PiS i PO wcale nie chcą przystawiać w Krakowie lustra do majowych wyborów, porzucenie przez tych pierwszych kandydatury Barbary Nowak (oj, słabną wpływy Ryszarda Terleckiego) świadczy o tym najlepiej. Z ideową żarliwością bardzo bliską Karolowi Nawrockiemu oraz z bagażem kontrowersji, który w znoju dźwiga i mnoży, byłaby idealnym miernikiem stopnia polaryzacji i mobilizacji elektoratów.
Tak się nie stanie, więc jedyne nawiązanie do wyborów prezydenckich, z jakim będziemy mieć w Krakowie do czynienia, to desperackie próby PiS niewiązania swojego kandydata z ciężkim jak kamień u szyi partyjnym szyldem, czyli numer na tzw. kandydata obywatelskiego. Jest to taktyka polityczna w stylu „nie mamy pańskiego płaszcza i co nam pan zrobi”, czyli coś dla ludzi z poczuciem humoru. Gdybyście nie rozumieli, jak w niewiele ponad rok z kandydata partyjnego zmienić się w kandydata obywatelskiego Mateusz Małodziński chętnie wam to wyjaśni.
Platforma Obywatelska sięgnęła po jeszcze starszy numer z repertuaru iluzjonistycznych sztuczek, czyli tak zwana centrala kandydatkę wyjęła z kapelusza. Co ciekawe, lokalni działacze PO znów się na to nabrali i do teraz zastanawiają się, jak to się stało. To jednak tak, jakby po raz 10. oglądać tutorial na tik-toku o zasadach działania skrzyni magika i wciąż nie rozumieć, dlaczego przepołowiona piłą kobieta nadal żyje. O ile jednak desant Bartłomieja Sienkiewicza w ostatnich wyborach parlamentarnych da się jakoś zrozumieć, o tyle wskazanie Moniki Piątkowskiej można opisać jedynie memem wyrażającym stan głębokiej dezorientacji.
Tylko Konfederacja nie zapomniała, że w Krakowie głosuje się na znane nazwiska, więc wytypowała Berkowicza. Adama Romana Berkowicza. Ojca Konrada, posła z Krakowa. Adam Roman ma jednak pewną wadę - mieszka w Trzcinicy na Podkarpaciu, jedyne 150 km od Wawelu. Jest nawet radnym sejmiku - podkarpackiego. No i pogodzenie obowiązków senatora z Krakowa i właściciela studia tańca w Jaśle nie musi być wcale takie łatwe.
Wyborczą listę uzupełnia Ewa Sładek z Razem. Fakt, że zebrała wystarczającą liczbę głosów do zarejestrowania kandydatury to największy sukces szeroko rozumianej lewicy od dnia premiery książki o Leszku Millerze pt. „Twardy romantyk”.
I teraz tak. Naprawdę wielkim sukcesem 16 marca byłaby 20-procentowa frekwencja. W 2023 roku w tym okręgu uprawnionych do głosowania było ponad 300 tysięcy osób. To oznaczałoby oddanych w sumie niewiele ponad 60 tysięcy głosów. Nikt nie będzie jednak zdziwiony, gdy będzie ich dwa razy mniej (w lipcowych wyborach uzupełniających we Włocławku, w okręgu podobnej wielkości, frekwencja wyniosła ponad 7 proc.).
Rezultat jest więc nieprzewidywalny. I chyba tylko to jest w tych wyborach interesujące.
