Wśród 37 osób odznaczonych Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski, znaleźli się Maria i Franciszek Jaroszowie ze Stańkowej (pow. nowosądecki). W lipcu 1942 roku udzielili schronienia 17 Żydom, których przechowywali w swojej piwnicy pod stodołą. Honory w imieniu nieżyjących już rodziców odebrała córka Irena Krzyżak, a także wnuk Eugeniusz Krzyżak z Męciny.
Przyszli po pomoc
Krzyż Komandorski Orderu Odrodzenia Polski przyznano za bohaterską postawę i niezwykłą odwagę. Otrzymali go ci, którzy, jak podkreślał prezydent Duda, swoją postawą i czynem obronili godność człowieczeństwa.
Tak właśnie było w przypadku Marii i Franciszka Jaroszów ze Stańkowej. Ich potomkowie mieszkają dziś w Męcinie. Irena Krzyżak tylko z opowieści rodziców zna wydarzenia z lipca 1942 roku. Wtedy do drzwi ich domu zapukała sześcioosobowa rodzina Wolmanów, prosząc o udzielenie schronienia. Decyzja o ich przyjęciu nie była łatwa. Niemcy za ukrywanie Żydów mordowali całe rodziny.
- Mój tato bardzo się bał, kiedy przed drzwiami stanęli Żydzi. Po usilnych prośbach z ich strony, postanowił im pomóc - opowiada Irena Krzyżak.
Pan Franciszek ukrył Żydów w małej piwnicy pod stodołą, który służyła do przechowywania ziemniaków. Zbił z drewna prowizoryczne łóżka piętrowe do spania. Wolmanowie mogli raz dziennie wychodzić, aby załatwić potrzeby fizjologiczne. Trzeba było ich też karmić.
Sąsiedzi i partyzanci
O tym, że Jaroszowie przechowywali Żydów wiedzieli tylko nieliczni w Stańkowej. Wsparcia udzielili im też żołnierz AK pod komendą Stefana Bednarka, którzy osłaniali ten teren. Jaroszowie mogli liczyć na pomoc swoich starszych dzieci, Józefa i Stanisławy, które, oprócz pracy na roli, uczestniczyli w konspiracji. Zdarzało się, że nocą jeździli po okolicznych miejscowościach, by kupić żywność potrzebną do wykarmienia Żydów.
- W pobliżu Stańkowej znajdował się młyn i tam tato jeździł, by zmielić ziarno na mąkę. Rodzicom było bardzo ciężko, bo mieli też do wykarmienia swoje dzieci. Jednak robili wszystko, by pomóc żydowskiej rodzinie - zaznacza pani Irena.
Na przełomie 1942 roku do domu Jaroszów przyszli kolejni Żydzi. Była to 11-osobowa rodzina Riegelhauptów. Ich przybycie skomplikowało pomoc mieszkańcom już i tak ciasnej piwnicy. Zdarzało się, że pan Franciszek musiał uciszać kłócących się Żydów, ponieważ wieś regularnie odwiedzał patrol niemieckich żołnierzy. Gospodarz bał się też, aby któryś z sąsiadów nie dowiedział się, że przechowuje Żydów.
- Rodzice nie patrzyli na Żydów jak na innowierców. Chcieli im pomóc, kierując się zasadami wiary katolickiej i zwykłym ludzkim miłosierdziem - podkreśla córka Irena.
W 1992 roku Maria i Franciszek Jaroszowie otrzymali medal „Sprawiedliwy Wśród narodów Świata”. To najwyższe izraelskie odznaczenie przyznawane przez Instytut Pamięci Męczenników i Bohaterów Holocaustu Yad Vashem w Jerozolimie.
Żydzi przetrwali wojnę
Rodziny Riegelhauptów i Wolmanów przeżyły okupację. Po wojnie drogi ich wybawców już nigdy się nie skrzyżowały. W latach 70. XX wieku pani Irena przeniosła się ze Stańkowej do Męciny. Tutaj zakupiła z mężem gospodarstwo i wybudowali dom. Często jednak odwiedza rodzinne strony, które przypominają jej rodziców.
- Rodzina Jaroszów zasługuje na szczególne uznanie. Jest to w skali kraju pewnie jeden z nielicznych przypadków, gdy ocalało kilkanaście osób. Ci, którzy ich ratowali ryzykowali życiem - podkreśla dr Łukasz Połomski z Sądeckiego Sztetla.
Osób, które ratowały Żydów w czasie okupacji w naszym regionie było więcej. Urszula Antosz-Rekucka z Mszany Dolnej wspomina Józefa i Stefanię Wacławików, którzy z narażeniem życia pomagali Żydom. - Godnym wyrazem upamiętnienia ich bohaterstwa byłoby zasadzenie symbolicznego drzewa, naturalnie z tablicą informującą o ich postawie - mówi.
TO WARTO ZOBACZYĆ
FLESZ: Oddając krew ratujesz życie
