Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Narzeczony pchnął mnie, jak ptaka nielota, do marzeń

Artur Gac
Agnieszka Szwarnóg
Agnieszka Szwarnóg Anna Kaczmarz
Agnieszka Szwarnóg, pochodząca z Dobczyc chodziarka AZS AWF Kraków, wystąpi na igrzyskach olimpijskich w Rio de Janeiro.

„Centrum kultury fizycznej na Zakrzówku w Krakowie” - mówi to Pani coś?
To tytuł mojej pracy dyplomowej, magisterskiej na Politechnice Krakowskiej.

Coś dzieje się wokół tej koncepcji?
Nie sądzę, by projekt ten kiedykolwiek został zrealizowany. Stworzyłam projekt, który na początku był dosyć kontrowersyjny, ale finalnie został oceniony na piątkę.

Mocno poszła Pani pod prąd?
Trochę tak... Wpierw próbowano mi wybić projekt z głowy mówiąc, że w to miejsce nie będziemy ingerować z architekturą. A ja, mimo wszystko, chciałam stworzyć owe centrum, aby ludzie mogli w tak pięknych okolicznościach przyrody odpoczywać aktywnie.

Co Pani zaproponowała?
Głównie chodziło o ścianki wspinaczkowe, salę fitness oraz hotel rekreacyjny dla vipów. Projekt wstępnie się nie podobał, zwłaszcza mojemu promotorowi, ale później zebrał przychylne recenzje, gdy przedstawiłam przekonujące argumenty.

Czyli nie tylko w sporcie jest Pani uparta i wytrwała.
To prawda. Postawiłam na swoim.

Ma Pani dobry zawód architekta, który mogłaby z powodzeniem wykonywać. Dlaczego wciąż Pani chodzi?
Moja przygoda ze sportem powoli wygasa, dlatego chciałam mieć coś, co daje nadzieję na bardziej stabilne życie po zakończeniu kariery. Póki co, w roku olimpijskim, praktycznie wszystko poświęciłam sportowi, ale architektury na pewno nie zostawię, bo to moja wielka pasja.

Pani, dwukrotna olimpijska, mówi o „przygodzie” ze sportem?
O karierze może powiedzieć ktoś, kto ze sportu czerpie duże pieniądze. U nas jest to raczej nierealne, dlatego chód nazywam przygodą lub hobby, w które dosyć dużo inwestuję.

Dokłada Pani do sportu?
Niestety tak.

Przecież osiągnęła Pani wysoki poziom zawodowstwa.
Ale taka jest prawda.

Więc ponowię pytanie: dlaczego nadal Pani chodzi?
Człowiek powinien spełniać swoje marzenia. A na tym etapie jeszcze mogę sobie pozwolić, żeby realizować się w sporcie.

Ile wyniosła najwyższa gratyfikacja, jaką kiedykolwiek Pani otrzymała?
Cztery lata temu, przed igrzyskami olimpijskimi w Londynie, otrzymałam od byłego burmistrza Dobczyc, śp. Marcina Pawlaka naprawdę super wyprawkę.

W jakiej kwocie?
Za te pieniądze mogłabym opłacić dwa lata zaocznych studiów medycznych. Do dzisiaj ją wydaję, bo mocno oszczędzałam.

Wiedzie Pani skromne życie?
Nawet bardzo skromne. Polski Związek Lekkiej Atletyki opłaca nam szkolenia, obozy i odżywki, ale za coś trzeba dojechać na zgrupowania. Tego już nam nie zwracają, a przecież nie mamy możliwości pracować między zgrupowaniami. Są dwie drogi: trening i dążenie do marzeń, albo pójście do pracy.

Smutna konstatacja.
Lata uciekają, koleżanki mają po trójkę dzieci i wykonują zawód, a ja bawię się w sport. Taka jest rzeczywistość.

Jeśli koleżanki Pani zazdroszczą, to czego?
Tego, że spełniam swoje marzenia.

Pani sponsorami wciąż są rodzice?
Na rodziców nadal mogę liczyć, ale już staram się nie brać od nich pieniążków, choć pewnie zawsze będą mnie wspierać. Rolę nie do przecenienia odgrywa mój przyszły mąż. Mam w nim ogromne wsparcie. Inaczej już dawno poszłabym do pracy.

Kiedy była Pani najbliżej rzucenia sportu?
Największy kryzys miałam w 2014 roku, gdy w ogólnie nie startowałam, nie mając ochoty kontynuować chodu. Wtedy mój narzeczony popchnął mnie, niczym ptaka nielota, do marzeń. To dzięki niemu dotrwałam do igrzysk w Rio.

W Krakowie, którego barwy w AZS AWF reprezentuje Pani od początku kariery, choć raz doświadczyła Pani uznania społecznego?
Nigdy. Nawet po poprzednich igrzyskach w Londynie nie otrzymaliśmy z trenerem zaproszenia na symboliczny obiad.

Być może ani Pani, ani trener nie istniejecie w świadomości włodarzy miasta.
Rzeczywiście chyba tak jest... Jestem osobą skromną, ale w takich sytuacjach robi się człowiekowi przykro, że jako olimpijczyk pozostaje kompletnym anonimem.

Jaki gest by wystarczył?
Każdy, najmniejsza uroczystość. Po powrocie z igrzysk w Londynie świętowałam w domu , z olimpijskim tortem i przy lampce wina.

W wolnym czasie robi Pani kalendarze?
Jeśli ktoś mnie poprosi... Wykonuję też zaproszenia na ślub, bawiąc się programami graficznymi. To moje dodatkowe hobby.

Podobnie jak portretowanie ludzi i krajobrazów?
Kiedyś bardzo dużo rysowałam, teraz już trochę mniej... Narzeczony mawia, że zaniedbałam talenty i nadal powinnam się w tym realizować.

Trzeba mieć dużo odwagi, aby obdarować trenera Wacława Mirka jego karykaturą.
To prawda, zresztą często obdarowywałam trenera prezentami, gdy tylko nadarzała się okazja. Starałam się, aby upominek był oryginalny, bo trener jest dla mnie bardzo ważną osobą.

Skoro karykatura, to coś trzeba było przerysować.
Trener Mirek swoją posturą bardzo przypomina Roberta Korzeniowskiego, więc poszłam w tę stronę...

...i padło na wielkość głowy.
(śmiech) tak, wydaje mi się, że bardzo dobrze ją uwypukliłam. Finalnie głowa wyszła jak arbuz, znacznie przerośnięta w stosunku do całości.

Skąd wzięła się ta więź Pani z trenerem?
Mam cztery siostry i tylko jednego tatusia. Drugim „mężczyzną” w moim życiu był trener Mirek, który zawsze mnie wspiera. Relacje zawodniczki z trenerem są zupełnie inne od relacji ojca z córką. W trenerze zawsze miałam wsparcie, dążyliśmy, żeby osiągać wspólne cele.

Krępowała się Pani mówić rodzicom o pewnych spraw, a wobec trenera nie było bariery?
Tak było. Powiem więcej, czasami kłóciłam się z rodzicami i rozmawiałam o tym ze szkoleniowcem. Trener potrafi być psychologiem, więc mając problem lubiłam zadzwonić i się poradzić.

Zajmuje Panią też florystyka.
Ooo... teraz Pan trafił, to mój ulubiony temat! Moi rodzice mają w Dobczycach gospodarstwo ogrodnicze z różami, więc zajmuję się tym od dzieciństwa. Nigdy się tego specjalnie nie uczyłam, to przyszło w sposób naturalny. Uwielbiam to zajęcie.

Pani specjalnością są bukiety?
Zdecydowanie, to moja działka. Kiedy jestem w domu, klienci bardzo chcą, abym im formowała bukiety. Poza chodem, jest to moja główna aktywność, choć w tym sezonie praktycznie cały czas przebywam poza domem. W maju, chwilę przed startem pucharowym, ubierałam kościół na pierwszą komunię.

A co z zaleceniem, żeby w okresie mocnych przygotowań skoncentrować się na sporcie?
Muszę mieć jakąś odskocznię, sport to nie wszystko.

Sięgnijmy do 2012 roku, gdy walkę o start na IO w Londynie poprzedziły Pani poważne problemy ze zdrowiem. Kariera zawisła na włosku?
Operacja była dosyć poważna, chodziło o sprawy kobiece. Mogłam mówić o ogromnym szczęściu, bo pozbierałam się w ciągu dwóch miesięcy.

Problemy już za Panią?
Na szczęście wszystko jest w porządku, ale mój stan zdrowia jest kontrolowany co trzy miesiące.

Fizycznie jest Pani przygotowana do igrzysk?
Tak się czuję.

Wszystko rozegra się w sferze mentalnej?
Na sto procent. Muszę nastawić się i uwierzyć, że stać mnie na wielki wynik.

Czyli?
Odważne marzenia tyczą się miejsca medalowego, a liczę przynajmniej na lokatę w najlepszej „siódemce”.

19 sierpnia, godzina 14.30 lokalnego czasu, to...
To data i godzina mojego sądnego dnia, czyli startu w Rio de Janeiro.

***
Agnieszka Szwarnóg

  • Urodziła się 28 grudnia 1986 roku w Myślenicach.
  • Lekkoatletka specjalizująca się w chodzie sportowym.
  • Reprezentantka Polski w pucharze świata i w pucharze Europy. Medalistka mistrzostw Polski seniorów.
  • Ukończyła architekturę na Politechnice Krakowskiej

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska