Dres pana P. nie licował z powagą urzędu tak bardzo jak np. garnitur, co zawsze, niezależnie od okoliczności dodaje konsjerżowi powagi, ale P. pełnił służbę sumiennie, na klatce było czysto, żarówki świeciły się w komplecie, a papiery leżały w porządku.
Pewnego razu zobaczyłem P. odmienionego. Powiedzieć, że był wystrojony jak stróż w Boże Ciało, to ledwie musnąć rąbka eufemizmu. Spodnie miał odprasowane w kantkę, koszulę białą jak bałwan w Jaworkach, krawat typu śledź zwisał z jego szyi prosto jak podatek liniowy, a lakierki blaskiem odbitym świeciły, że ho, ho!
- Czy to jakaś specjalna okazja? - zapytałem nieśmiało, bo wnosząc z ubioru równie dobrze mogło chodzić o wesele albo pogrzeb, w każdym razie okazję wagi nie mniejszej.
- Tak, proszę pana. Dostałem bilety na mecz Wisły!