Jest coś takiego. Ale po latach doświadczenia widzę, że to nie zawsze zależy od artysty, a nieraz jest niespodziewanym zrządzeniem, darem losu. Chodzi o idealne trafienie w swój czas. I ten, który ma się w sobie, i ten, którego odbiorcy od człowieka oczekują.
To jest ten jedyny czas i idealny cel, któremu oddaje się własną predyspozycję, a więc fizyczność, psychikę, intelekt.
Może dlatego najlepiej widać to na aktorach, bo jest to natychmiast sprawdzalne w odbiorze. To wtedy właśnie mówimy: jak idealnie trafił w postać… Albo: jest ona jak dla niego stworzona.
Patrzę np. teraz, przy okazji "Ich czworo", na Sonię Bohosiewicz, która gra w sztuce Zapolskiej żonę i kochankę.
Toż to jest materiał na wielką kreację! Trafiła wiekiem, osobowością, temperamentem, umiejętnościami na tę akurat postać. Czasem aktor całe życie czeka na takie idealne zestrojenie się roli z postacią. Taka Nina Andrycz na Marię Stuart trafiła raz i to by nawet wystarczyło. A przecież zagrała w swoim długim i pełnym sukcesów życiu wiele postaci. Zagrała znakomicie, ale to idealne trafienie zaowocowało tylko raz. Ten genialny, celny strzał zdarzył się i pamięta się o nim do dziś.
Myślałem niedawno o tej niezwykłej tajemnicy aktorskiego trafienia przy okazji ostatniego, jak dotąd, spotkania z francuskim gwiazdorem, Jeanem-Louisem Trintignantem, w filmie Michaela Hanekego "Miłość".
Ten znakomity aktor, o gigantycznym dorobku ekranowym miał właściwie trzy takie prawdziwe i idealne trafienia. Pierwsze, to udział w niezapomnianym melodramacie Claude Leloucha "Kobieta i mężczyzna". Choć nie był to jego pierwszy film, był najprawdziwszym amantem, występował w różnych atrakcyjnych fabułach, to dopiero Lelouch dal mu szansę idealnego trafienia w postać.
Drugą taka szansę dostał od naszego Krzysztofa Kieślowskiego, w jego filmie "Trzy kolory. Czerwony". Niezapomniana jest ta postać zgorzkniałego, zmęczonego, ponurego sędziego, który podsłuchuje sąsiadów, a jednak może obudzić się wewnętrznie na odczucie jakiejś niespodziewanej, świeżej przyjaźni z młodą dziewczyną. Przypomnijmy, grała ją Irene Jakob.
I gdy wydawało się, że ten wspaniały, doświadczony aktor wszystko już ma za sobą, los uśmiechnął się do niego jeszcze raz i dał mu rolę-gigant, trafienie idealne.
Pozwolił mu, jako postaci, uczestniczyć w procesie umierania. Pozwolił mu być nawet czymś w rodzaju swoistego sprawcy tej śmierci, w niezwykłym filmie Michaela Hanekego "Miłość". Całe, idealnie odbite na ekranie, zmęczenie aktora, jego starość, jego fizyczne niedomaganie - stało się źródłem autentyczności postaci. Nie mogłem oderwać oczu od Trintignanta w tym filmie.
To sprawdzanie artystycznego szczęścia jest w sposób naturalny atrakcyjne i spektakularne właśnie w zawodzie aktora.
Wyraziściej pozostaje w oczach odbiorców na długie lata. Ale takie genialne trafienie może być osiągnięte w innych zawodach artystycznych. Bo idealne trafienie jest widoczne i zawsze daje ogromną satysfakcję odbiorcy. Nie mówiąc o tym, że pozostawia także poczucie spełnienia samemu artyście.
Notowała Maria Malatyńska
Artykuły, za które warto zapłacić! Sprawdź i przeczytaj
Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!
"Gazeta Krakowska" na Twitterze i Google+