Gorzki na pewno, ale czy pasjonujący? Nie wiem. Musiałaby sztuka mieć swoje sposoby na owo „zatrzymanie się”, by dostrzec, ocenić, zechcieć zaprotestować, lub poprzeć. Przypomnieć zasady, np. etyczne. Zaapelować do naszych wielkich tradycji kultury bycia, do inteligenckiego stylu, do klasy w reagowaniu, a więc do tych wartości, którymi się szczyciliśmy, które pielęgnowaliśmy. Jeszcze przecież tak niedawno…
Byłem na warszawskim lotnisku, gdy jeden z braci Zielińskich, tych ciężarowców, wracał z olimpiady w Rio. Wiemy - obaj bracia podobnie zawinili: skompromitowali się dopingiem, nie zostali dopuszczeni do zawodów, zostali wyrzuceni z wioski olimpijskiej . A więc podważyli samą ideę olimpiady, poddali w wątpliwość swoje poprzednie rekordy, skompromitowali polski sport, a nawet … Polskę skompromitowali.
Widziałem jak wracał pierwszy z braci. Wyszedł przez bramkę i natychmiast fani zgotowali mu owacyjne przyjęcie. Witano go, jak bohatera. Rozdawał autografy, przemawiał, aparaty, kamery, a nawet zwykłe komórki uwieczniały go na zdjęciach. Oczywiście do niczego się nie przyznawał, mówił, że nie wie, skąd ta „zakazana substancja” znalazła się w jego organizmie.
Znamy, nie tylko z bajek, żelazną zasadę: nawet, jak cię chwycą za rękę, to mów, że to nie twoja ręka. I tak właśnie było. Ja jednak patrzyłem na fanów: co chcieli wyrazić tym gorącym powitaniem? Dezaprobatę dla decyzji organizatorów, wiarę w „czystość” swojego idola, a może jeszcze coś innego? Na przykład to, że i tak wszystko jedno, kto się nam podpisze na kartce, byleby to był ktoś, kto akurat znalazł się „na pierwszych stronach gazet”. Kali ukradł, czy Kalemu ukradziono, „bohater” pozostaje bohaterem. Jak powiedział podobno Napoleon: wszystko jedno, co mówią, byleby z nazwiskiem…
Może to absurdalne, by oczekiwać, że każdy wyraz popularności powinien mieć swój znak etyczny. I może tylko każdy z nas, rozdających autografy, myśli „podskórnie” i mimochodem, że oto widzowie pragną podpisu, gdyż mnie doceniają, zgadzają się z moją sztuką, albo choćby trafia ona do ich emocji, ich przemyśleń itd.
A może wcale tak nie jest? Może ktoś robi sobie z osobą, w danej chwili popularną, fotkę tylko dlatego, że jest akurat w tym miejscu, gdzie się coś dzieje, więc czuje się ważny, puści sobie fotkę natychmiast na swoim facebooku? Może więc i w takiej najprostszej sprawie, jak czyjś podpis, lub podłączenie się na chwilę pod czyjąś popularność, jest ta bylejakość, tymczasowość, przypadkowość?
I pewnie jest jeszcze przekonanie, że ktoś popularny nawet przez chwilę jest publiczną własnością. Wszak jest przedmiotem twojej adoracji, więc należy do ciebie i ty możesz z nim zrobić, co ci w danej chwili przyjdzie na myśl. Idol musi być do twojej dyspozycji cały czas. Ileż razy jest tak, że człowiek gdzieś się zjawia, z kimś rozmawia, jest zajęty, a tu z boku przysuwa się jakaś komórka z uśmiechniętym fanem: można sobie selfie strzelić? I nie czekając na reakcję - strzela.
Ale nie trzeba się martwić: politycy mocno pracują na to, by poniszczyć wszystkie autorytety, każdą popularność wdeptać w błoto, przeorganizować, wmówić, stworzyć odgórnie. A zanim stworzą nową armię idoli - będziemy radosną pustynią. Nie będzie idoli, popularni będą ludzie przypadkowi, którzy akurat w coś atrakcyjnego „wdepnęli” na chwilę. Nie będziemy wtedy ubolewać, że stępił się kanon etyczny. Bo kto tam będzie mówił o etyce? To dopiero będzie „temat dla sztuki”! Cała nadzieja w tym, że publiczność będzie wtedy i tak „wiedziała swoje”.
Wysłuchała: Maria Malatyńska