- Oglądała Pani w telewizji finał drużynowego sprintu, w którym w niedzielę razem z Justyną Kowalczyk zdobyłyście medal?
- Jeszcze w niedzielę kilka razy widziałam finisz, ciągle puszczali go w telewizji. Przeżywałam go bardzo. Czułam takie
wibrowanie w środku, emocje i sportową złość.
Źródło: AIP
- Złość?
- Że Stina Nilsson, która mnie wyprzedziła na finiszu, była tak blisko. Zapamiętam tę walkę do końca życia, pełną emocji, ekscytującą.
- Mogła Pani w niedzielę w ogóle zasnąć?
- Szczerze mówiąc, z trudem. Z emocji, zmęczenia. Teraz takim największym rywalem przed biegiem na 10 km będzie właśnie zmęczenie.
- Długo siedzieliście wieczorem z resztą ekipy, był ten grill, o którym tyle się mówiło?
- Na grilla nie dotarłam, po ceremonii bezpośrednio pobiegłam do swojego domku już zacząć proces regeneracji i skupienia. W końcu wtorek to też dzień, na który czekam i z którym mam związane jakieś nadzieje.
- Ceremonia medalowa była dla Pani bardzo dużym przeżyciem, pojawiły się łzy?
- Było fajnie, ale bez egzaltacji. Może na tym to polega, może ja tak przeżywam szczęśliwe chwile.
- Wstała Pani rano, zobaczyła medal i pomyślała sobie: uff, jednak jest prawdziwy?
- W sumie teraz tym medalem cieszy się teraz puchacz (maskotka, którą Jaśkowiec dostała na dekoracji - red.). Ubrałam mu
medal, spogląda na mnie, ja na niego. Dobrze nam w tym towarzystwie.
- Dużo telefonów z Polski Pani odebrała?
- Dopiero w poniedziałek zaczęłam odczytywać gratulacje, to bardzo miłe. Cudowne było to, że część rodziny tutaj do mnie przyjechała. To był fantastyczny akcent, móc spędzić chwilę z nimi i dzielić emocje. To dla nich zdobyłam ten medal, dla kibiców, dla ludzi z naszej ekipy. Ale na pierwszym miejscu dla pana Boga. To jest mój motor napędowy, wszystko co robię, robię z myślą o nim. On mi daje siłę. Dzień przed startem byłam w kościele. Dało mi to pokój serca, uspokoiło mnie. To dobry sposób na odciągnięcie złych myśli.
- Łatwo było wyjść w poniedziałek na trening? Pogoda koszmarna.
- Pogoda nie sprzyja, ciało też odmawia posłuszeństwa. Ale nic co ludzkie nie jest mi obce, zmęczenie również i po prostu muszę respektować to, że jestem tylko człowiekiem. Nie mogłam sobie jednak pozwolić na odpoczynek.
- Apetyt rośnie w miarę jedzenia?
- We wtorek dam z siebie wszystko, tyle mogę powiedzieć. Na pewno będzie ciężka walka, zwłaszcza jeśli utrzyma się taka pogoda. Śnieg krzyżuje wszystkim plany, jest wilgotny i bardzo wolny. Na trasie jest grząsko, narta stoi. Trzeba nastawić się na to, że może być wolny bieg.
- Komuś uda się przełamać dominację Norweżek?
- Bardzo bym chciała, żeby w końcu Szwedzi świętowali złoty medal. Życzę Charlotte Kalli, żeby dopięła swego. Mam nadzieję, że podium się wymiesza i nie będzie całe norweskie. Może będzie szwedzko-niemieckie i może polskie? [śmiech]. Niech będzie kolorowe.
- Myśli Pani, że niespodzianka jest możliwa?
- W życiu cuda się zdarzają. Jak w niedzielę.