Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nazywa siebie wędrownikiem, ale mówią do niego „mistrzu”

Julia Kalęba
Nazywa siebie wędrownikiem, ale inni mówią do niego „mistrzu”. Pochodzi z Wietnamu, gra w teatrach  w Warszawie i Krakowie, zwycięża w całej Europie - Nam Bui Ngoc.
Nazywa siebie wędrownikiem, ale inni mówią do niego „mistrzu”. Pochodzi z Wietnamu, gra w teatrach w Warszawie i Krakowie, zwycięża w całej Europie - Nam Bui Ngoc. fot. Archiwum teatru
Rozpoczął praktykowanie chińskiego kung fu Wu Shu i Tai Chi Chuan w wieku 9 lat w Wietnamie. Ukończył chińską Akademię Wu Shu. W 1975 roku przyjechał do Polski na studia i jednocześnie rozpoczął nauczanie wschodnich sztuk walki. Prowadzi własną szkołę chińskich sztuk walki. Jest również aktorem teatralnym i filmowym.

Gasną światła, kurtyna zasuwa się, z sali słychać szum oklasków. W Teatrze Ludowym właśnie skończył się spektakl „Hotel Westminster”. Bocznymi drzwiami, z przebieralni, wychodzi Nam.

Do Krakowa przyjeżdża dwa razy w miesiącu. Mieszka pod Warszawą, między lasem a jeziorem. Gdyby spojrzeć przez okno do jego domu, można by zobaczyć coś w rodzaju świątyni Zen. Jak mówi, nie ma tam rzeczy niepotrzebnych. Stoi łóżko, stół, szafa w ścianie. I wszędzie figurki Buddy. - Przyzwyczaiłem się do tego, że kiedy zadaję pytanie, muszę sam na nie odpowiadać. Bo nie ma nikogo. Mój dom jest pusty, ale piękny - przyznaje.

Cały jeden pokój zajmuje biblioteka. Nam wychował się w Wietnamie. Jego mama była bibliotekarką i jako mały chłopiec odwiedzał ją, by pomóc w układaniu książek. Do dziś nie może się z nimi rozstać.

Był najstarszym dzieckiem w rodzinie. Wychowywano go wedle starożytnej reguły, która mówiła o hartowaniu ducha i inwestowaniu w pierwszego syna. Od 9. roku życia chłopiec spędzał osiem miesięcy w tradycyjnej szkole i cztery w chińskiej szkole Wu-Shu i Tai-Chi.

- Zamknęli mnie w internacie Wu-Shu bez możliwości wychodzenia - wspomina Nam.

Wysiłek, który musiał wykonać jako dziecko, był na granicy jego możliwości. Żył tak przez 10 lat. Wtedy uważał to za piekło, dziś, po prawie 50 latach, traktuje jako dar. Ćwiczył fizycznie i psychicznie.

O zajęciach mówi: to było pranie mózgu. Głodował, nie spał, zmuszany był do wysiłku.

Zacząć inne życie
W takiej szkole człowiek staje się nikim. Ale kiedy wychodzi z niej, świat daje mu nowe doświadczenia. I nie myśli się już o tym, co było, bo wszystko jest w środku, ma się charakter.

Mając 18 lat Nam przystąpił do egzaminu w szkole. Zasada była prosta: jeśli będziesz jednym z najlepszych, wyjedziesz na studia za granicę.

Na tablicy rozwieszono wyniki egzaminów. Nam miał szczęście. Nie wiedział gdzie pojedzie, ale czuł, że życie daje mu nową szansę. Miejsce studiowania było już bez znaczenia.

Trafił na Gdynię. Rozpoczął studia inżynierskie na kierunku budowa okrętów. - Wyjazd z Wietnamu w czasach wojennych to była wygrana życia. Ale kiedy przyjechałem do Polski, ciągle musiałem ćwiczyć. Inaczej nie potrafiłem żyć - wspomina Nam.

Studenci z Wietnamu byli pod stałą kontrolą ambasady. Nadzorca pozwalał im tylko chodzić na studia i wracać do akademika. Nam łamał regulamin, prowadząc zajęcia z Wu-Shu i Tai-Chi dla studentów.

- Na moje zajęcia przychodzili ludzie z różnych miejsc. I bardzo się lubiliśmy.

Za złamanie prawa Nam dostał nakaz powrotu do kraju. Przerwał studia i uciekł.

Długa walka o wolność
Najpierw pomogli mu jego uczniowie, kryjąc go w swoich mieszkaniach. Potem przyjechał do Warszawy, gdzie poznał przyszłą żonę i założył rodzinę.

Wydawało się, że sytuacja będzie stabilna, kiedy zaczęto szantażować teściową Nama i namawiać, aby wydała go ambasadzie Wietnamu. Ale ona pomogła mu uciekać dalej. - Jednego wieczoru bliscy wywieźli mnie do domku kampingowego na Mazurach. Zostałem sam, bez jedzenia i ogrzewania. W środku, tak jak na zewnątrz, było prawie minus 30 stopni.

Tak spędził kilka tygodni. Potem, jako pustelnik, ukrył się w klasztorze w Częstochowie, a następnie u kamedułów koło Konina. Nosił na głowie wielki, zakrywający większość twarzy kaptur i z nikim nie rozmawiał. Ale niedługo przewieźli go do chaty pustelnika; bez światła.

- Tam o mało co nie zwariowałem. Zamknięty jak w więzieniu, dostawałem halucynacji. Kiedy wrócił do Warszawy, żona urodziła dziecko.

Wzięli ślub i na 14 lat wyjechali do Francji. Dostali azyl polityczny.

Na scenie teatralnej
- Poznałem Nama jeszcze przed jego wyjazdem. Wraz z prof. Michałem Bogusławskim kręciliśmy o nim film. On pisał scenariusz, a ja byłem wtedy producentem filmowym. Mieliśmy nawet nakręcić drugą część, ale wtedy Nam wyjechał - wspomina Jacek Strama, dyrektor Teatru Ludowego w Krakowie.

Pobyt we Francji był czasem sukcesów Nama. Nie tylko prowadził swoją szkołę w Nicei, ale został wielokrotnym mistrzem Francji i Europy, zdobywał medale na mistrzostwach Wu-Shu w Paryżu, mistrzostwach Francji i w konkursie europejskim.

Wtedy też ukończył paryską szkołę teatralną. Kiedy wrócił do Polski, był rok 1996.

- Widywałem go w reklamach telewizyjnych i wiedziałem, że pojawia się jako aktor. Widać było, że ma talent. Dlatego gdy szukaliśmy do obsady chińskiego kelnera, odnalazłem go, spotkaliśmy się w Warszawie. I Nam przyjął moją propozycję - dodaje Strama.

Mały dom pod Warszawą
Niedługo po powrocie do Warszawy rozwiódł się. Teraz żyje sam, prowadzi szkołę sztuk walki, gra w teatrze Buffo w stolicy i Teatrze Ludowym w Krakowie, epizodycznie pojawia się w telewizji.

- Od Nama emanuje szczerość i bezpośredniość. Jest spontaniczny i bardzo otwarty na ludzi, a w tym co robi - naturalny - opowiada Jacek Strama.

- Jestem wędrowcem, otwieram się na nowych ludzi. Nie ma powodu, żeby mnie krzywdzili, bo zawsze się do nich uśmiecham - przyznaje Nam. Żyjąc w odosobnieniu, wolne chwile spędza na medytacji i czytaniu książek psychologicznych. Nie rezygnuje z treningów. Kiedy gra w teatrze, ciągnie go na salę ćwiczeń. W walce radzi sobie świetnie.

Dzień po spektaklu „Hotel Westminster” wraca do swojego domu pod Warszawą, bo oprócz tego, że kocha ludzi, kocha też samotność.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska