan dzięki internetowi. Kontaktuje się Pan ze współpracownikami przez Skype’a. Maluje na tablecie.
Skoro już nastały takie czasy, to głupotą byłoby nie korzystać z ich możliwości. Tyle że bilans dzisiejszej cywilizacji, jak dla mnie, nie jest najlepszy. Dawniej wystarczyło wyjechać kilkaset kilometrów i znaleźć się w innym świecie. Dziś folklor, różnice kulturowe zanikają. Gdziekolwiek na świecie się znajdziesz, masz te same sklepy, te same restauracje, tak samo ubranych ludzi. Jest już niewiele dzikich miejsc, ale i one nie są tak dziewicze, niedostępne jak kiedyś. Dawniej podróżując poznawałeś świat, dziś podróże nie robią już żadnego wrażenia, bo wystarczy sięgnąć do kieszeni po komórkę, żeby zobaczyć zdjęcia satelitarne i dokładne informacje z każdego miejsca na świecie. Romantyzm gdzieś wyparował. I mnie nie jest z tym najlepiej. Chyba nie jestem z tej epoki. Wiesz jak poznaliśmy się z Alsu?

Jak?
Spotkaliśmy się w Egipcie. Ona pojechała tam odwiedzić koleżankę, też tancerkę. Ja - na nurkowanie.

To na all inclusive się poznaliście.
No nie, Dahab jest miejscem, gdzie zjeżdżają nurkowie z całego świata, tam są pobijane wszelkie rekordy. I to nie ma nic wspólnego z kurortami typu Sharm El Sheikh. Alsu zatrzymała się w tym samym hotelu. Z mojej strony to była miłość od pierwszego wejrzenia. Ile w ciągu kolejnego roku nalatałem się do Sankt Petersburga! Gdy żona przyjechała do mnie do Poznania, gdzie wtedy mieszkałem, pociągiem… po dwóch dniach jazdy… Wtedy byłem pewien, że mnie kocha.

Czyli romantyk. A czy patriota?
Ludzie czasem tak odbierają moje prace. Ale ja po prostu uwielbiam historię, uwielbiam przygody, odkrywanie różnych kultur. I po prostu tworzę to, co lubię. Dla własnej przyjemności - bo artyści na ogół są egoistami.

Ale dzięki Pana pracy gdzieś tam na świecie ludzie dowiadują się o polskiej historii.
Żebyśmy nie zrozumieli się źle: ja się bardzo z tego cieszę. Jestem dumny z tego, że jestem Polakiem i uważam, że mamy wspaniałą historię. Ale mam do mojej kochanej ojczyzny i rodaków bardzo obiektywne podejście. Mówienie, że tworzę swoje prace z patriotycznych pobudek, to byłoby dorabianie sztucznej ideologii. Tworzę je dlatego, że mi się podobają, że lubię te klimaty. Nie pokazałbym nigdy swojej pracy, z której sam nie jestem zadowolony.
I tak w ostatnim czasie jakoś mi się to wszystko fajnie składa. Żona dobrze mi to tłumaczy: że to wszystko jest konsekwencją tego, co było do tej pory. Że to nagroda za determinację i odważne wybory, życie za to zawsze nagradza. Jak z boku na to patrzę, to myślę, że to rodzaj karmy.

____________________________

Jakub Różalski
Pochodzi z Koszalina, mieszka w Krakowie, ma 34 lata i przepiękną żonę - Tatarkę. Największą inspiracją jest dla Jakuba malarstwo przełomu XIX i XX wieku oraz codzienne życie. Jego styl można określić mieszanką impresjonizmu z realizmem i naturalizmem. Prace autora można znaleźć pod adresem: www.artstation.com/artist/jakubrozalski

Gdzie można kupić prace Jakuba Różalskiego?
W Polsce artysta jest pod skrzydłami projektu „Polska Grafika Cyfrowa” (polskagrafikacyfrowa.pl). Reprodukcje jego obrazów, również na płótnie, sprzedawane są także przez zagraniczny portal society6 (society6.com/mrwerewolf/prints). Ceny - od 17 dolarów

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska