Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Miłosz Mleczko (Puszcza Niepołomice): Na tatę czekałem u "Maczków". Tam narodziły się przyjaźnie

Tomasz Bochenek
Tomasz Bochenek
Miłosz Mleczko
Miłosz Mleczko Puszcza Niepołomice/Overlia Studio
- Za mną dopiero 21 meczów w I lidze. Wstrzymałbym się ze słowami, że to już kariera. Na razie robię wszystko, żeby była to kariera, i to owocna - mówi Miłosz Mleczko, golkiper Puszczy Niepołomice i reprezentacji Polski U-20, który stara się m.in. o to, by w przyszłym sezonie stanąć w bramce Lecha Poznań.

- Pamięta Pan, jakiego to prezentu gwiazdkowego życzył sobie jako przedszkolak na łamach „Dziennika Zachodniego”?

- Ooo, nie, nie pamiętam.

- W internecie za to można znaleźć tekst późniejszy ledwie o kilkanaście miesięcy. Siedmioletni Miłosz Mleczko rysuje się w nim jako piłkarskie cudowne dziecko. Jak to było, kiedy do pańskiego taty zgłosił się po Pana Manchester City? Kiedy zrobił się ten szum...
- Wydaje mi się, że ja, jako małe dziecko, tak mocno sobie z tego sprawy nie zdawałem. Świadomość rośnie dopiero z wiekiem. Na pewno było to coś fajnego, natomiast dopiero później dotarło do mnie, jaki to był kaliber.

- Skąd wzięła się propozycja?
- Podczas turnieju na Słowacji wpadłem w oko trenerowi serbskiej drużyny, którego brat był skautem Manchesteru City.

- Pana tata, też człowiek z piłkarskiej branży, nie zdecydował się ostatecznie na wysłanie siedmiolatka do Anglii. Pogdybajmy - dobrze się stało czy nie?
- Uważam, że bardzo dobrze. Nie żałuję ani trochę, że zostałem, wiem, jak potoczyły się losy wielu Polaków po takich szybkich wyjazdach za granicę. Wydaje mi się, że wybrałem odpowiednią drogę rozwoju. Mając 15 lat, trafiłem do akademii Lecha – miejsca, w którym wiele się nauczyłem. Teraz, w wieku 19 lat, jestem w fajnym zespole, wszystko rozwija się tak, jakbym chciał. Oczywiście, można było do tej pory zrobić więcej, ale pozostanie wtedy w Polsce na pewno było dobrą decyzją.

- To jeszcze chwila o dzieciństwie: urodził się Pan w Gorlicach, we wschodniej Małopolsce, ale mówi o sobie, że pochodzi z Chorzowa.
- Tak, do Chorzowa przeprowadziłem się jako mały chłopiec. Cała rodzina od strony mojego taty jest z tego miasta, on sam jest rodowitym chorzowianinem. Dla niego to był powrót na Śląsk, naturalna kolej rzeczy.

- Ale Pana przygoda z piłką zaczęła się nie w Chorzowie, a w Zabrzu. W Górniku.
- Kiedy tata pracował w Górniku, ja miałem tam pierwsze szlify bramkarskie z trenerem Jerzym Machnikiem. Zaczynałem jako bardzo małe dziecko, mając trochę ponad trzy latka. Później, kiedy tata był prezesem Ruchu, to tam trenowałem, już przez dłuższy czas. Byłem w grupie z chłopakami trzy lata starszymi. Następnie przeszedłem do Stadionu Śląskiego, po czym wróciłem do Ruchu.

- W którym bramkarskiego fachu uczył się też Kamil Grabara, obecnie bramkarz młodzieżowej reprezentacji Polski.
- Zgadza się. Chyba mało jest takich historii, w których dwóch bramkarzy z jednego rocznika, z jednej drużyny trampkarzy, wchodzi potem na fajny poziom.

- Grabarę odwiedził Pan w grudniu w Liverpoolu...
- Tak, z dwoma przyjaciółmi. Byliśmy m.in. na meczu Liverpoolu z Manchesterem United. Chłopaki zostali dwa dni dłużej, ja po weekendzie musiałem wracać do Poznania.

- Później – to też znalezione na Instagramie – znalazł Pan czas na wypad do Lwowa.
- Tak, wybraliśmy się z tymi przyjaciółmi do Lwowa, żeby i tam zobaczyć coś nowego.

- Na Pana koncie na Instagramie pojawiają się też zdjęcia z braćmi Makami. Macie wspólną kiedyś przynależność klubową – Stadion Śląski Chorzów – no, ale przecież oni są osiem lat starsi. Jakie relacje mógł mieć 10-letni Miłosz z wkraczającymi w dorosłość Michałem i Mateuszem?
- Właśnie tam się poznaliśmy. „Maczki” mieli wynajęty pokój w okolicy Stadionu i kiedy po treningach musiałem czekać na tatę, to zostawałem u nich. Różnica wieku rzeczywiście była spora, ale Mateusz i Michał byli trochę młodsi duchem niż ich data urodzenia. Powiedzmy, że później dojrzewali (uśmiech). Poznałem tam też mojego trzeciego przyjaciela – Dawida Porwika. Przyjaźń naszej czwórki trwa do dzisiaj i myślę, że jeszcze potrwa.

- Takich piłkarskich przyjaźni ma Pan więcej?
- Jeśli chodzi o przyjaciół, to mam czterech, zaliczam do nich także Dominika Małkowskiego, który gra w Ruchu Chorzów. Natomiast kolegów i znajomych, myślę, że mam dużo – biorąc pod uwagę wiek i to, ile trwa moja przygoda z piłką.

- Cały czas przygoda? Jeszcze nie kariera? To półrocze wygląda na przełomowe...
- Za mną dopiero 21 meczów w I lidze. Wstrzymałbym się ze słowami, że to już kariera. Na razie robię wszystko, żeby była to kariera, i to owocna.

- W Puszczy gra Pan na zasadzie wypożyczenia z Lecha. W jakich okolicznościach znalazł się Pan w poznańskim klubie?
- Grałem w mistrzostwach Polski w kadrze wojewódzkiej Śląska, po nich odezwał się szef skautingu Lecha Tadeusz Jaros. Następnie pojechałem na testy do akademii Lecha, do trenera Andrzeja Dawidziuka. Już po dwóch dniach powiedział mi, że chciałby mnie w niej widzieć. Pół roku później – w lutym 2014 - przeniosłem się do akademii we Wronkach.

- W trakcie roku szkolnego.
- Tak, w połowie drugiej klasy gimnazjum.

- I również we Wronkach podjął Pan potem naukę w liceum?

- Kończyłem tam pierwszą klasę liceum. Od drugiej byłem już w pierwszej drużynie Lecha, co wiązało się także z tym, że do liceum chodziłem w Szkole Mistrzostwa Sportowego w Poznaniu. Miałem już indywidualny tok nauczania. Tam zdałem maturę.

- Często piłkarzom bardzo idzie się na rękę, by skończyli szkołę. Jak było w Poznaniu?

- Nauczyciele starali się nam pomagać, ale też nie było tak, że dostawaliśmy coś za darmo. W regulaminach zapisana była określona liczba godzin, na których musieliśmy być obecni - i tak się działo. Ja nie miałem problemów przez dwa lata z żadnymi przedmiotami, wydaje mi się, że szanowałem nauczycieli. Ale też nauczyłem się sporo, zdałem maturę. Myślę, że jakichś dużych forów nie było.

- Teraz zrobił Pan sobie przerwę od nauki?

- Nie. Podjąłem się studiów na AWF w Katowicach. Nie ukrywam, że trudno jest je pogodzić z obowiązkami w klubie - zwłaszcza że pierwsza runda była naprawdę wymagająca, często graliśmy dwa razy w tygodniu - ale staram się.

- Wróćmy do Lecha, do pierwszej drużyny, w której spędził Pan półtora sezonu...

- Tak, wcześniej przez dwa i pół roku przeszedłem przez wszystkie szczeble akademii. Gdy pierwszy zespół był pod wodzą trenera Urbana, trener Dawidziuk zadzwonił do mnie, żebym przyjechał – bo akurat był to czas, kiedy miałem wolne. Przyjechałem do Poznania i dowiedziałem się, że zostaję już w pierwszej drużynie na stałe. Trenowałem z nią i za trenera Urbana, i za trenera Bjelicy. Przez te półtora roku rozegrałem bardzo dużo meczów w III lidze (w rezerwach Lecha – przyp.). Zdarzyło mi się kilka razy być na ławce w I drużynie, ale możliwości debiutu jeszcze nie dostałem.

- A kiedy zimą rok temu pojawiła się propozycja wypożyczenia do Puszczy, jak Pan zareagował?

- Byłem zadowolony. Chciałem grać w piłce seniorskiej już na wyższym poziomie, uważałem, że to będzie bardzo fajna opcja, że się rozwinę.

- Miał Pan świadomość, że przez pierwsze pół roku będzie bramkarzem rezerwowym?

- Nie ukrywam, że rozmowy wtedy były przede wszystkim o grze w tym sezonie, który mamy teraz. Ale walczyłem zimą, żeby już wiosną grać. Nie udało się, jednak uważam, że warto było czekać. Nawet teraz przykład Wojciecha Szczęsnego (w Juventusie Turyn – przyp.) pokazuje, że czasami taka droga jest dobra.

- Po jesiennych meczach – tych 21 w lidze i dwóch w Pucharze Polski – opinie o Panu są pozytywne.

- Mam nadzieję, że tak. Wiadomo, że chciałoby się mieć jeszcze lepsze liczby – one biorą się z detali, które składają się na naszą grę. Liczę, że wiosną będzie jeszcze lepiej. Nie zatrzymuję się na tych dwudziestu paru meczach, myślę już o przyszłości.

- Jak się czuje piłkarz, kiedy przyjeżdża oglądać go trener kadry? Jacka Magierę widziałem jesienią w Niepołomicach...

- Zawód piłkarza jest taki, że trzeba być do tego przygotowanym, przyzwyczajonym. Nie można sobie zbytnio tym głowy zaprzątać. Oczywiście, fajna sprawa, ale jako zawodnik myślami muszę być tylko na boisku. I tak zawsze jest.

- Andrzej Dawidziuk też bywał na waszych meczach, choć z Lechem chyba nie ma teraz nic wspólnego.

- Rzeczywiście nie, pełni natomiast funkcję w PZPN (jest koordynatorem do spraw szkolenia bramkarzy i trenerów bramkarzy – przyp.). Na moich meczach w Puszczy trener Dawidziuk pojawił się chyba z sześć razy. Nie ma co ukrywać, że mam z nim stały kontakt, jestem jego wychowankiem. Nie dość, że mnie ściągał do akademii, to później w I drużynie Lecha też byłem pod jego skrzydłami.

- Jesienią dostał Pan jedno, drugie powołanie do kadry U-20, aż w końcu w niej zagrał – 19 listopada z Ukrainą w Bielsku-Białej. Miał Pan już za sobą występy w młodszych reprezentacjach, ale przeżycie było duże?

- Nie ukrywam, że na ten występ czekałem i byłem na niego przygotowany. Oczywiście, fajnie było znowu założyć koszulkę z orzełkiem na piersi i znowu zagrać. Ale nie można się tym zadowalać; trzeba myśleć tylko i wyłącznie o przyszłości. Zrobić wszystko, aby takich meczów było jak najwięcej.

- A w niedalekiej perspektywie mistrzostwa świata do lat 20 w Polsce. Celem Pana jest zapewne znalezienie się w zespole na ten turniej.

- Na pewno tak, to jeden z moich celów. Jednak teraz skupiam się tylko i wyłącznie na okresie przygotowawczym i rundzie wiosennej w Puszczy. Na każdym kolejnym dniu, żeby jak najlepiej wykonywać swoją robotę. Jeszcze w marcu odbędzie się zgrupowanie kadry. Konkurencja jest silna, rocznik 1999 jest dobry, jeśli chodzi o bramkarzy.

- Data urodzenia staje się Pana atutem w kontekście nowych przepisów w ekstraklasie. W przyszłym sezonie będą musieli w niej występować młodzieżowcy, a Pan młodzieżowcem wtedy nadal będzie.
- Zgadza się. Nie ma co ukrywać, że moim celem jest gra na jak najwyższym poziomie i zrobię wszystko, żeby w następnym sezonie zacząć grać w ekstraklasie.

- Za pół roku ma Pan wrócić do Lecha, więc jasny cel to wywalczenie miejsca w jego bramce.

- Oczywiście. Bardzo dawno nie było w Lechu młodego bramkarza z akademii, który broniłby w pierwszej drużynie. Fajnie byłoby to zmienić.

- W Poznaniu był Pan przez kilka dni w grudniu.

- Tak, wszyscy zawodnicy wypożyczeni do innych klubów zostali zaproszeni na treningi. Można powiedzieć, że poznawaliśmy metody treningowe nowego sztabu, no i trener pewnie przyjrzał nam się troszkę.

- Trener Adam Nawałka czy trener bramkarzy Jarosław Tkocz?

- Myślę, że w moim przypadku przede wszystkim trener Tkocz, jako bramkarze mamy więcej treningu indywidualnego. Ale trener Nawałka czy trener Zając też przyglądali się zawodnikom.

- Z tego półrocza jakie momenty najmocniej Pan zapamięta?

- Przede wszystkim przygodę w Pucharze Polski, która trwa i oby trwała jak najdłużej. Ale też pamiętam serię dziesięciu meczów bez porażki. Najlepiej się pracuje, gdy zespół wygrywa, a co najmniej nie przegrywa.

- Ma Pan w Puszczy jakiegoś mentora, kogoś, kto był dla Pana drogowskazem, kto pomagał wejść do drużyny?

- Tutaj naprawdę, nie kłamiąc, wielu chłopaków mi pomagało. Nawet kiedy nie grałem, wierzyli we mnie, doradzali cierpliwość. Nie mógłbym powiedzieć o tym zespole złego słowa, bo chłopaki są świetni. Wejście w drużynę było bezbolesne.

- Mieszka Pan sam?
- Nie. Przez pół roku tak było, ale później się przeprowadziłem. Mieszkam w Niepołomicach razem z Konradem Stępniem i Kacprem Halczakiem.

- To już na koniec - jak spędzi Pan sylwestra?

- Z przyjaciółmi w górach.

Sportowy24.pl w Małopolsce

DZIEJE SIĘ W SPORCIE - KONIECZNIE SPRAWDŹ:

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Miłosz Mleczko (Puszcza Niepołomice): Na tatę czekałem u "Maczków". Tam narodziły się przyjaźnie - Dziennik Polski

Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska