Mistrzostwa świata Seefeld 2019 biegi narciarskie
Wczoraj Kowalczyk zafundowała nam powrót do przeszłości. Najpierw na trasie w eliminacjach, gdy wyrywała do przodu, a pierwszą zmianę kończyła jako pierwsza. Potem przemierzając strefę wywiadów, w której niemal każda stacja telewizyjna prosiła ją o rozmowę. Jak za (nie tak) dawnych czasów. Jest start to było wielkie wydarzenie MŚ w Seefeld.
- To jednak nie był żaden powrót, jak to przedstawiano. Od początku ustalenia były takie, że jeśli będę mocna, to pomogę dziewczynom w sprincie i sztafecie. A gdybym chciała startować w Pucharach Świata, tym bym startowała. To się już skończyło – zastrzegła 36-letnia dwukrotna mistrzyni olimpijska.
Niewątpliwie dokonała rzeczy niecodziennej, bo na imprezie tej rangi występuje w dwóch rolach: trenerki i zawodniczki.
- Nie nazywajcie mnie już zawodniczką, bo zawodnik musi się poświęcić. Ja tego nie zrobiłam. Oczywiście – ciężko trenowałam, ale to już nie było to samo. Nie można być trenerem, logistykiem i zawodnikiem jednocześnie – tłumaczyła Justyna, która od niespełna roku pomaga trenerowi Aleksandrowi Wierietielnemu prowadzić kadrę kobiet. Z pierwszymi sukcesami, bardzo przyspieszył choćby rozwój talentu Skinder.
Kowalczyk: - Myślę, że to był bardzo dobry dzień. Monia miała szansę pobiec w finale, zobaczyła biegi od tej zasadniczej strony. Zobaczyła, jak wygląda wielki sport, że nie jest aż tak daleko. Jestem dumna z tej dziewczynki. Wiele jeszcze trzeba poprawić, łącznie z zachowaniem, z koncentracją i tak dalej, ale jestem z niej dumna. Stanęła na starcie, nie pękła, walczyła. Ma 17 lat i przyszłość jest przed nią.
Mistrzostwa świata Seefeld 2019 biegi narciarskie Justyna Kowalczyk
Nastolatka z Tomaszowa Lubelskiego na widok tłumu polskich dziennikarzy westchnęła „ojej...”, ale rezonu nie straciła. Taka jest: cały czas do przodu.
- Finał to był nasz cel. Dla mnie to duży zaszczyt, że mogłam wystartować z Justyną. Nie powiem, że to spełnienie marzeń, bo gdy byłam mała, a ona osiągała największe sukcesy, coś takiego było poza moimi wyobrażeniami – opowiadała. - Były nerwy, bo nigdy nie startowałam na takich zawodach, ale myślę, że poszło całkiem nieźle. Nogi piekły na podbiegach, ale trzeba było przełamać ten ból i walczyć.
W kadrze ma do kogo równać. Jej trenerka ciągle jest mocniejsza, szybsza.
- Trener mi mówił, że pobiegłam lepiej niż się spodziewał. Jestem z siebie zadowolona. W eliminacjach miałam pierwszy, trzeci i pierwszy czas na swoich zmianach. Kiedy mijała mnie Jelena Wialbe (legenda rosyjskich biegów – red.), to spytała mnie: Justyna, czy gdy będziesz miała 80 lat, to też nas będziesz prała? - śmiała się Kowalczyk, która wciąż rozważa start we wtorek na 10 km „klasykiem”.
W Skinder widzi duży potencjał, ale punktuje też organizacyjne braki („Przydałoby nam się dwóch-trzech serwismenów”), a od niej i innych wymaga większej uwagi.
- Tym razem na MŚ nie udało się odizolować damskiej i męskiej grupy, na co będę nalegać w przyszłości. W ekipie robią się zupełnie niepotrzebne chichy-chachy, zamiast skupiania się na starcie – zżymała się Kowalczyk. - W sobotę tematem numer jeden stały się męskie warkoczyki. Fryzura zawodnika, który wcześniej został zdublowany na trasie biegu łączonego (Kamil Bury - red.), ale tym się nikt nie przejął, istotna była sprawa warkoczyków. My pracujemy ciężko nad koncentracją, a oni tam to psują. Mimo wszystko jednak Monia stanęła na wysokości zadania.
Złoto zdobyły Szwedki Stina Nilsson i Maja Dahlqvist.
Transmisje z MŚ w Seefeld w Eurosporcie i Eurosport Player
Follow https://twitter.com/sportmalopolskaDZIEJE SIĘ W SPORCIE - KONIECZNIE SPRAWDŹ:
Narciarskie MŚ w Seefeld. Program, wyniki