Jest na Podtatrzu taka piękna polana. Nazywa się Polana Zgorzelisko, skręca się do niej drogi między Bukowiną Tatrzańską a Cyhrlą, narciarze znają ją jako górną stację ośrodka narciarskiego Małe Ciche. Niejedyny punkt na Podhalu, z którego rozciąga się niesamowita panorama na Tatry, ale bez wątpienia taki, że bez trudu wskoczyłby do zestawienia w modnym od lat gatunku dziennikarskim w rodzaju „TOP 10 miejsc z najpiękniejszym widokiem na góry. Tu od razu wytrzeźwiejesz z wrażenia”.
Tak, Polana Zgorzelisko jest jednym wielkim punktem widokowym. I tak, w tym miejscu postanowiono wybudować gigantyczną „ścieżkę w koronach drzew”. Prywatny inwestor z wiadomych powodów nie podkreśla biznesowego charakteru budowli, lecz jej rzekomy walor edukacyjny. I owszem, jest on spełniony. Uczy nas mianowicie, że do woli można nawijać ludziom makaron na uszy. „Wybudowana z poszanowaniem, itd.”. Aha, zerknijcie na zdjęcia.
Do tego jednak, by zacząć lać w takich miejscach fundamenty potrzebne są pozwolenia, decyzje środowiskowe. Zgody jakichś urzędów, jakichś wójtów. W próżni to wszystko się przecież nie dzieje.
Trudno mieć rzecz jasna pretensje do gmin, że chcą się rozwijać, poszerzać, jak to się mówi, ofertę. I w sumie to ja nawet takiego jednego wójta z drugim rozumiem.
Przychodzi inwestor, rzuca na stół plany i wizję, przekonująco mówi, że w gminie obok zbudowali największy w Polsce ogród z gipsowymi krasnalami, konkurencja wielka, turyści odpłyną. Tu się więc postawi w środku lasu przeskalowaną turystyczną atrakcję z katalogu gorących turystycznych atrakcji, ludzie lezą do tego jak muchy do miodu, wyasfaltuje się parking, powstaną karczmy, budżet gminy będzie puchł szybciej szybciej niż drożdżowe ciasto z przepisu lokalnego koła gospodyń.
Oprzeć się trudno, choć Małe Ciche (gmina Poronin) akurat mogło. Mała wioska, w której przy wąskiej drodze i stacji narciarskiej urosły dziesiątki majątków, od lat była beneficjentem turystycznego boomu. Jednocześnie starano się zachować balans między rozwojem a kameralnością. Teraz z tej ścieżki zawraca w stronę wykreowanej w ostatnich dwóch dekadach podhalańskiej tradycji: więcej znaczy lepiej.
Nic bardziej mylnego.
Ale, no właśnie, na końcu tego łańcucha biznesowych przyczyn i opłakanych skutków jest klient. My. A może na początku? Trudno dziś rozstrzygnąć, czy w tym przypadku popyt wykreował podaż, czy było na odwrót. To nie jest w każdym razie wyraz rosnącego bogactwa i rozwoju, lecz nieumiarkowania i bezradności.
Naszego, klientów, również. Odwykliśmy od wypoczynku bez wodotrysków i tysiąca bodźców. Siedzenie z książką na ławce w parku zdrojowym przestało wystarczać, prosta agroturystyka straciła swój dawny urok, no, chyba że przekształcona w luksusowe jurty i opakowanie z etykietą „slow life”, za miliony monet.
Dziś bez ogrodów świateł, tężni, diabelskiego młyna, lodowych komnat, wież widokowych, aquaparków, parków linowych, parków rozrywki, term, dinolandów, odbudowywanych z ruin zamków (o zerowej wartości historycznej, za to dużej wartości marketingowej) nawet nie rób pod turystę podchodów.
Ma to zresztą swoją nazwę: disneylandyzacja turystyki. Będąca nota bene przykładem schizofrenii, w której żyjemy: z jednej strony uzbrojeni jesteśmy w setki analiz, jak nie infantylizować tej branży i jak ją w zrównoważony sposób rozwijać, z drugiej pchamy miliony złotych w rozwiązania nachalne i banalne. Ale zgadzają się zyski, liczba branżowych nagród („Atrakcja roku!”) i wszyscy są zadowoleni.
No, prawie. W Beskidzie Niskim są ludzie, którzy protestują przeciwko budowie wieży na Magurze. I słusznie, bo wkrótce w przewodnikach będziemy pisać o wędrówkach szlakiem małopolskich wież, a nie szczytów. A może już piszemy? Prawdę mówiąc, wyobrażenie sobie wielopiętrowej „ścieżki w koronach drzew” na Turbaczu czy Rusinowej Polanie nie nastręcza już żadnych trudności. Że parki narodowe? To nie jest przeszkoda. Moi drodzy, toż ministerialne lobby chce na Kasprowym Wierchu systemu naśnieżania narciarskich stoków, wymagającego budowy tam wielkiego zbiornika na wodę. Rozwój, głupcze!
Powtórzmy więc, bo to ważne: nie każda ścieżka w koronach drzew jest złem (choć wiele jest), nie każda wieża widokowa nadaje się tylko na opał (choć wiele tak). Diabeł tkwi, jak zawsze, w szczegółach. Akurat na Polanie Zgorzelisko paskudne szczegóły bezczelnie wystają kilkanaście metrów ponad linię drzew. I krzyczą: nie, tak za żadne skarby (małopolskie) nie róbcie!

