Lovren jest najlepszym przykładem tego, jak wiele zmieniło się pod wodzą niemieckiego menedżera. Za czasów Brendana Rodgersa Chorwat także był podstawowym stoperem drużyny z Anfield Road, lecz liczba popełnianych przez niego błędów była tyleż irytująca, co szkodliwa dla postawy całego zespołu. Pierwszym zadaniem dla Kloppa po tym, jak objął pracę w październiku 2015 roku, była przebudowa defensywy. Zaczynając od bramkarza i środkowych obrońców.
Gdzie obejrzeć finał Ligi Mistrzów 2018 Real Madryt - Liverpool? [na żywo, online, stream, transmisja TV, kino]
Tymczasem po dwóch i pół roku w bramce Liverpoolu gra słabszy, jak się wówczas wydawało, golkiper (Loris Karius), który przegrywał rywalizację z Simonem Mignoletem, a na stoperze, jak królował, tak króluje Lovren. Czasem w asyście Joela Matipa (obecnie kontuzjowanego), czasem Virgila van Dijka (kupionego dopiero zimą tego roku), rzadziej z Ragnarem Klavenem u boku, lecz niezmiennie w pierwszym składzie. Łącznie w minionym sezonie rozegrał 42 mecze – 29 ligowych i 13 w Lidze Mistrzów. Nigdy wcześniej tak często nie występował, ani w Liverpoolu, którego barwy reprezentuje od sezonu 2014/15, ani w Southampton, Olympique Lyon i Dinamie Zagrzeb.
Nawet wtedy, gdy gramy źle, on potrafi znaleźć u nas coś dobrego
Gdy więc dzisiaj reprezentant Chorwacji pieje hymny pochwalne na temat Kloppa, zapewne wie co mówi. - On zmienił wiele rzeczy. Nie tylko naszą grę i formę piłkarzy, ale także mentalność osób pracujących w klubie. Teraz wszyscy podchodzimy do swoich obowiązków nastawieni bardziej pozytywnie. Nawet wtedy, gdy gramy źle, on potrafi znaleźć u nas coś dobrego. W pełni zasłużył na finał Ligi Mistrzów. To nie przypadek, że osiągnął z nami to samo, co w 2013 roku z Borussią Dortmund. Wszyscy powinniśmy być dumni, że mamy takiego menedżera – przekonuje Lovren w „The Guardian”.
Gdy Klopp pracował z Borussią, zyskał u kibiców i dziennikarzy na przydomek "Czarodziej z Dortmundu". Mogłoby się więc wydawać, że dla niego nie ma rzeczy niemożliwych. Jeśli jednak uważniej zanalizujemy to, co osiągnął przez ostatnie lata, okaże się, że uporczywie pracuje na miano… wielkiego przegranego. Finał Ligi Mistrzów, w którym zmierzy się z Realem Madryt, jest wprawdzie już jego trzecim w barwach The Reds, ale dwa pierwsze (Pucharu Ligi Angielskiej i Ligi Europy) zakończyły się porażką. Podobnie jak ostatni finał w roli trenera Borussii (z Wolfsburgiem o Puchar Niemiec) w 2015 roku. Wspomniany przez Lovrena mecz w Londynie z Bayernem Monachium także okazał się niewypałem (co do dzisiaj mocno siedzi w głowach trójki Polaków, w tym Roberta Lewandowskiego, wówczas gracza BVB). Od chwili, gdy Klopp zdobył swoje ostatnie trofeum (Superpuchar Niemiec), minie w tym roku już cztery lata. Najwyższa pora, by przerwać kiepską passę.
Wszystko o finale Ligi Mistrzów 2018 Real Madryt - Liverpool
Na duchu mogą podtrzymywać go wypowiedzi Lovrena, który stwierdza buńczucznie: - Dlaczego mielibyśmy się obawiać Realu? Oni powinni obawiać się nas.
A także Senegalczyka Sadio Mane, który doddaje: - My naprawdę wierzymy, że możemy pokonać Real.

Pewności siebie piłkarzom z Anfield dodają niesamowite osiągnięcia strzeleckie w obecnej edycji Champions League. Wprawdzie na czele klasyfikacji strzelców jest Cristiano Ronaldo z 15 golami, ale zaraz za nim plasują się napastnicy Liverpoolu: Roberto Firmino i Mohamed Salah (po 10 bramek) oraz wspomniany Mane (9). Wszyscy oni wyprzedzają tej klasy snajperów, co Edin Dżeko z Romy (8), Edinson Cavani z Paris Saint Germain i Harry Kane z Tottenhamu (po 7), czy Neymar z PSG i Lionel Messi z Barcelony (po 6).
Może więc, jak mówi Lovren, to żaden przypadek, że zespół Kloppa znalazł się w finale...