Dlatego zamiast ględzić i zastanawiać się, czy jest życie poza Ziemią - a nawet kosmolog w sutannie Michał Heller twierdzi, że musi być - powinniśmy stawiać pytania zdecydowanie inaczej. Na przykład tak: jakimi my będziemy kosmitami dla innych cywilizacji? No bo jako mieszkańcy wszechświata, czyli kosmosu, również jesteśmy tak jakby kosmitami. Obcymi. I może nawet na innych planetach kręcą już o nas filmy?
My wyobrażamy sobie ich na milion sposobów. Nawet jako śmiercionośną galaretę, która pustoszyła amerykańskie przedmieścia w horrorach klasy B z lat 50. Ogólny podział jest jednak taki: obcy fajny
i obcy niefajny. Pewnie sobie teraz myślicie, że w rewizycie trzeciego stopnia (my przylatujemy, oni witają) będziemy bardziej jak E.T. niż krwawiący kwasem wielonogi zabójca. Hmm, chyba jednak się rozczarujecie. UFO przeciwko spodkowi do herbaty, że będą nas nazywać kosmiczną zarazą. Do rakiety, współczesnej wersji Santa Marii, ludzkość nie wsadzi przecież misjonarzy, tylko marines lub specnaz, bo na naszej planecie nigdy nie było zwyczaju machania gałązką oliwną na nowym lądzie. Zawieziemy tam jedynie religię Smitha&Wessona i choroby weneryczne.
Najgorzej jednak będzie, gdy okaże się, że jedynym kosmicznym bytem prócz nas jest świat bliźniaczo podobny do naszego. Bo albo pogadamy sobie wtedy jak krwiożerczy kosmita z krwiożerczym kosmitą, albo jak Polak z Polakiem. I po flaszce od tego drugiego usłyszymy: "Phi! U nas Kaczyński podpisał traktat, Wałęsa się przyznał, a w telewizji znowu leci W kamiennym kręgu". O mamo, to ja już wolę spotkać się z zabójczą galaretą.