18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

"Licytacje są trochę jak seks". Prof. Jerzy Stelmach opowiada o kolekcjonowaniu

Redakcja
Prof. dr hab. Jerzy Stelmach
Prof. dr hab. Jerzy Stelmach fot. archiwum prywatne
Kolekcje prywatne, jeśli są już tak gigantyczne jak zbiory Guggenheimów czy Billa Gatesa, dzięki kolosalnym pieniądzom swych właścicieli mogą być instytucjonalizowane. Najczęściej jednak kolekcje umierają z ich twórcami. W którymś momencie obrazy trzeba sprzedawać albo darować. - opowiada Markowi Bartosikowi prof. Jerzy Stelmach.

Według Pana kolekcjonowanie to opętanie przypominające stan głodu narkotykowego. Po czym rozpoznaje Pan u siebie atak tej pasji?
Cechą każdej prawdziwej pasji jest to, że wymyka się ona spod kontroli. Nagle dopada człowieka wola zdobycia do kolekcji następnego obiektu. Takiego, o którym niby już przestałem myśleć, bo nie było mnie na niego stać, albo nie mam siły pracować na zakup kolejnego obiektu. Wydaje się, że już sobie wytłumaczyłem, iż nie muszę go mieć, bo np. nie dodaje nowej wartości mojemu zbiorowi. Mija kilka dni czy tygodni i ta potrzeba zakupu powraca z ogromną siłą. To jest rzeczywiście fizjologiczny impuls. Myślę, że alkoholicy czują tak samo: wychodzą z domu z głębokim postanowieniem, że dzisiaj nie wypiją, a wracają pijani. Ja mówię sobie czasem, że mam już dość tej kolekcji, bo mną zawładnęła, ogranicza moją wolność.

A jednak musi Pan kupić?
Nie zawsze. Ta potrzeba znika, gdy nadejdzie ostateczne rozstrzygnięcie. Może nim być sfinalizowanie transakcji. Gdy przychodzę z obrazem do domu, emocje opadają. To trochę jak z seksem...

… "po" szybko się zasypia?

… coś w tym rodzaju. Obraz cieszy, ale już inaczej. Czasem obiektu kupionego po wielotygodniowych zabiegach, zmaganiach z samym sobą przez wiele dni nie rozpakowuję. Chyba po to, by przedłużyć ten ostatni moment chwały i spełnienia. Ale napięcie "przed" gaśnie również wtedy, gdy okazuje się, że dzieło jest dla mnie nieosiągalne, bo nie stać mnie na nie albo przegrałem licytację, ktoś był szybszy. Wtedy też przychodzi uspokojenie i ogromna ulga, a nie poczucie klęski czy smutek.

Ma Pan ugruntowane poglądy na sztukę. Czy trzyma się Pan tych przemyślanych na początku tej pasji, czy one zmieniają się razem z pańskim doświadczeniem?

Wielu twierdzi, że jestem konserwatywny, przeciwny ponowoczesności, czyli najnowszemu malarstwu. To nieprawda: jestem tylko przeciw hucpie, prostackiemu naśladownictwu, słabości artystycznej. Poza tym na zmianę poglądów jestem ciągle gotowy, bo nigdy nie wiem, co nowego, spoza mojego dotychczasowego kanonu sztuki, nagle mnie zachwyci. Wykrystalizowane mam tylko kryteria oceny warsztatu malarza czy umiejętności uchwycenia tego, co w jego dziele świeże i autentyczne. Jestem jednak gotów uklęknąć przed każdym obrazem, bez względu na to, kto jest jego twórcą, jeśli zobaczę na płótnie "coś".

Jak Pan obcuje ze swoją kolekcją?

Nie magazynuję obrazów. One są cały czas obecne w moim otoczeniu. Zresztą dopasowałem całe życie do tej kolekcji. Dom zbudowałem nie dla siebie, nie dla rodziny, ale właśnie dla obrazów i rzeźb. Pełno w nim światła, otwartych przestrzeni. Mamy więc trzy pokoje w 700-metrowym domu. Sztuka musi być w zasięgu mojego wzroku, dotyku. Ja nie chcę podziwiać jej przez szybę, albo na kolanach. Kolekcjonuję obrazy po to, by się nimi cieszyć.

A nie wystarczy Panu pójść do galerii czy muzeum i tam obcować z obrazami?

Galerie czy muzea są ważnymi miejscami. Bywam tam, ale przede wszystkim po to, by się uczyć, podglądać, konfrontować, potwierdzać swoje pomysły. Jednak muszę mieć dzieło sztuki na własność. Kolekcjonowanie jest sztuką praktyczną, czyli działaniem. Nie można być kolekcjonerem-teoretykiem. Kolekcjonowanie to urzeczywistnianie marzeń. Dla mnie to fizyczne obcowanie z dziełem jest bardzo ważne.

Taka kolekcja wymaga troski?
I to ogromnej! Choćby wczoraj odwoziłem do konserwatora obraz, którego piękna, stara rama nagle popękała. Tak jest codziennie. Trzeba obiekty konserwować, odgrzybiać. Trzeba być kustoszem, mieć zaufanych ramiarzy. To jak w muzeum, tyle że tam pracuje 300 osób, a przy prywatnej kolekcji jedna.

Czy bywa Pan zazdrosny o talent twórców obrazów, na jakie Pan codziennie patrzy?

W moim przekonaniu nie można być jednocześnie kolekcjonerem i wielkim artystą, choć wiem, że takie wypadki bywały. Nie można być równocześnie położną i rodzącą. Nie potrafiłbym zresztą nawet kota namalować. I świetnie, bo dzięki temu jestem uwolniony od własnych artystycznych ambicji i mogę kierować się w gromadzeniu kolekcji czystą motywacją.

Bywa, że gdzieś ginie sympatia dla jakiegoś obrazu i pozbywa się go Pan?
Dotąd rozstań nie było, choć może takie decyzję są przede mną. Zdarzają się nieco inne sytuacje. Kolekcjonowanie polega również na tym, że nie kupuje się tylko obrazów, które chce się włączyć do kolekcji. Często nabywa się kilka prac jakiegoś artysty po to, żeby zatrzymać najlepszą, a resztę sprzedać czy wymienić. One są takim kapitałem obrotowym, który pozwala uzyskać pieniądze, ale nie na nowy samochód czy sweter, ale na zakup kolejnej pracy do kolekcji.

Czy jest w pańskim życiu coś konkurencyjnego dla tej pasji?

Rodzina i własna praca naukowa. One są jednakowo ważne z kolekcją. Gdybym zaprzeczył, że jest coś, czego w życiu nie zrealizowałem, to wyszedłbym na megalomana, jednak zdobyłem więcej niż planowałem. Bo przecież nie zakładałem, że będę miał tak ogromną kolekcję, a raczej monograficzny zbiór jednego czy kilku artystów, z którymi się przyjaźniłem. Nie sądziłem też, że w pracy naukowej uda mi się osiągnąć tak wiele, że stworzę jeden z najlepszych w swej branży zespołów naukowych. Dzięki przełomowi politycznemu z 1989 roku mogliśmy z żoną dorobić się jakiegoś majątku, uzyskać niezależność finansową. Jedyną rzeczą, od której się odciąłem, była polityka. Musiałem wybierać. Uznałem, że prowadzenie własnych biznesów, praca naukowa i kolekcja są dla mnie układem optymalnym, choć pracuję po 16-18 godzin przez 7 dni w tygodniu.

Zarabia Pan po to, by kolekcjonować?

W dużej mierze tak. Kolekcjonowanie powoduje, że żyje się intensywniej. Obiad mogę zjeść jeden, faceci nie potrzebują 150 par butów. Nie mam prawa jazdy i dlatego poza taksówkami i papierosami nie mam potrzeb własnych. Wszystkie nadwyżki służą temu, żeby moja rodzina mogła żyć na wyższym poziomie, a przede wszystkim mogę uprawiać tę moją zabawę w sztukę.

Podkreśla Pan, że kolekcja należy nie tylko do Pana, ale również do żony i córki. Na czym polega ich udział?
Jeśli chodzi o żonę, to przede wszystkim na akceptacji mojego szaleństwa. Rozumiejąc to moje "uporczywe upodobanie", potrafi wsiąść do samochodu i wieźć mnie przez śnieżycę 300 km po jakiś obrazek. Zawsze była gotowa na kompromisy co do celów, na jakie wydajemy pieniądze, a przecież kobiety mają tu bogatą wyobraźnię. Poza tym Ela ma bardzo dobre oko. Podobnie jak córka, która wychowywała się wśród sztuki i artystów. To rzeczywista wspólnota, bo gdy idziemy razem na wystawę, to bez słów wiemy, że kupimy dokładnie ten obraz, a nie inny.

Nie dręczy Pana myśl, że kolekcja musi umrzeć razem z kolekcjonerem?

Niestety tak. Kolekcje prywatne, jeśli są już tak gigantyczne jak zbiory Guggenheimów czy Billa Gatesa, dzięki kolosalnym
pieniądzom swych właścicieli mogą być instytucjonalizowane. Najczęściej jednak kolekcje umierają z ich twórcami. W którymś momencie obrazy trzeba sprzedawać albo darować. Jedyna moja córka żyje w Londynie. Jest mało prawdopodobne, by mogła choćby przez miesiąc w roku zajmować się kolekcją. Ale pocieszam się, że z całym życiem tak jest. Wszystkie nasze puzzle pracowicie układane w pewnym momencie rozsypują się. Dlatego szukam sukcesora.

Prof. dr hab. Jerzy Stelmach

Jest kierownikiem Katedry Filozofii Prawa i Etyki Prawniczej. Doktor h.c uniwersytetów w Heidelbergu i w Augsburgu. Prowadzi także praktykę adwokacką. Jego zbiory liczą setki obrazów, grafik i rzeźb głównie artystów polskich XX wieku, m.in. A. Wróblewskiego, W. Wojtkiewicza. T. Makowskiego, J. Panka...

Możesz wiedzieć więcej!Kliknij, zarejestruj się i korzystaj już dziś!

Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!
"Gazeta Krakowska" na Twitterze i Google+

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska