Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Najsłynniejszy złodziej z Olkusza. Miłośnik Moneta trzymał obraz w szafie

Artur Drożdżak
Dzieło Claudea Moneta, którego szukali policjanci z całej Polski, przez 9 lat leżało w starej szafie mieszkańca Olkusza
Dzieło Claudea Moneta, którego szukali policjanci z całej Polski, przez 9 lat leżało w starej szafie mieszkańca Olkusza Władysław Morawski
Gdzie przez 9 lat znajdował się skradziony w Poznaniu obraz Claude'a Moneta? - Pewnie wisi gdzieś w kiblu u arabskiego szejka - spekulowali policjanci. Mylili się, bo dzieło znaleźli u Roberta Z. w Olkuszu - pisze Artur Drożdżak.

Powoli wychodzą na jaw okoliczności kradzieży obrazu. Kiedy 19 września 2000 roku po stolicy Wielkopolski gruchnęła wieść, że z Muzeum Narodowego skradziono obraz "Plaża w Pourville", nikt nie mógł w to uwierzyć. Nieduży olej na płótnie, o wymiarach 60 na 73 cm, francuski artysta namalował w 1882 r. Słynne płótno trafiło do Poznania 24 lata później, kupione od prywatnego kolekcjonera przez Pruskie Muzeum Prowincji Poznańskiej.

- "Plaża w Pourville" to jedyny obraz słynnego francuskiego impresjonisty w polskich kolekcjach - mówi rzecznik placówki Aleksandra Sobocińska.

Przy okazji śledztwa wyszły na jaw licznie nieprawidłowości związane z zabezpieczeniem obrazu, który nie był umieszczony w gablocie ani chroniony za szybą. Nawet nie podłączono go do zwykłego alarmu. W sali, gdzie był wystawiany, nie było monitoringu i kamer, a salowa, która nie powinna wychodzić z pomieszczenia, zniknęła bez słowa na dłuższy czas. Kolejny pracownik, który pełnił dyżur, nie rozpoznał, że na ścianie wisi malowana na tekturze marna kopia. Okazało się także, że obraz nie był ubezpieczony.

Policja powołała specjalną grupę, by odzyskać płótno i złapać złodzieja, jak mylnie sądzono, profesjonalistę. Nadzieję dawały odciski palców znalezione na pozostawionej ramie.

Wysnuto trzy hipotezy. Pierwsza: Obraz ukradli ludzie starający się o pracę ochroniarzy. Bowiem krótko przed kradzieżą do muzeum zgłosili się dwaj młodzi mężczyźni, którzy chcieli zostać pracownikami ochrony. Zostali oprowadzeni po salach, również po tej, w której wisiała "Plaża...". Ostatecznie jednak... zrezygnowali. Szybko ustalono ich personalia i adresy. Mężczyźni tłumaczyli, że są spoza Poznania i że dojazdy pochłoną im przynajmniej jedną trzecią pensji, dlatego zrezygnowali z roboty. - Żadnego obrazu nie ukradliśmy - zapewniali.

Drugą wersję badano dyskretnie, bo chodziło o pracowników muzeum. Sprawdzono wszystkich po kolei - od dyrektora po sprzątaczki. I nic.

Pozostała trzecia, że złodziejem był "człowiek w grubym golfie" - jak potem przez lata śledztwa określali go policjanci, prokuratorzy, dziennikarze i pracownicy muzeum. Wszystkim śnił się po nocach. Tajemniczy mężczyzna podał się za studenta malarstwa i zdobył zgodę na kopiowanie innego obrazu z sali, w której wisiał Monet. Znów na światło dzienne wyszły kolejne fatalne praktyki w muzeum. Okazało się, że człowiek, który robił kopię, powinien zostać skontrolowany przed wejściem do gmachu i przed wyjściem, a nie był. Wreszcie zgodę na kopiowanie innego obrazu z tej sali powinien wyrazić główny inwentaryzator, ale dopiero po spisaniu z dowodu osobistego danych osoby, która taką kopię chce zrobić. Zgodę wydano nie widząc chętnego kopisty na oczy, bez wystawienia mu przepustki - wpuszczono go na słowo honoru. Policja sprawdziła dane mężczyzny podane we wniosku o kopiowanie.

- Okazało się, że w całym kraju jest 12 osób o takim imieniu i nazwisku - mówi Magdalena Mazur-Prus, rzeczniczka Prokuratury Okręgowej w Poznaniu. Podczas okazania wyszło na jaw, że żadna z nich nie była tego dnia w muzeum. Stało się jasne, że podejrzewany użył fałszywych danych.
Sporządzono portret pamięciowy. Trop wiódł do Olkusza, bo stamtąd wysłano wniosek o pozwolenie na wykonanie szkiców. Co więcej, funkcjonariusze otrzymali sygnał, że tu może mieszkać złodziej. Przyjechali do Małopolski, odwiedzili Olkusz, ale bez rezultatu. Mimo iż funkcjonariusze byli blisko celu, sprawa pozostawała niewyjaśniona, chociaż informatorów mogła kusić solidna nagroda w wysokości 100 tys. zł za przyczynienie się do odzyskania Moneta.

- Oficjalnie postępowanie umorzono w 2001 r., ale kryminalni dalej szukali złodzieja - mówi Zbigniew Paszkiewicz z biura prasowego wielkopolskiej policji. Ciągle po cichu sprawdzano rynek dzieł sztuki, antykwariaty, polskie i zagraniczne aukcje. Mijały lata, efektu nie było. Przełomowy był grudzień ub.r., gdy technik kryminalistyki po raz kolejny wrzucił odciski palców, przed laty zabezpieczone w muzeum, do bazy AFIS (Automatyczny System Identyfikacji Daktyloskopijnej). Poprzednio system nie zidentyfikował tych odcisków, teraz było inaczej.

- Wyskoczyło 15 nazwisk, na początku Roberta Z., mieszkańca Olkusza - potwierdza Paszkiewicz. Kryminalni ruszyli tym tropem. Po kilku dniach obserwacji zaplanowano zatrzymanie Roberta Z. I to był strzał w dziesiątkę, bo w mieszkaniu jego rodziców odkryto poszukiwany bezcenny obraz. Wyciągnięto go ze starej szafy.

Okazało się, że mężczyzna był wielokrotnie notowany i już w 2006 r. pobierano od niego odciski palców, ale nie skojarzono go wtedy z kradzieżą w Poznaniu. Miał wyroki za oszustwo, niepłacenie alimentów, groźby karalne. Przyznał się do winy, a obraz ukradł, bo go uwielbiał.

- Czasem wyjmowałem go z szafy, by podziwiać. Nie planowałem jego sprzedaży - nie krył.

Prokurator Magda Mazur-Prus mówi, że teraz wersja podejrzanego jest weryfikowana.
- Czy faktycznie był takim miłośnikiem sztuki, za jakiego się podaje. I jakimi motywami się kierował dokonując kradzieży - dodaje prokurator.

Robert Z. opowiedział śledczym, że gdy przed laty wybrał się do pracy do Francji miał okazję widzieć obrazy mistrzów impresjonizmu. Dzieła tak go zachwyciły, że postanowił zdobyć jeden na własność. Bez trudu dowiedział się, że obraz uwielbianego Moneta jest w Poznaniu, pojechał na miejsce i długo sycił zmysły pięknem dzieła. Szybko opracował misterny plan zdobycia obrazu. Znalazł marnej jakości kopię dzieła, potem napisał prośbę o pozwolenie na wykonanie szkiców. Zgodę uzyskał. 19 września 2000 r. przez cztery godziny, po kawałeczku, korzystając z nieuwagi pracowników muzeum, wycinał obraz z ram. Później w jednym momencie szybko schował oryginał do teczki z papierami i wstawił kopię. Bez cienia zdenerwowania wstał i wyszedł z muzeum. Przepadł na 9 lat.

Co o nim wiadomo? Niewiele: 41 lat, łysiejący technik budowlany, utrzymujący się z prac dorywczych. Dwa razy żonaty, jedno dziecko. W olkuskim półświatku mówiono o nim "Cieluch" lub "Cielak", bo do czego się brał to spaprał. Nagle okazało się, że jedna rzecz udała mu się znakomicie.

Reżyser Maciej Odoliński latem miał rozpocząć zdjęcia do filmu o kradzieży obrazu.

- Teraz muszę zmienić scenariusz. Film skończy się happy endem - zapowiada. Można przyjąć, że podwójnym, bo wyceniane na 4 mln zł dzieło przez 9 lat zyskało na wartości. I to siedmiokrotnie.

od 12 lat
Wideo

Protest w obronie Parku Śląskiego i drzew w Chorzowie

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska