Jan W. ma 53 lata, dorabia na Kryspinowie. Mieszka w bloku na Kozłówku ze swoją mamą, schorowaną, starszą kobietą. - Mam cukrzycę i inne choroby, 700 zł renty, a i z tego muszę syna utrzymywać - opowiada matka mężczyzny. Twierdzi, że syn odwdzięcza jej się pijackimi krzykami, awanturami, wiecznymi problemami.
Jan W. jest już niemal gwiazdą internetu. Jego wycieczki po konstrukcji mostu przypominają show. Spaceruje z jednej strony przęsła na drugą. Z góry macha do ludzi, krzyczy "je...ć policję", spektakularnie zapala papierosa. Wszystko na oczach tłumu zgromadzonego przy moście.
Na każdą taką akcję (ostatnie miały miejsce 9 maja i 22 czerwca) wysyłane są minimum dwie załogi policyjne z radiowozami, grupa negocjatorów z Komendy Wojewódzkiej, załoga policji wodnej w motorówce, karetki pogotowia, straż pożarna ze specjalistycznym sprzętem (drabinami, wysięgnikiem, poduszkami amortyzującymi upadek). Oprócz tego na czas wędrówek Jana W. na moście wstrzymywany jest w tym rejonie ruch - pieszy, samochodowy, tramwajowy. Komunikacja jeździ objazdami, a miasto stoi w korkach. Ostatnia akcja zdejmowania mężczyzny z mostu trwała trzy godziny.
Sam Jan W. w rozmowie z "Gazetą Krakowską" przyznaje, że wchodzi na most ze złośliwości. - Po prostu nie lubię policji, robię to, żeby mieli zajęcie - wyznaje.
Mariusz Ciarka, rzecznik małopolskiej policji, rozkłada ręce: - Niewiele możemy zrobić, bo mężczyzna ma zaburzenia psychiczne, był wielokrotnie hospitalizowany w Szpitalu Babińskiego. Nie możemy nawet obciążyć go kosztami - tłumaczy. Po każdej "akcji na moście" policjanci odwożą Jana W. właśnie do Kobierzyna.
Ale tam nawet nie przyjmują go na oddział. Albo bardzo szybko z niego wypuszczają. - Nie przyjmujemy pacjentów pod wpływem alkoholu - wyjaśnia Danuta Woźniak, p.o. dyrektora placówki. - Poza tym według naszych psychiatrów mężczyzna nie nadaje się do leczenia. Głównym problemem Jana W. jest alkohol i zaburzenia osobowości spowodowane jego nadużywaniem. Nie kwalifikuje się do przymusowego leczenia.
Co zrobić z mężczyzną? Waldemar Jiers, doświadczony strażak ze Szczecina, z podobnymi przypadkami spotkał się nieraz. Nie ma wątpliwości: Janowi W. nie chodzi o to, żeby się zabić. - On chce, żeby ludzie na niego patrzyli. Powstrzymać go można na dwa sposoby: albo przestać się nim interesować, co jest raczej niewykonalne. Albo wystąpić do sądu z wnioskiem o ubezwłasnowolnienie i umieszczenie w zamkniętym zakładzie.
Podobny pomysł wysuwa prof. Zbigniew Ćwiąkalski, były minister sprawiedliwości. - Prokuratura lub rodzina mężczyzny powinny wystąpić do sądu z wnioskiem o ubezwłasnowolnienie go. Wystarczy zebrać dowody, że stanowi zagrożenie. W tym przypadku nie powinno być z tym problemu - mówi.
Wybieramy strażaka roku 2012. Zgłoś swojego kandydata!
Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!