Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Na Wyspie Kraków. Skończyła się elitarność

Jan Poprawa
Gdzie ci artyści? Po czym ich rozpoznać, skoro dziełem sztuki może być teraz nazwane wszystko, nawet tupanie nogą lub kontener z ziemniakami?

Wiosna taka jak zawsze, a jednak inna. Co widać, słychać i czuć. Wiosenne wyże i niże migają z szybkością odrzutowców, pozostawiając swym ofiarom nieznośny łomot serca, rozdrażnienie, zmęczenie.

Nie tylko niże i szarości wiosenne wprawiają nas w te nastroje. Tej wiosny stało się coś takiego, że jakakolwiek próba uczestniczenia w życiu zbiorowym - kończy się jeszcze gorzej. Kto raz usłyszał spazmatyczny ton prowadzonej dziś tak zwanej "debaty publicznej" (z udziałem wybrańców narodu) - najchętniej uciekłby na kraj świata, w głusze Amazonii lub Kamczatki. Byleby nie słyszeć wciąż ujadania tzw. "polityków", napędzanych tyleż absurdalnymi obsesjami, co atawistyczną nienawiścią do każdego, kto śmie myśleć inaczej. A może w ogóle myśleć?

O tak, o to pozornie łatwo: nie myśleć. Tylko jak wymazać z pamięci cały ten hałas współczesnych rokoszan, którzy chcą Polsce zgotować kolejną wojnę, nieważne jaką, niechby domową? Jak skasować jarmarczny harmider wokół nieszczęsnego dziecka z Zagłębia, które wciąż nie żyje, niezależnie od tego co kumoszki sądzą o skłonnościach jej równie nieszczęsnej matki. No, może udałoby się oderwać od błazeńskich min, jakie stroją amatorzy masowej popularności, niezależnie od jej rodzaju. Ale zapomnieć świętoszkowatą minę ministra, co to gotów zderegulować wszystko, by dowieść przy okazji, że i minister nie potrzebuje być fachowcem?!

Każdy w takiej chwili znajduje własny kąt, własny azyl. Swoim Czytelnikom polecam to, co i mnie samemu służy doskonale. Kontakt z artystami. Tyle że ja, całe życie poświęcając właśnie artystom, już paru z nich znam, a jeszcze i umiem rozpoznać obiecujących adeptów. Czuję, że zaraz krzyknie ktoś: gdzie ci artyści? Że słusznie zapyta, po czym ich rozpoznać, skoro dziełem sztuki może być teraz nazwane wszystko, nawet tupanie nogą lub kontener z ziemniakami?

Rozmywanie się jasnych kryteriów nie tylko wartości, ale i samego pojęcia sztuki - to też swoisty znak czasów. Oczywiście wszyscy doskonale wiedzą, że się skończyła sztuki elitarność. Zdobycze nowoczesnej techniki zlikwidowały każdą barierę niedostępności. Dziś każdy może mieć dostęp do wszystkiego, oczywiście przy minimum sprawności umysłowej, nie sięgającej zresztą wysoko (oswojenie komputera). Mają tego świadomość sami artyści. Dla nich zobowiązaniem ważniejszym od kreacji, od aktu twórczego - stała się rozpoznawalność. Więc cała relacja artyści - odbiorcy zmieniła się diametralnie.

To nie artysta zaszczyca słuchacza owocem swego talentu i pracy. To odbiorca (coraz częściej i trafniej nazywany konsumentem) decyduje o tym, czy dzieło zostanie zaakceptowane. Co więcej - pośrednio decyduje on i o tym, czy dzieło powstanie! Jest więc ów konsument, anonimowy i na dodatek skryty w tłumie równie jak on niezainteresowanych jakąkolwiek formą sztuki "ewentualnych konsumentów" - władcą. Jego "lubię to", kliknięte na fejsbuku - to głos imperatora, decydującego o życiu lub śmierci. Może tylko nie takiej, jaka była udziałem gladiatora na rzymskiej arenie (swoją drogą, nawet symbol tego fejsbukowego "lubię to" przypomina czas cezarów wyciągających kciuk w górę lub w dół).

Sprzeciwi się temu niejeden. Ale i on przecież przyzna, że "lubię to", naciśnięte palcem kretyna, jest tyleż warte, co ten sam znak, gdy go przyciśnie maestro Penderecki. Mistrzów jednak wielu nie ma. Głosy kretynów albo dyletantów przeważają. A my, dorośli i smutni, tylko patrzymy. Widzimy, że na ekranach otumania jakiś "Kac Wawa". Na kolorowej okładeczce pisemka czytamy raz po raz o smarkatym dyletancie jako o "fenomenie z Jasła". Godzimy się na to, by słowo "artysta" świechtało się po różnych półświatkach, gdzie na pewno nie bywa sztuka. Nie protestujemy, gdy do nas dochodzi, iż w potocznym przekonaniu "celebryta" to znacznie więcej niż "artysta". Może dlatego, żeśmy się nie sprzeciwiali kiedyś, gdy zwykła piosenka, dzieło kompozytora i poety, przestawała mieć twórców, których miejsce zajął refrenista, idol?

O wszystkim tym warto by kiedyś pogadać. Ale jak, ale gdzie? Skoro w kilkudziesięciomilionowym kraju nie ma już spokojnego miejsca do gadania. Takiego, w którym nie byłoby słychać nieustannie najpopularniejszego zdania nowej elity: "Ja panu nie przerywałem!".

Smutna ta wiosna. Kolejny front niżowy rezonuje dudniącym sercem. Ze Stargardu wciąż nie nadchodzą dobre wiadomości, całkiem możliwe, że trzeba będzie na jakiś czas zawiesić najświetniejszą szkółkę, skupiającą co roku w Pęzinie najzdolniejszych polskich artystów piosenki. We Wrocławiu szczury atakują już przechodniów na najgłówniejszych ulicach. W Bydgoszczy posrebrzono "Przechodzącego nad rzeką", błyszczy jak rura wydechowa. W Krakowie profesor Dźwigaj ma kolejne pomysły.

Autor: historyk, publicysta, krytyk muzyczny, członek rad artystycznych i juror wielu festiwali.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska