Zanim jednak zespoły Ros Casares i Wisły wyszły na parkiet, w pierwszym półfinale zespołowość Jekaterynburga (z Agnieszką Bibrzycką - 9 pkt) przegrała 79:87 ze Spartakiem Moskwa, a raczej z fenomenem Amerykanki Diany Taurasi (37 pkt, 12 zbiórek, 6 asyst).
W koszykówce nader często bardzo ważny jest początek gry. I wiślaczki zaczęły nawet optymistycznie - od prowadzenia 3:0, po wolnym Kobryn i trafieniu Burse z półdystansu. Niestety, już po 4 minutach było 17:7 dla gospodyń. Rażących "trójkami", a przede wszystkim... stanowiących zespół.
U krakowianek zaś tylko w poczynaniach Kobryn i Fernandez dało się zauważyć determinację. Nic więc dziwnego, że już w przerwie meczu co bardziej zniecierpliwieni przybysze z Krakowa pytali: - Czy one (wiślaczki) zdają sobie sprawę, w jakiej imprezie występują?
Cóż, ze swej strony apelowałbym o potraktowanie koszykarek z wyrozumiałością. One naprawdę bardzo chciały zagrać życiową partię. Tylko, że ogrom motywacji odegrał tym razem destrukcyjną rolę. Przecież za wyjątkiem początkowych dwóch minut nie były sobą, nie zaprezentowały nawet 30-40 procent tego, co potrafią!
Nie był to więc radosny wieczór, skoro już w drugiej kwarcie Ros Casares przekroczył 20 pkt przewagi (51:30 w 19 min), następnie ą powiększając. Nic więc dziwnego, że spontaniczna zazwyczaj ławka rezerwowych Wisły, tym razem była wyjątkowo posępna.
Jutro Wisła zagra o 3. miejsce z Jekaterynburgiem (godz. 15.30). O 18.00, w wielkim finale, gospodynie zmierzą się ze Spartakiem.