Ostatnio Jaś czytał książkę "Karolcia". O niebieskim koraliku, który spełnia każde życzenie. - A jakbyś ty, Jasiu, miał taki koralik, to jakie marzenie chciałbyś spełnić? - zapytali rodzice Jasia. Chłopczyk odpowiedział: chciałbym chodzić do szkoły.
Cud życia
Jaś na pierwszy rzut oka nie wygląda na chorego. Energiczny, rezolutny, uwielbia ludzi. Dowcipniś. O takich dzieciach mówi się "żywe srebro".
Gdy ktoś, nawet obcy, odwiedzi Jasia, chłopczyk zaczyna się tulić. - Pobawi się pani ze mną? Możemy bawić się w mówienie po angielsku albo po francusku. Albo może pani pytać mnie, gdzie jest jaki kraj. Rosja jest tu! - wskazuje na wielkiej mapie świata wywieszonej w jego dziecięcym pokoju pełnym zabawek.
Ale tak naprawdę to cud, że chłopczyk, który urodził się z jedną komorą serca, dożył dziewiątego roku życia. Z dzieci, które po narodzinach były razem z nim w klinice z podobną wadą, żyje już tylko Jaś. - To dzięki jego ogromnej woli życia - nie ma wątpliwości mama chłopca.
I jeszcze dzięki temu, że rodzice Jasia, Zuzanna i Andrzej, od początku robili wszystko, żeby podarować mu kolejny rok życia. A potem jeszcze kolejny i jeszcze kolejny...
Iluzja bezpiecznego świata
Gdyby nie chore serduszko Jasia, Zuzanna i Andrzej do dziś pewnie mieszkaliby w Szczecinie, skąd pochodzą.
Chłopczyk jednak po urodzeniu trafił na kardiologię w krakowskim Prokocimiu. Potem wrócili na moment do domu, na północ. Długo się tym nie nacieszyli: znów trzeba było ratować życie maluszka. Śmigłowcem transportowali umierającego synka z powrotem do Prokocimia. Postanowili więc, że przeprowadzą się do Krakowa.
Takich momentów, kiedy chłopczyk praktycznie umierał, było potem jeszcze wiele. Jedna operacja, druga, trzecia, dwunasta. Z tego tylko raz planowana. Reszta - z pilnym wskazaniem, ratująca życie.
Zuzannie trudno to wszystko opowiadać. Bo w przerwach między całym tym horrorem starają się przecież żyć normalnie. Stworzyć iluzję bezpiecznego, poukładanego świata. I wtedy jakby wypierają z pamięci te wszystkie tragiczne chwile. A potem, kiedy znów muszą prosić ludzi o pomoc, wszystko wraca. Znów przeżywają to od nowa.
Operacja za operacją
Gdy Jaś miał trzy lata, w Niemczech zrekonstruowano mu zastawkę trójdzielną. Wystąpiły komplikacje, więc lekarze z Zabrza wstawili w jego małe serduszko rozrusznik.
Innym razem Jaś walczył o życie w Boże Narodzenie. Podreperowali jego serduszko w Niemczech, ale Lufthansa odmówiła transportu dziecka w takim stanie. Musieli wracać 15 godzin do Polski samochodem. Bez gwarancji, że chłopczyk dojedzie do domu żywy.
Dwa razy chłopiec był na granicy śmierci, przeżywając sepsę. Raz w Niemczech, raz w Prokocimiu. Za każdym razem lekarze nie dawali mu dużych szans na przeżycie. A potem nie mogli się nadziwić, jak ten chłopiec kurczowo trzyma się życia.
Innym razem odpadła elektroda z zastawki. Jakoś zdążyli dojechać do szpitala. Ale czy zdążą kolejnym razem?
W tym roku, kiedy już zdawało się, że jest lepiej, kiedy przyszła ta namiastka normalności, chłopiec musiał mieć cewnikowanie serca. Podczas operacji okazało się, że Jaś musi znów wrócić w lipcu do Niemiec, na kolejny zabieg. Trzeba będzie m.in. wstawić nowy rozrusznik.
Ostatnio ktoś powiedział Zuzannie: Jaś miał już tyle operacji, pewnie się przyzwyczailiście. - Ale do tego nie da się przyzwyczaić. Szczególnie, że serce Jasia jest już tak pocerowane, całe w bliznach, że każda kolejna operacja to jeszcze większe ryzyko - opowiada Zuzanna.
Poza tym to znów wydatek: tym razem 130 tys. zł. - Tyle razy już nam ludzie pomagali, że myśleliśmy: tym razem się nie uda. Ale pieniądze wpływają. Pokrzepiające, że ludzie naprawdę chcą zrobić coś dobrego. Jak słyszę, że Polacy mają znieczulicę, zaraz myślę sobie, ile obcych osób bezinteresownie nam pomogło - mówi Zuzanna.
Walka do końca
Jaś i jego rodzice mają świadomość, że chłopiec może tym razem nie wrócić do domu. Madzia, siostra Jasia, młodsza o półtora roku, od kwietnia nie może dojść do siebie. Pogorszyła się w nauce. Nie umie sobie tego wszystkiego w główce ułożyć.
Ale co innego nam pozostało? - pytają rodzice Jasia. Co innego, oprócz walki do końca?
Pomóżmy chłopczykowi
9 lipca Jaś będzie miał kolejną operację serca. Prof. Edward Malec, polski kardiochirurg pracujący w Niemczech, zoperuje mu przegrodę i wstawi nowy rozrusznik. Tylko on podejmuje się tej niebezpiecznej operacji, dlatego Jaś musi lecieć do Niemiec. Rodzice chłopczyka mają świadomość, że może się nie udać, ale nie pozostaje im nic innego, jak podjęcie ryzyka. Operacja kosztuje 130 tys. zł. Większość kwoty jest już na koncie fundacji. Do zebrania zostało jeszcze 15 tys. zł i zaledwie kilka dni. Rodzice apelują o wpłaty, nawet niewielkich kwot, po kilka złotych. Dane do przelewu: Fundacja Mam Serce, ul. Wita Stwosza 12, 02-661 Warszawa. Numer konta: 48 1160 2202 0000 0001 8388 3519
Tytuł przelewu: Jaś Mucha
WEŹ UDZIAŁ W QUIZIE "CZY JESTEŚ PRAWDZIWYM KRAKUSEM?"
"Gazeta Krakowska" na Twitterze i Google+
Artykuły, za które warto zapłacić! Sprawdź i przeczytaj
Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!