Wściekają mnie brudne chodniki. Proszę się przejść Kalwaryjską, Starowiślną, Długą lub dowolną inną ulicą. Piękna lecz sucha wiosna nie ułatwia sprawy: deszcze nie zdołały zmyć pozimowego pyłu z jezdni i chodników. W promieniach majowego słońca wygląda to zawstydzająco, lecz chodzi nie tylko o estetykę. Chodząc po pokrytych kurzem nawierzchniach wdychamy unoszące się pyły, a wraz z nimi toksyny chemiczne i organiczne: starte drobinki opon i klocków hamulcowych, trujące tlenki siarki i azotu oraz pyły zawieszone. Najbardziej narażone na wdychanie ‘wtórnego’ smogu są dzieci w wózkach. Kiedyś naukowcy z Politechniki i AGH zebrali kilka ton pyłu z nawierzchni przy Alejach. Udowodniono wtedy, że poziom trujących pyłów unoszących się w powietrzu zmniejszy tylko regularne zmywanie. Chyba czas najwyższy na wielkie mycie.
Irytuje mnie też, kiedy premier się wścieka, a nic z tego wściekania nie wynika. Ostatnio tak było z powodu pożaru w Biebrzańskim Parku Narodowym. Donald Tusk i Tomasz Siemoniak nadzorowali nawet akcję gaśniczą. Moim zdaniem premier i ministrowie nie są od działań detalicznych. Wolałabym żeby państwo działało sprawnie. Paulina Hennig-Kloska minister klimatu i środowiska deklaruje, że rząd przygotowuje zaostrzenie kar za umyślne podpalenia. Skoro uznano, że to uchroni nas od pożarów, widocznie istnieją na ten temat ekspertyzy. Ale czy problem nie jest głębszy i gdzie indziej usytuowany? Bo tak uważa dr hab. Michał Żmihorski - dyrektor IBS PAN w Białowieży i apeluje do rządu, aby zacząć od karania tych którzy za pieniądze podatników osuszają Polskę. W wywiadzie dla Wprost odziera nas ze złudzeń. Cytuję: „Polska przez dziesięciolecia inwestowała w projektowanie, budowanie i utrzymywanie systemów pozbywania się wody wszędzie, gdzie się dało. Tereny podmokłe, zastoiska wodne, torfowiska, bagna albo doliny rzeczne, są dramatycznie zmeliorowane...”
Choć nawet dzieci wiedzą, że Polska jest wyjątkowo narażona na susze i grozi nam susza hydrologiczna, wciąż osusza się grunty, a to pod zabudowę, a to by zyskać powierzchnie pod uprawy. Często za publiczne pieniądze, bo z pomocą dotacji. Dr. Żmihorski alarmuje: „musimy to zatrzymać natychmiast, bo pali się już dzisiaj.” A „premier powinien umożliwić ekspertom przekazanie wiedzy, którą wykorzystamy w praktyce zarządzania środowiskiem.” Nic dodać, nic ująć.
Irytują mnie też alarmistyczne tytuły w mediach. Co kilka dni miałby się do nas zbliżać armagedon pogodowy. Burze, ulewne deszcze, wiatry, dramatyczne ochłodzenia i nagłe ocieplenia. Litości! Takie zjawiska występują w naszej części świata od niepamiętnych czasów, a zmienność wiosennej pogody jest nawet ‘udokumentowana’ w przysłowiach: „w marcu, jak w garncu” albo „kwiecień plecień, bo przeplata, trochę zimy, trochę lata”. Nie dajmy się więc zwariować i nie poddajmy histerii nagłówków w portalach internetowych, które klikalność przerabiają na gotówkę.
Złości i przeraża skala internetowego hejtu. Odkąd swobodną ekspresję emocji uznano za sposób na ‘bycie sobą’, konwenanse wyszły z mody, a chamstwo komentarzy pod tekstami w niektórych gazetach bije rekordy. Część wpisów jest dziełem wynajętych trolli opłacanych za sianie plugastwa. Ale przecież nie wszystkie. Tego nie piszą żule ani nabuzowane dzieciaki, bo tacy nie opłacają abonamentu umożliwiającego zamieszczanie komentarzy. Autorami łajdackiej piany są ludzie z zasobami materialnymi, którym to zastępuje realne życie i daje iluzję sprawczości. Tego nie załatwi żadna ustawa o walce z mową nienawiści. Potrzebna byłaby raczej jakaś masowa terapia. Oraz powrót do nauki dobrego wychowania, jakkolwiek anachronicznie to dziś brzmi.
