WISŁA KRAKÓW. Najbogatszy serwis w Polsce o piłkarskiej drużynie "Białej Gwiazdy"
Można śmiało powiedzieć, że „Głowa” ujawnił swój nowy talent, człowieka, który opowiadając o swojej karierze, potrafi w słuchaczach wzbudzać salwy śmiechu, ale też skupiać uwagę, gdy w nieco poważniejszej formie mówił o innych aspektach wielu lat gry w piłkę. Odpowiadał też szczerze na pytania, a o tym, jak podobało się zebranym licznie kibicom w Księgarni Akademickiej przy ul. św. Anny to spotkanie, niech świadczy fakt, że na koniec Głowacki dostał prawdziwą owację na stojąco i gromkie brawa. - Jestem szczerze wzruszony - powiedział z uśmiechem.
To było drugie spotkanie z cyklu spotkań „Wiślacy już przyszli i czytają”. Pierwszym gościem dwa tygodnie wcześniej był Kazimierz Moskal. Cała akcja związana jest z promocją książki „Wiślacy już przyszli”, której obaj są współautorami. Projekt finansowany jest ze środków Miasta Krakowa.
Przypomnijmy, że „Wiślacy już przyszli” to zbiór wiślackich wspomnień, których autorami są zarówno bardzo znani, ale też nieco mniej popularni zawodnicy, kibice czy działacze „Białej Gwiazdy”. Jednym z nich jest właśnie Arkadiusz Głowacki. W środę można było zatem posłuchać jego wspomnień z niezwykle bogatej kariery. Siedmiokrotny mistrz Polski w barwach Wisły opowiadał np. o relacjach z trenerami, z którymi współpracował przy ul. Reymonta. M.in. o tym jak niedługo po tym jak przyszedł do Wisły trener Wojciech Łazarek kazał mu wykonywać wyczerpujące treningi wślizgów, co skończyło się… uszkodzeniem więzadeł. - A po tym wszystkim trener Łazarek podszedł do mnie i mówi w swoim stylu… kupiłem konia, ale w zęby nie zajrzałem - śmiał się Głowacki, który podkreślił jednak, że bardzo miło wspominał współpracę z „Baryłą”.
Nie mogło zabraknąć oczywiście wątku meczu z Realem Saragossa. Najpierw Głowacki opowiedział jak wyglądała przerwa: - Siedzieliśmy w ciszy przez czternaście minut, bo byliśmy przekonani, że już odpadliśmy. A później wszedł trener Lenczyk i powiedział, ty, ty i ty zostajecie w szatni, wchodzą ten, ten i ten. No i awansowaliśmy… I tak sobie myślę, że chyba zadziałała wtedy ta magia Wisły, aura, która jest wokół tego klubu. To w jakimś stopniu nas poniosło. Bo przecież takich momentów, takich meczów było później jeszcze więcej.
„Głowa” zdradził też jak to się stało, że Marcin Baszczyński, który wcześniej strzelił gola samobójczego w tym meczu, został wyznaczony do strzelania rzutu karnego już po dogrywce, choć wcale się do tego nie palił. - To wina Kamila Kosowskiego – opowiadał ze śmiechem Głowacki. - Powiedział do trenera Lenczyka: - Trenerze, „Baszczu” niech strzela. No i strzelił… Na szczęście wszystko później potoczyło się dla nas szczęśliwie i dzisiaj możemy z tego się pośmiać.
Głowacki bardzo dobrze wspomina też trenera Franciszka Smudę. - To on na mnie w Wiśle postawił już tak naprawdę mocno. Był wobec mnie bardzo wymagający, czasami wręcz ostry. To była prawdziwa szkoła życia, ale z perspektywy wielu lat jeszcze mocniej doceniam, że tak to wtedy wyglądało, bo dzisiaj wiem, że na tamtym etapie właśnie takie podejście do mojej osoby było mi potrzebne i jestem trenerowi za to wdzięczny - wspomina były piłkarz Wisły.
Jasno też bohater środowego spotkania wskazał osobę, która przez lata miała największy wpływ na to, że wiślacy w każdym meczu starali się iść po zwycięstwo, że nic innego się nie liczyło. - Tą osobą był Bogusław Cupiał - mówił Głowacki. - Wywierał na nas taką presję, że wiedzieliśmy, że nie możemy grać o nic innego niż wygrana bez względu na to, z kim się mierzyliśmy. To było bardzo pozytywne oddziaływanie dla drużyny.
Tych anegdot, historii w opowieści Arkadiusza Głowackiego było jeszcze mnóstwo. M.in. o relacjach z żoną, gdy chwaliła go gdy wydawało mu się, że zagrał słabo, a krytykowała, gdy miał wprost przeciwne odczucia z boiska. - W pewnym momencie przestaliśmy rozmawiać o mojej grze… I jesteśmy do dzisiaj razem - śmiał się „Główka”.
Żartował też gdy pytano go o grę w reprezentacji. - Ilu zawodników polskiej reprezentacji może powiedzieć, że strzeliło gola w meczu z Anglią… - to już było nawiązanie - oczywiście z przymrużeniem oka - do samobójczego gola, jakiego strzelił w konfrontacji z tą drużyną.
Ponad godzina spotkania minęła błyskawicznie. A później były jeszcze wspólne zdjęcia, podpisywanie autografów. Chyba nie było osoby, która wyszłaby ze spotkania z Arkadiuszem Głowackim niezadowolona.
Na koniec cytat z rozdziału wspomnianej książki „Wiślacy już przyszli”, którego autorem jest właśnie Głowacki, a który obrazuje jego stosunek do Wisły.
Gdy przychodziłem do Wisły jako dwudziestolatek, nie wiedziałem na temat historii swojego klubu prawie nic. Grając przy Reymonta przez osiemnaście lat (z krótką przerwą na wyjazd zagraniczny), poszerzyłem nieco tę wiedzę, ale tak naprawdę dopiero teraz, po zakończeniu kariery piłkarskiej, odkrywam potęgę, która tkwi we wspaniałej historii „Białej Gwiazdy”. I choć Wisła zawsze była wielka, to teraz jawi mi się jeszcze większa.
