Jeśli porównać opady wody pod postacią śniegu i deszczu sprzed dziesięciu czy trzydziestu lat to włos jeży się na głowie. Mamy wszechobecną posuchę. Wodowskazy w dorzeczu Wisły, czyli u nas, pokazują mniej więcej pół na pół niskie i średnie stany wód, zaś wysokich wcale. I nic nie wskazuję na to by było lepiej.
Potężny, rozległy wyż, który rozgościł się nad częścią Europy blokuje napływ wilgotnego powietrza z zachodu. Na Kasprowym Wierchu, czyli wysokości prawie dwóch tysięcy metrów powyżej morza grubość pokrywy śnieżnej wynosi pięćdziesiąt parę centymetrów. Na nieco niższej Śnieżce w Sudetach zalega niespełna siedemdziesiąt centymetrów zlodowaciałego puchu. Powinno być przynajmniej półtora metra zaś w śnieżnych dniach nawet trzy. Tak pokazują statystyki meteorologiczne z półwiecza.
Zapowiada się sucha wiosna, z czego nie ma się co cieszyć. Plony będą marne lub, nie daj Boże, żadne. Perspektywy racjonowania wody w kranach latem jest bardzo realna. Czas rozpocząć modły o deszcz, bo tylko cud nas uratuje…
