Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Mord w górach i zemsta o smaku nalewki

Artur Drożdżak
Willa Świetlik przy ul. Sobczakówka 7 w Zakopanem, gdzie w maju 2011 r.  doszło do zabójstwa 51-letniej Aliny Brasse -Tarwajnis
Willa Świetlik przy ul. Sobczakówka 7 w Zakopanem, gdzie w maju 2011 r. doszło do zabójstwa 51-letniej Aliny Brasse -Tarwajnis Tomasz Mateusiak
Jan Król pół roku spędził w areszcie, bo podejrzewano, że brał udział w zabójstwie partnerki w Zakopanem. Nikt nie wierzył góralowi, że w tym czasie był w Watykanie na mszy beatyfikacyjnej Jana Pawła II - pisze Artur Drożdżak.

Dla 25-letniego Piotra L. zemsta miała smak dobrego wina, a raczej wiśniowej nalewki. Taką lubił najbardziej i sączył ją w wolnej chwili. Z zemsty postanowił pogrążyć swojego pracodawcę, który dawał mu wikt, opierunek i pieniądze. Sprawa była poważna, bo na podstawie słów Piotra L. Jan Król pół roku niewinnie spędził w areszcie podejrzany o współudział w zabójstwie swojej partnerki Aliny Brasse-Tarwajnis.

- Nie jest mi łatwo mówić o tym, co przeżyłem za kratkami więzienia w Krakowie i Nowym Sączu. Wołali do mnie: "dziadek, dostaniesz dożywocie lub 25 lat", nie pozwalali spać nocami, dokuczali...- opowiada rozżalony 74-letni Król, emerytowany pilot.
Jak mąż i żona

Z Aliną znali się od lat. Ona pochodziła z Żywca, on z Zakopanego. Dawno temu oboje założyli rodziny. Żona Króla zmarła, gdy byli razem w USA, mąż Aliny też nie doczekał starości. Po 12 latach pobytu w Stanach Zjednoczonych Król wrócił do Polski i wtedy związał się z Aliną.

- 20 lat byliśmy jak mąż i żona. Bez konfliktów, dogadywaliśmy się jak mało kto. Po prostu idealna para - wspomina.
Król pod koniec kwietnia 2011 r. swoim renault kangoo wyjechał do Watykanu na uroczystości beatyfikacji Jana Pawła II. Podniosła msza św. miała się odbyć 1 maja. Król był zachwycony atmosferą we Włoszech. Wszędzie byli rodacy i wielu górali. Tłumy. Nie brakowało modlitw i religijnych śpiewów. Mężczyzna zabrał 100 sztuk oscypków, by nimi handlować, ale w końcu z tego zrezygnował. Przejął się podniosłą uroczystością i nie miał głowy do biznesów.

- I mnie się udzieliła atmosfera tamtych świętych dni. Tym bardziej że byłem przed laty bierzmowany przez biskupa Karola Wojtyłę - wspomina.

Zniknięcie Aliny
Podniosły nastrój w jednej chwili prysł, gdy wrócił do kraju, do Zakopanego. Okazało się, że jego partnerka Alina zniknęła!
Zaskakujące było to, że drzwi wejściowe do ich willi Świetlik były otwarte. Gości pensjonatu nie było, żywego ducha. Po prostu tajemnica.

Schorowany Król od lat podnajmował pokoje w willi przy ul. Sobczakówka 7. Budynek był piękny, drewniany, dwupiętrowy. Tylko w obejściu nie było zbyt miło. Mężczyzna nie mógł liczyć na swoje dzieci. Dorosła córka mieszkała w Białym Dunajcu, syn w Krakowie. Jednak chłopak częściej siedział w więzieniu niż był na wolności, był uzależniony od narkotyków. Dlatego góral najmował obcych ludzi do sprzątania i porządków.

W 2010 r.oku korzystał z pomocy bezdomnego z Wrocławia, rok później wziął do roboty Piotra L., mieszkańca Łodzi. Poznał go przez pośrednika. 25-latek był biedny jak mysz kościelna i nie miał gdzie się podziać w Zakopanem. Król zgodził się, by chłopak u niego zamieszkał w zamian za robotę w pensjonacie. Zawarli ustną umowę i dogadali się, że za każdą dodatkową godzinę pracownik będzie otrzymywał ekstra wynagrodzenie 7,50 zł.

Podejrzany "Leon"
Do robotnika właściciel pensjonatu zwracał się "Leon". Początkowo relacje między nimi były poprawne. Alina nie wtrącała się w ustalenia obu panów. Niestety, często nadużywała alkoholu, nietrzeźwa spała w pokoju. Dla nikogo nie było to tajemnicą. Z czasem Król zaczął mieć uwagi do pracy "Leona".

Miał też uzasadnione podejrzenia, że chłopak brał udział we włamaniu do mieszkania, które Król podnajmował gościom przy ul. Szymony. W kwietniu 2011 r. zniknęły stamtąd telewizor i sprzęty AGD. Sprawa znalazła swój finał na policji, ale stróże prawa bardzo szybko ją umorzyli. Sprawcy włamania nie wykryto. Po kilku dniach od tych wydarzeń Król zerwał umowę z "Leonem" i kazał mu opuścić willę.

- Miałem informacje, że zaczął zajmować się handlem narkotykami i dopalaczami na Podhalu. Dla mnie to niedopuszczalne - opowiada dziś Król. Wybuchła awantura, "Leon" zaczął grozić śmiercią pracodawcy. Król powiadomił o tym policję. Sprawę umorzono. Podobnie było z kolejną, bo góral zawiadomił jeszcze zakopiańską komendę, że "Leon" ukradł mu pięć tysięcy złotych. Podejrzewał także, że robotnik złośliwie przeciął mu kable w pomieszczeniu gospodarczym. Zaczęło iskrzyć między mężczyznami. Gdy przypadkowo spotkali się na ulicy, Piotr L. wybuchnął: jeszcze mnie popamiętasz!

Napięcie opadło, gdy Król wyjechał do Watykanu. Po powrocie już nie miał głowy, by myśleć o byłym pracowniku. Całkowicie poświęcił się poszukiwaniom zaginionej Aliny. Stwierdził , że są ślady włamania i rozbita szyba w drzwiach piwnicy. Policjantom udało się sprawdzić, że w czasie nieobecności Króla w Zakopanem w jego pensjonacie mieszkała para starszych ludzi. Ich tożsamości jednak nie ustalono.

Funkcjonariusze obejrzeli pomieszczenia willi, zabezpieczyli ślady włamania i odjechali. Następnego dnia Król odkrył ślady krwi w piwnicy i wspomniał o tym znajomym. Zaczął się także dzielić podejrzeniami z policją, że "Leon" ukradł mu cenny sprzęt gospodarstwa domowego.
Śledczy nie chcieli go słuchać. Nie pozwolili też przeciąć kłódki do pomieszczenia magazynku w piwnicy. Gdy jednak po raz kolejny zjawili się u Króla 6 maja, mężczyzna bez ich zgody przeciął kłódkę.

Ciało w magazynku

- I wtedy zemdlałem. W środku znalazłem zwłoki Aliny. Leżała tam od tygodnia - mężczyzna mówi o tym z drżeniem w głosie. Nie kryje emocji. Od razu został zatrzymany i aresztowany. Więzienną celę opuścił dopiero w lutym 2012 roku, czyli po ponad sześciu miesiącach. Policja zatrzymała Piotra L., którego zeznania były podstawą aresztowania górala.

"Leon" na pierwszym przesłuchaniu opowiedział, że to on 1 maja 2011 r. włamał się do willi. Wybił szybę w piwnicy, dostał się do środka. W pewnej chwili zorientował się, że do pomieszczenia schodzi 51-letnia Alina. Miała na sobie dresową bluzę,w ręce ubrania i klucze. Chłopak starał się ukryć za kominem. Liczył, że kobieta wejdzie do pomieszczenia magazynku, a on wtedy skorzysta z okazji i ucieknie. Jednak Alina Brasse zauważyła włamywacza, zaczęła krzyczeć.

- Wtedy podjąłem decyzję, że ją zabiję - wyjaśniał "Leon". Chwycił kutą, ciężką łopatę o długości 97 cm i zadał nią trzy ciosy w głowę . Uderzenia były mocne. Alina Brasse upadła, miała pękniętą czaszkę, mocno krwawiła. Napastnik przeciągnął ją do pomieszczenia magazynku i zamknął na kłódkę. - Widziałem, że jeszcze wtedy żyła - nie krył podczas eksperymentu procesowego, który przeprowadzono dziesięć dni po tym, jak odkryto zwłoki.

Wiedział, że musi zatrzeć ślady dokonanego zabójstwa, by jak najpóźniej zostało odkryte. Dlatego ręcznikiem wytarł krwawe ślady i spalił go w piecu. Smugi krwi ujawnił dopiero Jan Król. W czasie dokonywania zabójstwa "Leon" zachowywał się cicho. Miał świadomość, że w pensjonacie są goście. Ich samochód widział na podjeździe.

Na palcach poszedł do pokoju Króla i zabrał jego komputer, drukarkę. Wziął też telefon komórkowy Aliny Brasse-Tarwajnis. Wyrzucił go po drodze do rzeki. Aparat po kilku dniach wyłowili przypadkowi turyści, osuszyli, potem oddali policji.
Zrabowane przedmioty Piotr L. zaniósł do znajomego Władysława O. , u którego mieszkał, gdy Król wyrzucił go z domu. W chwili słabości przyznał się koledze, że dokonał zabójstwa. Ale jeszcze przed tragicznymi wydarzeniami proponował Władysławowi O., by mu pomógł w zabiciu Aliny.

To nie był żart
- Potrzebuję kierowcy, by wywieźć zwłoki i spalić je gdzieś w lesie- rzucił. Kolega potraktował to wtedy jak ponury żart. Niektóre skradzione rzeczy udało się odzyskać, ale nie wszystkie. "Leon" po dokonaniu zbrodni autobusem wyjechał do Łodzi. Tam spędził noc w hotelu ze swoją dziewczyną. Potem wrócił do Zakopanego i został zatrzymany niedaleko miejsca dokonania zbrodni . I to tego samego dnia, w którym ujawniono zwłoki Aliny Brasse. Nieoczekiwanie podczas kolejnych przesłuchań Piotr L. zaczął podawać nowe wersje wydarzeń z tragicznej nocy. Zaczął się wycofywać z oświadczeń, że jest winny. Opowiadał, że tylko popchnął kobietę, gdy znajdowała się na schodach do piwnicy. Upadła, uderzyła głową o sprzęt AGD. Ranną umieścił w pomieszczeniu magazynu i zniknął. Potem podał kolejne wersje, które na wiele miesięcy pogrążyły Jana Króla i sprawiły, że góral trafił za kratki.

- To on zlecił mi to zabójstwo - relacjonował "Leon". Przekonywał, że Król wcześniej proponował dokonanie zbrodni. Przed wyjazdem do Watykanu góral miał podać partnerce leki, by nie stawiała oporu, a wtedy "Leon" miał ją udusić poduszką. Według opowieści Piotra L. pracodawca miał mu także przygotować ochraniacze na buty i rękawice, by na miejcu nie zostawił żadnych śladów swojej bytności w willi.

- Jan Król proponował mi okrągły milion złotych za pozbycie się Aliny. Pokazywał mi nawet blankiet czeku - opowiadał 25-latek podczas kolejnego przesłuchania. To wystarczyło, by pogrążyć Króla. "Leon" nie krył, że działał z zemsty i że ma żal do górala za brak wypłaty za niektóre roboty na posesji. W końcu jeszcze raz odwołał swoje przyznanie się do winy. Opowiadał, że tamtego dnia chciał tylko okraść Króla, by odzyskać zaległe pieniądze, jakieś 570 zł. Zabijać nikogo nie zamierzał, ale jakoś tak wyszło. Kolejna wersja była najbardziej sensacyjna.

- Król przyjechał z Włoch i osobiście zabił Alinę. Popchnął ją, a potem bił głową o posadzkę. Przeciągnął zwłoki do piwnicy i tam zadawał ciosy łopatą - nie krył łodzianin. W tym czasie on był tylko biernym świadkiem zbrodni.

Sąd nie wierzy "Leonowi"

Sąd Okręgowy w Nowym Sączu nie uwierzył w te rewelacje i skazał Piotra L. na 25 lat więzienia. Odwołanie okazało się skuteczne i Sąd Apelacyjny w Krakowie obniżył "Leonowi" wyrok do 15 lat. Orzeczenie jest prawomocne. - To jakaś kpina z wymiaru sprawiedliwości. Na pewno będę składał kasację do Sądu Najwyższego - zapowiada Król, który był oskarżycielem posiłkowym na procesie. Myśli też, by starać się o odszkodowanie za niesłuszny areszt, ale nie wie czy pozwoli mu na to stan zdrowia. Ma cukrzycę, kłopoty z sercem, szuka pomocy u oo. bonifratrów z Krakowa.

- Pokoi nie wynajmuję, wodę zakręciłem i w pensjonacie nie mam gości - opowiada. Interesu w Zakopanem już nie prowadzi, bo - jak mówi - nie ma dla kogo.

Moda w przedwojennym Krakowie [ARCHIWALNE ZDJĘCIA]

Możesz wiedzieć więcej!Kliknij, zarejestruj się i korzystaj już dziś!

Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

"Gazeta Krakowska" na Twitterze i Google+

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska