Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nawałka: już w podstawówce marzyłem, by zostać selekcjonerem

Krzysztof Kawa
Adam Nawałka
Adam Nawałka Fot. Mikolaj Suchan / Polskapres
"Nie mam jednego trenerskiego wzoru. Jest grupa szkoleniowców, od których się uczyłem - mówi Adam Nawałka w rozmowie z Krzysztofem Kawą.

Jako piłkarz debiutował Pan w reprezentacji Polski w 1977 roku. Od roku w kadrze był już Zbigniew Boniek. Teraz znów, jako prezes PZPN, wprowadza Pana na piłkarskie salony...
Myślę, że teraz sytuacja wygląda inaczej. Wtedy, jako młodzi zawodnicy, wspieraliśmy się, razem walczyliśmy na boisku. Teraz prezes powołuje selekcjonera, a ja czuję z jego strony olbrzymie wsparcie. To jest warunek niezbędny, by współpraca mogła się układać. Między nami musi być chemia, ja szanuję jego, a on wie, że może mi zaufać, bo za nami są lata gry w piłkę i kolejne spędzone na ławce trenerskiej.

Gdy Boniek trafił do Juventusu Turyn w 1982 roku, Pan jeszcze przez trzy lata grał w piłkę w Wiśle Kraków, a potem wyjechał do Stanów Zjednoczonych. Straciliście wtedy ze sobą kontakt?
Przez jakiś czas nie widzieliśmy się, ale po latach kontakt został odnowiony.

To dzięki Bońkowi wyjechał Pan na staż trenerski do Włoch?
Tak, to było 13 lat temu. Dzięki Zbyszkowi mogłem zobaczyć, jak prowadzi zajęcia Fabio Capello, który wówczas był trenerem Romy. W tym klubie przed Zbyszkiem wszystkie drzwi są otwarte, wprowadził mnie do ośrodka Trigoria. W następnym roku pojechałem do Rzymu po raz drugi.

Gdzie Pan jeszcze był na stażach?
Niech Pan lepiej zapyta, gdzie nie byłem... Lubiłem podróżować po Europie. W Niemczech byłem w Bayerze Leverkusen, w Hiszpanii w Realu Sociedad San Sebastian, Osasunie Pampeluna i Barcelonie, we Włoszech nie tylko w Romie, ale i Lazio Rzym, Torino, Udinese, Weronie. To była moja strategia - po zakończeniu sezonu jechałem za granicę, by z jednej strony odreagować i odpocząć, a z drugiej poszerzyć warsztat. Łączyłem przyjemne z pożytecznym. Moim hobby jest jazda na nartach, więc często jeździłem także we włoskie Dolomity i do Austrii.

I właśnie na nartach spotykał się Pan z Tomaszem Iwanem, dzisiaj menedżerem kadry.
Z Tomkiem spotykaliśmy się wiele razy w Zakopanem. Mam tam apartament, który prowadzi żona, to mój drugi dom.

Żona wystraszyła się, czy ucieszyła, że został Pan selekcjonerem?
Odczuwa to podobnie jak ja. Przecież była zawodniczką Wisły Kraków, grała w koszykówkę, wie, co to sport zawodowy i moja praca jej nie przeraża.

Nie po raz pierwszy jest Pan w centrum wydarzeń. Po występie na mistrzostwach świata w Argentynie w 1978 roku był Pan równie popularny, jak Maryla Rodowicz, Czesław Niemen czy Mirosław Hermaszewski, z którymi wysłano Pana do Fidela Castro na festiwal młodzieży.
Zawsze brałem życie takie, jakie było. Fakt, popularność była wtedy olbrzymia. I co tu dużo mówić, odczuwaliśmy ją na każdym kroku. Bo była niezwykła, bardzo mocna, głęboka.

Znacznie większa niż teraz?
Kontakt z kibicami był wówczas inny, nie było środków elektronicznego przekazu. Dlatego kibice przychodzili na stadiony, by na własne oczy zobaczyć piłkarzy. Pięćdziesiąt, sto tysięcy osób na jednym meczu! Mamy dziś w futbolu głód sukcesu, ale liczba kibiców na lidze wtedy i teraz to dwie różne bajki. Akurat jesteśmy w takim momencie, gdy powstają stadiony, nowa infrastruktura, więc może czeka nas boom.

Ten boom w dużym stopniu zależy od Pana. Zdaniem wielu jest Pan skazany na sukces. Jerzy Engel powiedział, że jeśli teraz nie awansujemy do mistrzostw Europy, w których zagra niemal połowa drużyn z kontynentu, to powinniśmy dzwonić do prezydenta UEFA Michela Platiniego, by w ogóle odwołał eliminacje, bo nigdy się nie zakwalifikujemy.
To już możemy się położyć i awansować (śmiech). Byłoby to naszą porażką, gdybyśmy uznali, że na pewno awansujemy i to spacerkiem. Z jednej strony, jako naród jesteśmy pesymistami, a z drugiej, wierzymy, że nic złego nam się nie może stać. Patrzę na to z dystansem, ale i optymizmem. Zawsze uważam, że szklanka jest do połowy pełna.

To dlatego nie poddawał się Pan w czasach, gdy jako piłkarz częściej niż na boisku przebywał w gabinecie u doktora Jerzego Jasieńskiego?
Doktor Jasieński to bardzo sympatyczna postać, robił wszystko, co mógł, by mi pomóc. Nasza medycyna nie była wtedy na najlepszym poziomie, no i mój organizm nie był odporny na wielkie obciążenia. Miałem 16-17 lat, grałem wszystko i dla wszystkich. Toczyło się, jak się toczyło, ale jestem zadowolony z tego, co osiągnąłem. Nie czuję żalu. Tak, z pewnością walka z kontuzjami nauczyła mnie wytrwałości i teraz to procentuje.

Można znaleźć analogię z karierą Arkadiusza Głowackiego. Też był we wczesnej młodości eksploatowany ponad miarę. Z tą różnicą, że obecny obrońca Wisły gra w czasach, gdy medycyna stoi na nieporównanie wyższym poziomie.
Można takiego porównania użyć. Ale chcę jasno powiedzieć, że to już dawno za mną. Niespełnienie? Nie wracam do tego. Lubię powspominać te czasy, ale tylko raz na dziesięć lat, ze starymi kolegami, przy dobrej kawie i lampce wina.

Głowacki ogłosił, że rezygnuje z kadry. Namawiał go Pan do zmiany decyzji?
Nie rozmawiałem o tym z Arkiem, tak samo jak z Radkiem Sobolewskim, z którym miałem ostatnio przyjemność współpracować w Górniku Zabrze. Szanuję ich decyzje. Gdybyśmy częściej mieli do czynienia z takimi profesjonalistami jak Radek i Arek, to polska piłka byłaby w innym miejscu. My jako trenerzy musimy spowodować, by w naszym futbolu było coraz więcej takich zawodników.

Za trenerkę po raz pierwszy zabrał się Pan podczas pobytu w Stanach Zjednoczonych w drugiej połowie lat 80., grając i jednocześnie prowadząc amatorską ekipę Polish-American Eagles. To wtedy Pan poczuł, że chce szkolić piłkarzy?
Znacznie wcześniej. W szkole podstawowej byłem trenerem szkolnej reprezentacji, bo nauczyciel WF nie radził sobie z tym zadaniem. Wziąłem to w swoje ręce, cieszyła mnie selekcja graczy, strategia, układanie taktyki. Jeśli u młodego człowieka pojawi się zacięcie do takiej pracy, to później ono się ujawni. Po powrocie ze Stanów edukowałem się w szkole trenerskiej w Warszawie, byłem pierwszym rocznikiem w tzw. Kuleszówce.

I od razu chciał Pan pracować jako główny trener, żaden tam asystent. Rozpoczął Pan pracę w trzecioligowym Świcie Krzeszowice, ale szybko trafił do Wisły.
Mogłem znaleźć się w Wiśle jeszcze wcześniej, bo dostałem propozycję już od Wojtka Łazarka. Tyle że przyszła trochę za późno, bo wcześniej dałem słowo prezesowi Świtu Krzeszowice. A że jestem człowiekiem honorowym i lojalnym, to dotrzymuję słowa, więc przejąłem Świt.

Później zajął się Pan koordynowaniem szkolenia w Wiśle i wyszukiwał utalentowanych piłkarzy. Do drużyny trafili między innymi bracia Brożkowie, Paweł Strąk, Kamil Kuzera.
Miałem marzenia, chciałem je realizować. Była fajna grupa chłopaków, wszystko trzeba było od początku do końca organizować, jeśli chodzi o szkolenie.

Dwukrotnie przejmował Pan pierwszy zespół Wisły. Za drugim razem, w 2001 roku, zdobył z nim mistrzostwo Polski, ale gdy postawiono przed Panem zadanie wywalczenia Ligi Mistrzów - zrezygnował z pracy. Żałuje Pan tego po latach?
To była dla mnie bardzo trudna decyzja. Podjąłem ją, bo nie czułem wsparcia, zarówno jeśli chodzi o plany transferowe, jak i prowadzenie drużyny. Trener musi czuć wsparcie ze strony właściciela klubu i prezesów, gdy trzeba powalczyć w niesprzyjających okolicznościach.

Patryk Małecki wspominał, że zaraz po objęciu Wisły zadzwonił Pan do niego ze słowami: "Mały, szykuj się. Liczę na Ciebie!". Teraz, jeszcze przed wysłaniem pierwszych powołań do kadry, zadzwonił Pan do tych, których nie umieścił na liście.
Zadzwoniłem najpierw do nich, żeby nadal czuli się potrzebni. Im większa zdrowa rywalizacja, tym lepiej dla drużyny, dlatego przed nikim nie zamykam drzwi. Taki jest mój sposób pracy, to są pryncypia.

Jak zareagowali ci, z którymi Pan rozmawiał?
Ważne, jak zareagują na boisku. Tylko od nich zależy, czy dostaną szansę przed następnymi meczami kadry. Będę jeździł wraz ze współpracownikami i wszystkich obserwował, by nikogo istotnego nie pominąć.

Wielu trenerów za rozmowę z piłkarzem uważa przekazanie im uwag w kilku żołnierskich słowach.
Mnie to nie wystarczy, bo uważam, że ważne są odczucia drugiej strony. Wzajemne korzystanie ze swoich doświadczeń - to jest dopiero siła. Dlatego stawiam na dialog.

Z Ludovikiem Obraniakiem to będzie utrudnione, bo Pan mówi po angielsku, a on po francusku.
Tak, ale może nam pomóc Janusz Basałaj, który bardzo dobrze porozumiewa się po francusku. Na pewno język nie przeszkodzi nam w tym, by ustalić z Ludovikiem pryncypia.

Zarządza Pan kadrą z Krakowa?
Moją bazą jest Warszawa. Ale Kraków, Rudawa, Zakopane pozostaną miejscami, w których czuję się świetnie.

Artykuły, za które warto zapłacić! Sprawdź i przeczytaj
Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!
"Gazeta Krakowska" na Twitterze i Google+

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska