Krywulki pani Anny Dobrowolskiej z Krzywej zaczynają robić furorę na francuskich salonach. Choć ona sama mówi o wszystkim nader skromnie - gdzie mi tam do szału mody - to trudno pominąć ten sukces.
Rękodzielników pełne są wszystkie regiony kraju, ale mało któremu udaje się wybić gdzieś dalej. A pani Ani to potrafi!
Pięć tysięcy maleńkich koralików na nitce
Krywulka - najbardziej ozdobna część łemkowskiego stroju kobiecego. Robiona ręcznie z maleńkich koralików. Najbardziej bogata może składać się nawet z dwudziestu tysięcy koralików. Każdy równy wielkością drugiemu, każdy tak samo ważny. By ją zrobić potrzeba precyzji, wyobraźni przestrzennej i nade wszystko ogromu cierpliwości. - Robiła je moja mama, robiła babcia - opowiada pani Anna. - Nie były jednak codziennością w naszym domu. Ta bowiem, prozaiczna, sprowadzała się do pracy w gospodarstwie - dodaje.
Dopiero gdy obowiązków zrobiło się trochę mniej, gdy dzieci podrosły, nawet założyły swoje rodziny - dopiero wtedy zaczęła krywulkowe dzieło.
- Co ciekawe, mama miała jedynie do dyspozycji jedną, mocno zniszczoną ozdobę, którą zostawiła jej babcia. Metodą prób i błędów próbowała splotów, odgadywała ruch igły, dobierała wielkość poszczególnych elementów - dodaje pani Anna. Swoją zaś przygodę z nizaniem koralików na nitkę, zaczęła kilka lat po mamie.

Fulham i Atletico grają w Lidze Europy
Wszystko zaczęło się w Bieszczadach...
Wartość misternej pracy dostrzegł Jerzy Czakaj, który akurat był w trakcie zbierania materiałów do albumu promującego sztukę, nazwijmy ją, szklaną. Nie chodzi jednak o przedmioty codziennego użytku, ale o prawdziwą sztukę z pracowni Piotra Lisowskiego, który od ponad dwudziestu lat zajmuje się kreowaniem przedmiotów ze szkła właśnie. Dość powiedzieć, że jego prace otrzymali Jan Paweł II, Benedykt XVI i królowa Elżbieta II.
Teraz, na równi z nimi są właśnie łemkowskie cudeńka pani Anny. I co by nie powiedzieć, na szyjach modelek, zapierają dech w piersiach.
- Jerzy Czakaj wypatrzył mnie na jarmarku artystycznym Rozsypaniec w Bieszczadach - opowiada pani Anna. - Krywulki go oczarowały, i jakkolwiek mało skromnie to zabrzmi, jeździł za mną od imprezy do imprezy - dodaje ze śmiechem.
Jego początkowa fascynacja ozdobami z korali przerodziła się w prawdziwą miłość.
- Najpierw bez końca wypytywał o szczegóły, technikę pracy, wykorzystywane w niej materiały - wspomina dalej. - W końcu zabrał kilka ze sobą w świat - relacjonuje dalej krywulczarka.
No i zaczęło się…
- Najpierw zamówienia z Francji, potem pokaźne z… Chin - mówi skromnie pani Anna. - Teraz otworzyła się Europa południowo-wschodnia - wylicza dalej.
Ekspansja na świat nie sprawiła, że robi coś na skróty, przykłada mniejszą uwagę. - To w tradycji zawsze tkwiła siła i jednocześnie piękno krywulek - mówi z powagą.
ZOBACZ TAKŻE: Prawdziwe latte macchiato - w Polsce go nie spróbujesz
źródło: naszemiasto.pl
Follow https://twitter.com/gaz_krakowska