Zwierzaka nie płoszyłem i traktowałem jako egzotyczny i chwilowy epizod mieszkania za miastem. Może wyłapie nornice, może zajmie się wrednym kretem. Gdzie tam. Rudzielec pojawia się regularnie za dnia, co uznałem za znaczące odstępstwo od lisich reguł życia. I na gryzonie też nie poluje. O żadnych objawach wścieklizny nie ma mowy, tym bardziej że rozrzucone z powietrza szczepionki leżały w całej okolicy.
Odrobina śniegu ukazała mi odciski łap rudzielca praktycznie wszędzie. Pod oknami i na tarasie. Obok garażu i (a jakże!) pojemników na odpady Lisek przesiadywał też na wycieraczce.
Nic do niego nie mam, ale każdy lis powinien zjadać dziennie około pół kilograma mięsa pod każdą możliwą postacią. Prawdę mówiąc, obawiam się o mojego kota emeryta. Wciąż lubi nocne spacery po okolicy. Stary, żylasty, ale patrząc na wagę kocura, to stanowi ze trzy, cztery pełne posiłki.
Pomyślałem o wypożyczeniu żywołownej pułapki, ale zwabienie lisa do klatki jest bardzo trudne. Martwi mnie, że rudzielec dorobił się towarzysza życia. Lub, co bardziej prawdopodobne, koleżanki. Piękna para. Ale to już kilogram mięsa na dobę. Kocura obejmę aresztem domowym. A potem się zobaczy.
