Szczerze zaskoczony i zadowolony był ks. Damian Jacek, wikariusz z parafii NNMP w Gorlicach, witając mieszkanców Stróżówki, który wczoraj uczestniczył przy kapliczce Załęskich w odśpiewaniu Litanii Loretańskiej, a potem odprawił przy niej mszę świętą o uchronienie wsi od klęsk żywiołowych i urodzaje.
- Dziękuję Wam, że przyszliście na tę mszę świętą. Dziękuję , że tutaj, właściwie na opłotkach naszej parafii przyszło Was aż tyle - mówił.
Tutaj modlą się cztery pokolenia
Rodzinną kapliczkę Załęskich co dzień w dni majowe otacza wianuszek modlących się do Matki Bożej. Ta z obrazu wewnątrz niewielkiej, ale zadbanej budowli, to Matka Boża Tuchowska. Obraz pochodzi z 1904 roku, gdy koronował go biskup tarnowski Leon Wałęga. Historia kapliczki jest niezwykła i sięga 1920 roku.

Co roku od 48 już lat, czyli od remontu i poświęcenia kapliczki, u stóp Tuchowskiej Pani stróżowianie modlą się o łaskę bożą, o ratunek od klęsk żywiołowych, o urodzaj. W dni majowe spotykają się przy niej na mszy świętej.
Są wśród nich Jerzy Załęski, Janina Konieczna, Zofia Wojnarska, Olga Kiełtyka, Elżbieta Grzesiak. Wszyscy to wnuczęta fundatora kapliczki - Józefa Załęskiego, ale też jego prawnuczęta i praprawnuczęta.
Jednym słowem modli się tutaj cztery pokolenia mieszkańców wsi, a historia o tym, jak powstała, jest pielęgnowana i przekazywana z pokolenia na pokolenie.
- To wotum wdzięczności za powrót z wojennej tułaczki - mówi Janina Załęska, dzisiaj opiekunka kapliczki.

Historia kapliczki zaczyna się w 1914 roku
Wybudował ją Józef Załęski, po tym jak po sześciu latach wrócił z Rosji do żony Marii i jedenaściorga swoich dzieci.
- Już w 1914 roku dostał się do niewoli i został wywieziony w głąb Rosji, do łagru. Cały czas modlił się do Matki Bożej Tuchowskiej o siłę, o łaskę, o przetrwanie, o szczęśliwy powrót do domu. Wtedy też przyrzekł Tuchowskiej Pani, że gdy wróci, w podzięce wybuduje jej kapliczkę - opowiada Janina.
Niestety o jego tułaczce wiadomo niewiele. Gdy wojenna zawierucha dobiegła końca, dwa tygodnie szedł pieszo do pierwszej napotkanej stacji, a kolejne dwa jechał pociągiem do Tarnowa. Stamtąd do rodzinnej Stróżówki znów szedł pieszo. Pewnie wstąpił po drodze do tamtejszego kościoła, dzisiaj bazyliki, a w podzięce za dar życia, za powrót do domu, obietnicy dotrzymał.

Agnieszka Nigbor-Chmura
- Kiedy przyszedł obdarty, brudny i zarośnięty, nikt go nie poznał. Tylko pies, który biegał w obejściu, przytulił się do jego nogi - opowiada Janina Załęska.
Radość z powrotu męża i ojca musiała być ogromna. Przecież nie było go sześć lat i przez cały ten czas nie dawał znaku życia. Chyba nikt nie miał już nadziei, że kiedykolwiek wróci do domu.
Najpierw w Stróżówce stanął krzyż, potem kapliczka
Mimo że drewniana chata nie miała dachu, bo zerwał ją podmuch wybuchu, gospodarz zakasał rękawy i wziął się do pracy. Odbudował wojenne zniszczenia i postawił drewniany krzyż. Dopiero pod koniec lat 20. minionego wieku w miejscu krzyża stanęła kapliczka. W jej wnętrzu zawisł obraz Matki Bożej Tuchowskiej, bo to było wotum jej właśnie dedykowane.

- Wtedy należeliśmy przecież do diecezji tarnowskiej i kult Mateczki z Tuchowa był tutaj wyjątkowo silny. W Stróżówce trwa on do dzisiaj - dodaje pani Janina.
