https://gazetakrakowska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Małopolska na rowerze: z bocheńską solą w oku na rowerze

Jadąc do Bochni, każdy myśli o złażeniu pod ziemię, zwiedzaniu kopalni lub taplaniu się w uzdrowiskowym jacuzzi. Na przekór przybyłem do solnego miasta, aby piąć się pod górkę. Najpierw na Nowy Wiśnicz, a później pod Lipnicę Murowaną. Górników pod Bochnią jest dziś jak na lekarstwo, więc fedrować muszą rowerzyści - pisze Piotr Rąpalski.

Do centrum miasta z dworca PKP dojechałem krętymi, wąskimi uliczkami. Najpierw mijając domki jednorodzinne i wille, a później stare kamieniczki. Na rynku oddałem pokłon posągowi Kazimierza Wielkiego i zacząłem zwiedzanie. Przyznaję, że z kawałkiem pizzy w ręku, bo śniadania w Krakowie nie jadłem. Kręcę pedałami, więc kalorie od razu ze mnie ulatują. Poza tym pieczarki nie tuczą, roztopiony ser jest niemal jak woda, a keczup to przecież zdrowe pomidory. Ciasto? Cóż, spalone na węgiel, pomaga wszakże na trawienie. Taki to już ze mnie hipokryta.

Kolorowa kopalnia
W mieście przede wszystkim trzeba zwiedzić najstarszą w Polsce kopalnię soli z 1248 roku. Pieszo, podziemnym metrem lub łodzią. Rowerem się, niestety, nie da. Kopalnię łatwo odnajdziemy. Kolor szybu górującego nad miastem może powodować jaskrę. Konstrukcja jest żółto-niebieska. Warto zwiedzić też bazylikę św. Mikołaja. Kiedyś połączona była z kaplicą Jedenastu Tysięcy Dziewic. Przemianowano ją jednak na kaplicę św. Kingi. Pewno, żeby nie kusiło. Po godzinie i szybkiej kawce na rynku wyjeżdżam z miasta na Nowy Wiśnicz.

Okradzeni hitlerowcy

Trasa wiedzie drogą, która stara się ominąć ruchliwą szosę. Odcinkami musi zjechać jednak na asfalt, którym pędzą tiry. Podjazd jest cholernie stromy i długi. Miejscami nie daję rady. Zsiadam i prowadzę rower. Tyle dobrze, że część trasy wiedzie przez las i uciekam przed upałem. W końcu z górki! Widzę w oddali zamek.

Wjeżdżam dostojnie do Nowego Wiśnicza. Miasteczko bardzo przytulne z małym parkiem pośrodku. Wśród drzew miejski ratusz. Ach, gdyby nasi krakowscy rajcy mogliby rządzić z tak przytulnego miejsca, bez wątpienia uniknęlibyśmy wielu sporów. Na budynku widnieje tablica mówiąca o tym, jak to żołnierze AK podwędzili hitlerowcom grubą kasę. W 1945 roku oddział "Szczerbiec" zdobył tutaj pieniądze całej dywizji Wehrmachtu. Posłużyły na walkę z okupantem. Szkopy sami ufundowali więc pociski, którymi kąsali ich chłopcy z lasu.

Oko w oko z autochtonem
Jadę do zamku magnackiego Lubomirskich. Trzeba się wspinać przez park. Pod same mury dojeżdżam po betonowych płytach. Koła skaczą na przerwach między nimi. Telepie mną jak na rodeo. Chwilę odpoczywam, siedząc na ławeczce. Oglądam zamczysko. Po wyjściu z zamku podjeżdżam jeszcze jakieś sto metrów w górę do drewnianego domku. Tu tworzył Jan Matejko. Dziś dom to muzeum pamiątek po artyście.

Pędzę jak oszalały drogą na Stary Wiśnicz. Przy kościółku z XVI wieku wikary zasuwa z kosiarą. Ledwo go widać zza zielonej mgły z trawy. Teraz droga się wyrównała, choć dziur w asfalcie tyle co w szwajcarskim serze. Skręcam na Lipnicę Murowaną. We wsi Chronów zwiedzam stary kościółek z XVII wieku. Zaczyna się ostry podjazd.
Miejscowi gapią się na mnie. Ciekawe spostrzeżenie - gdy mijam ludzi na ulicy w Krakowie, spotykam ich spojrzeniami góra na sekundę, a autochtoni w miejscowościach na moich trasach potrafią lustrować mnie nawet przez kilkanaście sekund. W pojedynku miastowy zawsze pierwszy odwraca wzrok. Nie idzie wytrzymać tej presji.

W Murowanej Lipnicy...
Dojeżdżam do Lipnicy Murowanej. Warto zobaczyć tutaj kościółek św. Leonarda. Widać, że mieścina starła się z powodzią. Ulice są podmyte, sporo tu błota. Żywioł dotarł też do starego cmentarza. Pytam, którędy na Lipnicę Górną. - Prosto! - odpowiada grupka mieszkańców. To jadę. Ostry podjazd daje mi się we znaki. Dojeżdżam w okolice Kamieni Brodzińskiego, czyli wielkich jak dom głazów. Patrzę na mapę i widzę, że autochtoni sobie ze mnie zażartowali. Odbiłem za bardzo na północ. Muszę nadłożyć drogi i wrócić na trasę. We wsi Połom ostro wdrapuję się pod górę ruchliwą szosą. Przy niej w minibarze wyglądającym jak dom zakopiańskiego bacy jem flaczki. Na deser gałka lodów. Zjeżdżam ostro w dół do wsi Królówka, a z niej prosto jak po blacie stołu jadę do Olchawy. Po drodze mijam staw, nad którym wędkarze obrastają w pajęczyny. Ich spławiki ani drgną. Do kościółka w Pogwizdowie jedzie się przyjemnie, ale później trasa prowadzi stromo przez las. Sapię i dyszę jak lokomotywa Tuwima. W końcu droga na Bochnię. Znów jestem pod królem Kazimierzem. Kawka... i na pociąg.

Wycieczka w liczbach
Trasa 26. Uznawana jest za średnio trudną. Ma 51 km długości. Według przewodnika można ją przejechać w 5,5 godziny. Mnie zajęło to dwie godziny dłużej, ale długo włóczyłem się po Bochni i wypiłem dwie kawki.
To już ostatnia z tras, jaką prezentuję naszym Czytelnikom. Podczas moich wycieczek przejechałem ich 10 o łącznej długości 483 km. Myślę, że to niezły wynik jak na pismaka oderwanego od biurka, który na co dzień przemierza rowerem w miarę równe ulice Krakowa.

Wybrane dla Ciebie

To najbardziej znany góralski ród. Milionerzy, śpiewacy, sportowcy i gwiazda kina

To najbardziej znany góralski ród. Milionerzy, śpiewacy, sportowcy i gwiazda kina

Majowe Dni Krzeszowic. Turniej sołectw, zabawa z humorem, lanie wody i dwa slalomy

Majowe Dni Krzeszowic. Turniej sołectw, zabawa z humorem, lanie wody i dwa slalomy

Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska