- Nie miałam prawdziwego dzieciństwa, o jakim marzyłam - mówi Monika Przepiórka. - Zawsze chciałam mieć szczęśliwą rodzinę, która byłaby w całości, bez alkoholu, bez przemocy.
Długie poszukiwania domu dla rodzeństwa
Gdy Monika chodziła do szkoły podstawowej w swoim rodzinnym mieście (pochodzi ze Śląska), nauczyciele zauważyli, że w jej domu jest przemoc. To był początek jej drogi do wyrwania się ze złego kręgu. Jej sprawa trafiła do sądu w Sosnowcu i to właśnie on zdecydował, że Monika wraz z siostrą Agnieszką mają trafić do domu dziecka.
Przez dłuższy czas trwały poszukiwania ośrodka dla sióstr, lecz w żadnej z najbliższych placówek nie było miejsca dla rodzeństwa. Musiałyby zostać rozdzielone. Ostatecznie siostry trafiły do Gorlic. Była jesień 2010 roku. - Bałam się, bo wiedziałam, że to będzie dla mnie duża zmiana - opowiada Monika. - Wiedziałam jednak, że to jest moja ostatnia szansa na lepsze jutro.
Z Sosnowca trafiła do Gorlic
W Gorlicach Monika rozpoczęła walkę o normalne życie. Przez cztery lata spędzone w tutejszej placówce brała udział w sesjach terapeutycznych prowadzonych przez psycholog Joannę Siwek-Środzińską. - Sesje odbywały się raz w tygodniu, a pani Asia pokazała mi, że to nie jest tylko zwykła rozmowa, ale coś więcej - wyznaje dziewczyna.
Dzięki pracy z psychologiem Monika poznała samą siebie. Dzisiaj mówi, że jest szczęśliwa, nauczyła się wyrażać swoje uczucia, poradziła sobie z trudną przeszłością.
Gdy Monika skończyła 17 lat, trafiła do jednego z mieszkań usamodzielniających, prowadzonych przez Centrum Opieki nad Dzieckiem „Razem” w Gorlicach.
- To był dla mnie bardzo trudny moment - opowiada Monika. - Niby miejsce, gdzie mnie przeniesiono, i to, gdzie była siostra, są blisko, jednak czułam, że zostałam sama, straciłam kontakt z Agnieszką - podkreśla.
Dają szczęście, uczą samodzielności
W skład Centrum Opieki nad Dzieckiem „Razem” wchodzą trzy placówki opiekuńczo-wychowawcze, w których łącznie przebywa 34 wychowanków. Zorganizowane są na wzór rodziny.
- To był nasz autorski program. Dla dorastających podopiecznych stworzyliśmy małe, rodzinne społeczności , w których mogliby uczyć się samodzielności i wkraczać w dorosłe życie - mówi Jan Kuk, dyrektor centrum. - W roku 2009 mieliśmy już trzy samodzielne mieszkania. Można powiedzieć, że się rozwijamy.
Założyć kiedyś szczęśliwą rodzinę to jej główny cel
W jednym z takich mieszkań o statusie nie tyle usamodzielniającego, co chronionego, przebywa Sylwia Wojtarowicz. Dzieli je z innymi wychowankami, którzy są już pełnoletni lub skończyli naukę.
- Pochodzę z Moszczenicy - mówi Sylwia. - W centrum na Skrzyńskich byłam trzy lata, a od dwóch mieszkam już samodzielnie. Teraz jest nas tu troje, ale bywało, że mieszkaliśmy w sześcioro - wylicza.
Sylwia skończyła technikum i jest technikiem żywienia, ukończyła również roczną szkołę o specjalności sterylizacja medyczna, a teraz dodatkowo chodzi do szkoły kosmetycznej. Znajduje również czas na pracę, jest ekspedientką w sklepie.
- Mam siedmioro rodzeństwa - opowiada. - Czworo z nich mieszka jeszcze w centrum, brat już się usamodzielnił, a dwoje najmłodszych mieszka z mamą w Stróżówce.
- Pracuję i uczę się - relacjonuje Sylwia. - Mój narzeczony znalazł pracę w Anglii, może kiedyś do niego tam dołączę, założymy rodzinę, będziemy szczęśliwi, ale powoli, na wszystko przyjdzie czas - dodaje rezolutnie.
Jeśli jeszcze zło wróci, to już sobie z nim poradzę
Dla Sylwii fakt, że może być w mieszkaniu należącym do Centrum, to wielkie ułatwienie w trudnym okresie startu w dorosłość. - Ci z nas, którzy mają pracę, dokładają się do opłat - mówi. - Tak się złożyło, że teraz to tylko ja zarabiam - dodaje z uśmiechem.
Młodzi ludzie mają też swojego opiekuna. To nie jest jakiś stały nadzór, nikt nie ingeruje w ich życie. To, co dostają od opiekuna, to bardziej pomoc, najczęściej w sprawach urzędowych.
- Pobyt w mieszkaniu usamodzielniającym sprawił, że dorosłam - wpomina Monika. - Odnalazłam pewność siebie. Znam teraz swoją wartość, nauczyłam się żyć z myślą, że to, co było złe, już nie wróci, a gdyby wróciło, to będę potrafiła sobie z tym poradzić - dodaje.
Przygotowywali się do samodzielnego życia choćby przez proste dyżury w kuchni, sprzątanie. - Nie mam kontaktu z rodziną, nie mam z ich strony pomocy - opowiada Monika. - Staram się sama sobie radzić, mam wokół siebie wspaniałe osoby, na które zawsze mogę liczyć.
Dzisiaj Monika jest barmanką i kelnerką w restauracji. Wróciła na Śląsk. Każdy dzień traktuje jak kolejny cel do zrealizowania. Mieszka sama od pół roku. W wolnych chwilach stara się odwiedzać dom dziecka i rówieśników, z którymi mieszkała. - To była przecież moja rodzina, ta lepsza - dodaje ze łzami w oczach.