Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Paweł Zarzeczny: Jeśli będziesz wybitny, to cię znienawidzą. Bo większość z nich to głupcy

Kacper Rogacin
Kacper Rogacin
Paweł Zarzeczny (ur. 26 stycznia 1961, zm. 25 marca 2017). Jeden z najwybitniejszych polskich dziennikarzy. W trakcie swojej bogatej kariery, pracował m.in. w „Przeglądzie Sportowym”, „Canal+”, „Piłce Nożnej”, „Super Expressie”, „Futbol News”. Wychował wielu znakomitych dziennikarzy. Przez wiele lat był dziennikarzem i felietonistą „Polski The Times”. W swoich felietonach poruszał tematy z wielu dziedzin, od sportu, po politykę. Był kibicem Legii Warszawa.
Paweł Zarzeczny (ur. 26 stycznia 1961, zm. 25 marca 2017). Jeden z najwybitniejszych polskich dziennikarzy. W trakcie swojej bogatej kariery, pracował m.in. w „Przeglądzie Sportowym”, „Canal+”, „Piłce Nożnej”, „Super Expressie”, „Futbol News”. Wychował wielu znakomitych dziennikarzy. Przez wiele lat był dziennikarzem i felietonistą „Polski The Times”. W swoich felietonach poruszał tematy z wielu dziedzin, od sportu, po politykę. Był kibicem Legii Warszawa. Polska Press
- Dzisiaj o sukcesie decyduje ambicja, a raczej jej brak. Bo dziś młodzi się cieszą, że mają jakieś spodnie, buty jakiejś marki. A kto jest najbardziej ambitny? Ci, którzy pochodzą ze wsi. Oni są w stanie więcej wytrzymać - mówił zmarły w zeszłą sobotę Paweł Zarzeczny w jednym ostatnich wywiadów.

Jak wyglądają początki kogoś, kto zawsze był najlepszy?
Wielu ludzi mi nie wierzy, ale ja faktycznie byłem najlepszy zawsze. Już jako młody chłopak żyłem w związku z nauczycielką i po prostu wiedziałem, że skoro jestem od niej pięć razy lepszy, to znaczy, że jestem naprawdę dobry. Bo przecież ona była dobra, nie był to jakiś tępak. Na studiach były seminaria warsztatowe i można było wybrać kierunek dziennikarstwa. A ponieważ to był stan wojenny, to ja chciałem jak najdalej od polityki spieprzać. Bo byłem w opozycji totalnej, najbardziej jak się dało. Więc zgłosiłem się na zajęcia sportowe.

CZYTAJ TAKŻE: MAGAZYN SPORTOWY24. Wydanie specjalne poświęcone Pawłowi Zarzecznemu

I dziś, po kilku dekadach, wielu z najlepszych dziennikarzy sportowych to Pana wychowankowie.
Z dziennikarzy, na których życie zawodowe wywarłem ewidentny wpływ, można spokojnie całą jedenastkę ułożyć. Ale ja też miałem dobrych nauczycieli. Bo mnie uczyli Szczepłek, Atlas. Od Atlasa niewątpliwie nauczyłem się swawoli i takiego luzactwa kompletnego. I strasznie mu zazdrościłem, bo jak pierwszy raz mnie zaprosił do siebie do domu, to siedział na takiej wielkiej kanapie i pił whisky. Rano o dziewiątej. Pomyślałem sobie wtedy: „O kur**, ale to fajne życie”. Takie rzeczy mi imponowały. Ale ja miałem szczęście, że do takich ludzi lgnąłem. Nie uciekałem od nich, mimo że wiele z tych osób miało ciężkie charaktery.

Wszystko zaczęło się w „Piłce Nożnej”.
Wcześniej był jeszcze „Sportowiec”, ale w „Piłce” zacząłem błyszczeć. Najpierw mnie sprawdzali. Czy jestem grzeczny? Czy latam po browar, tak jak starsi koledzy proszą? Latałem. Czy jak trzeba gdzieś pojechać osiem godzin pociągiem, to się zgłaszam? Zawsze. No i gdzieś po roku pozwolono mi pisać o meczach kadry. Nie miałem aż takiej wiedzy, żeby oceniać reprezentację w sposób fachowy, ale nauczyłem się słuchać. Zawsze się doczepiałem do jakiegoś trenera i słuchałem jak ci starsi ze sobą rozmawiają. W ten sposób oni wszyscy mnie polubili, całe środowisko w pewien sposób mnie niańczyło. A ja dzięki temu mogłem potem błyszczeć.

CZYTAJ TAKŻE: No i nie zadzwoniłam do Pawła

Ale mimo że uważa się Pan za najlepszego, to przecież ma Pan swoich mistrzów.
Każdy powinien mieć swoich. Mimo że człowiek w dziennikarstwie musi być trochę krnąbrny i buntowniczy, to musi znaleźć sobie jakichś mistrzów. I szczerze mówiąc, najlepiej takich, od których będzie mógł ordynarnie kraść. Ja tak kradłem od Arta Buchwalda. Jego stare felietony z lat 60., które wydaje się, że nie dotyczyły spraw bieżących, okazywały się genialnie ponadczasowe i dowcipne. Więc to każdemu polecam. Jak chce się uczyć pisać, to niech kupi sobie zbiory felietonów Buchwalda i przeczyta kilka, to się zorientuje na czym polega różnica między pisaniem, a pisaniem.

Zawsze miał Pan tak cięty język?
To się najlepiej w knajpach ćwiczy, na prywatnych spotkaniach. Bo człowiek żeby się dopchać do głosu w towarzystwie wyrobionym, żeby go nie traktowano lekceważąco, to się musi też nauczyć opowiadać. I historie pogodne, wesołe, żarty, ale i historie poważne. To jest najlepsze ćwiczenie swobody wypowiedzi. Bo przy ludziach, których się wybrało za mistrzów, nie wypadało gadać głupot. Trzeba było coś takiego powiedzieć, co będzie i prawdziwe, ale i fajne. I ja to ćwiczyłem po knajpach i potem wyrabiałem sobie język. Szybko trafiłem do TVP, gdzie prowadziłem program z Andrzejem Personem. I tak mnie z rąk do rąk brali, bo się zorientowali, że tam gdzie jestem, to się najlepiej czyta, najlepiej ogląda.

CZYTAJ TAKŻE: O Pawełku, co kazał mi pokochać Hłaskę

Który z polskich dziennikarzy jest wart czytania, czy oglądania, oprócz Pawła Zarzecznego?
(cisza) Powiem szczerze - żaden. Myślę, bo nie chciałbym kogoś skrzywdzić, ale… W „Polityce” i w „Newsweeku” to nie ma ani jednego dziennikarza, który byłby wart czytania. We „Wproście” też już nie ma. W „Fakcie” to nie ma pół dziennikarza. Jeśli chodzi o ludzi od takich form fajnych, to ostatnim dobrym był Maciek Rybiński. Był fantastyczny. Jego tata, Jurek, pracował w „Piłce Nożnej”. Wyjątkowo nieutalentowany leń, a syn geniusz. To też ciekawostka. Lecimy dalej. W „Piłce Nożnej” nie ma nikogo, w „Przeglądzie Sportowym” nie ma nikogo. Krzysia Stanowskiego cenię wysoko, ale on ma grupę, taką kastę, której nigdy nie skrytykuje. Tam jest z dziesięć osób, których nigdy nie tknie. Patrzy na nich tak trochę jak na bożków. A ja jak kogoś kocham, to więcej wymagam. Tak jak w rodzinie wobec dzieci. Nie można jednego forować, a inne lać pasem. No to albo lejemy wszystkie pasem, albo forujemy.
Czyli Paweł Zarzeczny nikogo nie czyta z przyjemnością?
Pomyślmy... Korwin jest monotematyczny, więc nie, ale podoba mi się to, co pisze - z dwóch różnych punktów widzenia - dwóch byłych sekretarzy partii. Leszek Miller i Marek Król. Oni szukają interesujących przykładów, takich które gdzieś tam przelatują niezauważone, a można na tym zbudować jakąś historię. To jest przynajmniej mocne, fajne. A ty kogo byś wymienił?

Podoba mi się styl Maksa Kolonko.
O, widzisz! On faktycznie jest znakomity.

CZYTAJ TAKŻE: MAGAZYN SPORTOWY24. Wydanie specjalne poświęcone Pawłowi Zarzecznemu

Bardzo wciągająco pisze też Wojciech Cejrowski. I to nie tylko książki.
On jest kapitalny. Oglądałem jego „Boso przez Świat”. Bardzo pouczające i mówiąc szczerze, to niewielu tak genialnych ludzi widziałem w ogóle. Zwierzę telewizyjne. Kiedyś było sporo takich w telewizji, a teraz jest to bardzo sformatowane, spłaszczone. Wszyscy są w miarę jednakowi, więc przyznam ci się, że nawet często nie oglądam telewizji. Oczywiście w „Republice” mój program ma najlepszą oglądalność. To też świadczy o tym, że nie mam się za bardzo z kim ścigać, prawda? Chociaż jest tam i Ziemkiewicz i Sakiewicz, Anita Gargas ze swoimi rewelacjami. A jednak jakoś nie trafiają, bo są za bardzo tacy monumentalni, tacy bez mrugnięcia okiem, bez takiego pieprzyku trochę.

Pańskie programy na żywo robią wrażenie. Takie improwizowanie na żywo musi być strasznie trudne.
Ja się przed programem zawsze trochę przygotowuję, przeglądam internet. Bo jak zadzwoni jakiś facet z jakąś dziwną kwestią, to ja nie chcę wyjść na niedoinformowanego. Oczywiście jest tysiąc sposobów żeby zmienić temat, ale to byłoby trochę poniżej mojej godności. Ponieważ taką sobie przyjąłem pozę, że się na wszystkim znam, więc muszę być konsekwentny. Nie może być tak, że nagle nie umiem zadania z fizyki rozwiązać. Prostego, bo trudnego to bym nie rozwiązał. Zawsze staram się być tak godzinę, albo pół godziny przed programem. I tam codziennie przychodzą jacyś fajni goście, więc poznaję mnóstwo ludzi. Gadam z nimi tak pół godzinki, godzinkę. A to Macierewicz, a to Ziobro, a to Szydło. Tak się tam mijają. Oczywiście wszyscy interesują się piłką. I dla mnie to jest też takie poznawcze, widzisz, ja nigdy nie wiem kiedy mi się to przyda. Kiedy będę mógł powiedzieć, że akurat przed chwilą gadałem z kimś, więc jest tak, jak mówię. Bo to uwiarygadnia dziennikarza, że jego wiedza nie jest z internetu, tylko z bezpośredniego kontaktu. A jak ci goście idą do studia, to ja wtedy gadam z BOR-owcami. Od nich się można tyle fajnych rzeczy dowiedzieć, bo też potrzebują takiego dowartościowania, że ktoś ich widzi.

CZYTAJ TAKŻE: No i nie zadzwoniłam do Pawła

Chętnie rozmawiają?
Ja ich załatwiam metodą Stirlitza. Pamiętam jednego od Dudy. Najpierw zaczynam niewinnie, od czegoś banalnego. Mówię do niego: „Słuchaj, ten Duda tak mi sztywno chodzi. Wydaje mi się, żeście mu słabo dobrali kamizelkę kuloodporną”. Bo to taka wielka tajemnica, że on chodzi w kamizelce. A on mi na to: „Wiesz, bo ona jest taka sztywna, ale za to leciutka...”. I zaczął mi opowiadać o rodzajach tych kamizelek. A ja tylko chciałem potwierdzenia, bo nagle facet chodzi wypięty jak struna. I sobie pomyślałem, że ten Duda coś za często mi do ludzi chodzi, na jakiś rynek. To przecież się wystawia na strzał, nie? No więc jest oczywiste, że musi być chroniony.

Nadawałby się Pan na szpiega.
Ale dziennikarstwo to też jest trochę szpiegostwo. Takie fajne, bo to jest szpiegostwo w interesie społecznym. W interesie czytelników. A zawsze tym moim mówiłem w „Przeglądzie”: „Wy się nie macie podobać piłkarzom, czy trenerom. Wy się macie podobać czytelnikom, bo to oni składają się na wasze pensje. A jak się jakiś piłkarz jeden obrazi, to licząc, że w Polsce jest trzysta tysięcy piłkarzy, to jeszcze wam zostaje 299 999 nieobrażonych”. Tak łopatologicznie, ale ludziom trzeba mówić łopatologicznie. Bo od czego się zaczyna nauka? Od 2+2 tak? Od „Ala ma asa”. Nie zaczyna się od fizyki kwantowej, bo wtedy byś każdego dobił.

CZYTAJ TAKŻE: O Pawełku, co kazał mi pokochać Hłaskę

A propos tej łopatologii. Był czas, że bardzo dużo Pana czytałem, oglądałem. I zauważyłem, że ma Pan tendencję do wyjaśniania ludziom nawet najprostszych rzeczy, po kilka razy. To mnie zawsze dziwiło, po co takiemu Mirosławskiemu w „Asie wywiadu”, albo Karolowi w „One Man Show” tłumaczyć tak banalne rzeczy?
Ale pamiętaj, gdzie ty się wychowałeś. Twój tata jest mężczyzną na poziomie i ty obracałeś się w trochę innej sferze, dostępie do wiedzy. Natomiast większość ludzi… Jest takie powiedzenie Oscara Wilde’a, bardzo trafne: „Codziennie przez most londyński przechodzi dwanaście tysięcy ludzi. Większość z nich to głupcy”. Pamiętaj, większość z nich to głupcy. Ja często powtarzam moją teorię górnych trzech procent. Chociaż teraz uważam, że to nawet dwa procent, że trochę przesadzałem. Większość z nich to głupcy. Więc dlatego trzeba tłumaczyć. Często nam się zdaje, że ktoś coś rozumie, a on po prostu nie rozumie. Przywołasz jakiś piękny cytat po łacinie do tekstu, tylko 97 procent kompletnie nie załapie o co chodzi. Wiesz, mogę jeszcze tysiąc razy mówić jaką grubość ma gazeta złożona pięćdziesiąt razy, a dalej ludzie strzelają między pół metra a metrem. Co najgorsze, wielu z nich to ludzie młodzi.
Dzisiaj młodzi są mniej inteligentni niż kiedyś?
Zdecydowanie. Poprawiło się, jeśli chodzi o znajomość angielskiego, ale pogorszyło się jeśli chodzi o rosyjski. Czyli zamienił stryjek siekierkę na kijek. Najlepiej znać i rosyjski i angielski. Na pewno młodzi teraz są bardziej bezpośredni, łatwiej im nawiązać kontakt, wyjeżdżają, mają mniej kompleksów. Są ubrani mniej więcej tak samo. Ta dziewczyna, co tutaj stoi, wygląda tak samo, jak dziewczyna w Londynie. I ulica tak samo wygląda, samochody tylko jadą lewą stroną. Więc na pewno są bardziej bezpośredni, znają angielski, ale mają też ciężej, bo muszą teraz już na swoich barkach nosić koszt nauki. Kiedyś była bezpłatna. Ja jak byłem na Uniwersytecie Warszawskim, to dostawałem stypendium naukowe za dobre stopnie (poniżej piątek nie schodziłem, szóstek nie było). Raz tylko zarobiłem bombę z wojska, musiałem poprawkę zdawać. Bo nie umiałem rozłożyć Kałasznikowa. Trzeba było lufą do góry, a ja wiesz, tak na wprost. Więc miałem stypendium naukowe, miałem stypendium socjalne, bo byłem biedny. Miałem nagrody rektorskie, takie były, że najlepszym studentom dawali bonusy. I ja mówiąc szczerze całkiem nieźle zarabiałem na tych studiach. A jeszcze miałem pensję przecież. O Jezus Maria… Żyłem dobrze. No, stać mnie było na utrzymanie rodziny przecież.

CZYTAJ TAKŻE: MAGAZYN SPORTOWY24. Wydanie specjalne poświęcone Pawłowi Zarzecznemu

Z rodziny jest Pan chyba najbardziej dumny.
Jestem. Moja córka studiuje teraz w Essex. No i została po miesiącu ambasadorem uczelni, czyli takim kto reprezentuje uczelnię na zewnątrz. Pierwszy pierwszoroczniak tam od dawien dawna. A teraz jeszcze dostała nagrodę Big Essex Award dla wzorowego studenta. I brali pod uwagę nie tylko jej stopnie, lecz także zgłaszanie się do wszystkich akcji, wolontariatów. Jak gdzieś jest jakiś wyjazd do jakiejś kancelarii prawniczej to ona od razu się zgłasza. Stara się. A mnie to cieszy, bo cały czas przyjmuję, że wiesz, jak człowiek kiedyś umrze, to lepiej mieć dziecko zaradne, niż frajerowate. No bo co z tego, że się nawet gdzieś wżeni, jak mąż będzie leworęczny i wszystkich spłucze.

Studia za granicą są lepsze niż w Polsce?
Poziom polskich uczelni to moja córka osiągnęła już po pierwszym roku liceum. Uczyła się u Sióstr Nazaretanek, wszystkie lekcje w obcym języku, poza zajęciami z polskiego. Potem na maturach miała parę razy sto procent. Zastanawiała się więc nad Anglią i Stanami. Więc umówiłem ją z prezesem Legii, który studiował w USA, żeby się przekonała, czy jemu to coś dało. poszła na to spotkanie, ja czekałem na nią na Legii w pubie. Gdzieś tak po godzinie, półtorej, wychodzi i mówi do mnie: „Tato, to jakiś przygłup”. No i stwierdziła, że do Stanów nie. Że to nie jest dobry kierunek, ponieważ nauczanie tam jest pozorne. I dlatego wybrała sobie Anglię. A propos tego studiowania za granicą, to ona mówi, że studenci angielscy są niedokształceni. Że to są po prostu tępaki. Że bardzo łatwo można się zorientować, kto jest z Polski, kto jest z Europy. Z kolei syn pracuje w gigantycznej firmie naftowej, jest tam w zarządzie od finansów. I w jego ekipie jest tak, tu Brazylijczyk, Węgier, Fin, Francuz. Wiesz, tam po prostu nikt nie zwraca uwagi na to, kto z jakiego kraju jest, tylko czy potrafi zapieprzać. I to mi się bardzo podoba. To jest kontakt i rywalizacja z całym światem. I wtedy się okazuje, tak jak w sporcie, czy ktoś chce rywalizować z lepszymi, czy opędzlowywać tych słabszych.

CZYTAJ TAKŻE: No i nie zadzwoniłam do Pawła

Dostaje Pan czasem próbki tekstów od kandydatów na dziennikarzy?
Przysyłają mi, głównie na Facebooku. I te próbki są tak żałośnie amatorskie... Popełniają błędy tak rozpaczliwie banalne, że to widać od razu, że nic z tego nie będzie. Ktoś im musiał wmówić, być może nauczyciel w liceum, że są świetni, mają talent. A nauczyciele też nie zawsze są najwyższego gatunku. Ja to bezlitosny jestem, od razu mówię, że ktoś się nie nadaje. A jak się nadaje - co jest rzadkością - to wtedy takiemu komuś warto pomagać i warto mu czas poświęcić, udzielać rad. Chociaż niekoniecznie musi słuchać, bo są tacy, którzy nie słuchają, są tak z natury buntowniczy. Ale wydaje mi się, że trzeba przede wszystkim być kulturalnym, grzecznym. Nie zapomnę, jak zadzwonił do mnie taki młody dziennikarz i mówi: „Daj mi telefon do kogoś tam”. Ja bym się wstydził do Bohdana Tomaszewskiego zadzwonić i powiedzieć, żeby dał mi telefon do Fibaka. Starałbym się jakoś bokiem próbować załatwić, a nie tak. Czasami oni mylą po prostu bezpośredniość z niegrzecznością.

CZYTAJ TAKŻE: O Pawełku, co kazał mi pokochać Hłaskę

Wielu młodych ludzi ma bardzo duże mniemanie o sobie.
Często to się bierze stąd, że bardzo wielu z nich jest wychowanych przez nadopiekuńczych rodziców. Całe życie mówią im rzeczy przyjemne, miłe, chwalą ich. Ja od swoich dzieci zawsze wymagałem i dzieci mam genialne. Ale trzeba było wymagać i te dzieci musiały się z tym pogodzić. Mam taki przykład. W jednej z telewizji, gdzie pracowałem, była dziewczyna, zajmująca się sportem. Była też taką początkującą aktoreczką. I ona umiała tylko usiąść i się uśmiechnąć plastikowo, rzucić sześć wyników i to jeszcze z promptera. I jej się wydawało, że ona mogłaby filmy grać, dźwignąć jakieś poważne role. Wiesz, tu odległość od prawdy jest tak daleka, jak z Ziemi do Księżyca. To jest częsty przypadek. Dziś młodzi nie muszą zarabiać za wszelką cenę, bo mają bardzo dużo. Mają gdzie mieszkać, mają dach nad głową. Większość z nich najbardziej się cieszy, że ma jakieś tam buty i spodnie i dziewczyninę. A ja w waszym wieku właśnie drugi dom kupowałem. I bez kredytu we frankach. Nie są głodni. Ale zawsze jest wyjątek. Bo nawet w zamożnej rodzinie, gdzie dzieci zwykle są zepsute, zdarza się potomek bardzo przedsiębiorczy, ambitny. Z czego się wzięła np. fortuna Rothschildów? Stary Rothschild miał pięciu synów, każdemu powiedział jak ma prowadzić kantor i każdy pojechał do innego miasta. I żaden nie przepuścił pieniędzy. I w następnym pokoleniu już ich nie było pięciu, tylko dwudziestu.
Kluczowa jest ambicja?
Ambicja, a raczej jej brak. A wiesz kto jest najbardziej ambitny? Ci, którzy pochodzą ze wsi. Są nauczeni rano wstawania do krów, latem pracy w polu, a nie wakacji gdzieś na plaży w Egipcie. I oni są w stanie więcej wytrzymać. Zobacz, na przykład w Orange Sporcie byli chłopcy, którzy się wybili, a byli z kompletnych dziur. Na przykład Łukasz Wiśniowski. Jego wioska to ma chyba trzystu mieszkańców, tyle tylko, że tam wujek bramy robi, to mieli trochę grosza, żeby zasponsorować mu studia. Mateusz Święcicki - jego wioska to może ośmiuset mieszkańców. I oni przyjechali do Warszawy w ciemno, mieli jedną poduszkę na dwóch. I sobie poradzili. Młodzi dziennikarze muszą próbować, jak chcą coś osiągnąć. Jest taka fajna scena z „Lotu nad kukułczym gniazdem”. Że chcą spieprzać z tego zakładu psychiatrycznego i jeden Indianin się porywa na taką wielką lodówkę. Ale ona waży chyba z tonę. I tak się siłuje, siłuje, ale gówno z tego wychodzi. Siłuje się dalej, jeszcze próbuje i w końcu odpuszcza, bo nie daje się jej wyrwać z podłoża. I mówi: Ale chociaż spróbowałem”. I to zdanie mi się bardzo wbiło w pamięć. Ja zawsze próbowałem.

CZYTAJ TAKŻE: MAGAZYN SPORTOWY24. Wydanie specjalne poświęcone Pawłowi Zarzecznemu

Dziś dziesiąta rocznica śmierci Kazimierza Górskiego. Był Pan pod pomnikiem?
Kazio... On to mnie usynowił, tak że mieszkałem u niego, jadłem. A w zamian mu pisałem jako kronikarz, jako sekretarz wszystkie teksty, książki. Pewnie gdyby nie ten upał, to bym pojechał pod jego pomnik. Ale ja już się przy Kaziu nachodziłem, to mogę sobie już takie celebry darować. Zwłaszcza, że Kwaśniewski pewnie był i udawał bohatera. A jako prezydent odmówił mu Orła Białego, o który prosiłem. Bo myślał, że ktoś mu da jeszcze potem.

CZYTAJ TAKŻE: No i nie zadzwoniłam do Pawła

Jak się Panu podoba obecna reprezentacja? Dziś Fabiański i Dawidowicz przylecieli na zgrupowanie kadry helikopterem [rozmawialiśmy przed Euro 2016 - red.].
Już ich lekko poj****. Oni powinni wsiąść w jakiś busik konkretny. A tak robią z nich debili. To latał i Radek Matusiak helikopterem ze zgrupowań pograć w pokera do Krakowa. Taka wiesz, taksówka za trzydzieści tysięcy. I przepuścił wszystkie pieniądze, teraz żyje z pieniędzy teścia. Teść szczęśliwy, bo to były reprezentant, nie? I są szczęśliwi, ale... Spotykam się czasem z Radkiem w „Stanie Futbolu”. I jakiś znajomy akurat widział, że jesteśmy w tym programie i wysłał mi SMS’a. To przerywam program i mówię, że muszę Radkowi coś przeczytać. „Kur** ten Matusiak! Wczoraj go widziałem w kasynie. Rzucił na stół z pięćdziesiąt tysięcy i krzyczał do kulki - kur** kręć się!”. Przeczytałem mu to, żeby wiedział, że ludzie obserwują to co robi. A on: „To prawda, rzeczywiście pięćdziesiąt rzuciłem, ale nie krzyczałem >>kur**<<, tylko >>kulko kręć się<<”. Tak chciał wybrnąć. A co to ma za znaczenie? To w ogóle nie ma sensu pracować, jeśli potem tak rzucasz jednym plikiem. I taki gość, to będzie goły, nie ma innej opcji.

CZYTAJ TAKŻE: O Pawełku, co kazał mi pokochać Hłaskę

Dziennikarz powinien o czymś takim pisać? Jak się dowie o takiej rzeczy?
Dziennikarz jest od tego, żeby ujawniać rzeczywistość, a nie zatajać. Ja bym na przykład nie napisał, że ktoś ma kochankę, jeżeli ma żonę. Byłoby to nie fair, bo mógłbym nieopatrznie czyjąś rodzinę rozbić. Natomiast o innych rzeczach… Nie zapomnę, jak byłem w „Przeglądzie Sportowym” i Atlas pojechał do Wronek. Myśmy często jeździli do Wronek, bo byliśmy tam traktowani, zresztą wszędzie w Polsce, jako goście, którzy są godni zaufania. Ale przy nim działacze się pochwalili, że kupili ligowy mecz od Wisły, czy coś. No i on natychmiast wziął i napisał artykuł o tym i wysłał, że kupiony mecz za tyle i tyle, tego i tego. Dałem mu wtedy rekordową nagrodę. I on po prostu nie umiał zachować w tajemnicy czegoś, co było po prostu naruszeniem reguł. Mimo że w Amice wszyscy byli jego przyjaciółmi. Od trenerów, przez piłkarzy po działaczy. Wszyscy, całe miasto. Wiedział, że jednak nie można kupować meczów i to opisał. Jako naczelny miałem do niego pretensje tylko raz, i to poważne, kiedy poszedł na wywiad z ministrem sportu Jackiem Dębskim. I właśnie wtedy zastrzelili Dębskiego. Pytałem go: „Czemu ty nie nadałeś korespondencji? Przecież miałeś newsa!”. Wtedy nawet „Rzepa” zdążyła, a my tego nie mieliśmy. A on mówi: „Paweł, ja się mało nie zesrałem w gacie”. On jeszcze dwa dni się w redakcji ukrywał, bo się bał, że go odstrzelą jako świadka.
A jeśli chodzi o osoby homoseksualne w sporcie? Napisałby Pan o nich?
Kiedyś o nich pisałem, a teraz już bym się wzdragał przed podawaniem szczegółów. Miałem taką sytuację kiedyś z jednym byłym piłkarzem, później działaczem. Jak napisałem, że kocha inaczej, to on potem się zaczął na mnie rzucać, chciał mnie bić parę razy. Powiedział do mnie: „Moja matka przez ciebie płakała”. I tak sobie pomyślałem, że faktycznie, ta matka mogła płakać, bo wiesz, to jest syn, normalny, ma żonę, a tu się spotyka z jakimś starym gejem. Ale potem zaprosił mnie na pięćdziesiąte urodziny i była ta mama, on był, żona, dzieci. Teraz jestem tam przyjmowany jako przyjaciel rodziny. Można z wrogości przejść do przyjaźni.

CZYTAJ TAKŻE: MAGAZYN SPORTOWY24. Wydanie specjalne poświęcone Pawłowi Zarzecznemu

Od dawna nie pisze Pan już tylko o sporcie, ale w zasadzie o wszystkim. To jest miarą dziennikarza? Że potrafi ciekawie pisać i mówić na każdy temat? Zawsze ciekawi mnie, jak Mateusz Borek poradziłby sobie w np. dziale politycznym.
W ogóle by nie miał szans, bo ma za mało wiedzy. Tak jak Stanowski - brakuje mu wiedzy, za to ma instynkt, wyczucie. Borek, to jest świetny w telewizji, w komentowaniu, prowadzeniu rozmów, zresztą w różnych imprezach. Natomiast do pisania to dwie lewe ręce absolutnie. Pracował u mnie w dwóch redakcjach i ja mu dawałem pieniądze za jego źródła. On zawsze trzymał blisko z piłkarzami, ale potem szybko się okazało, że wiedzę którą ma, jako dziennikarz zataja. Dużo wie o ludziach, o środowisku, ale tego nie podaje do opinii publicznej. Podaje taką przetrawioną informację, z pozoru niby ciekawą: „Zieliński będzie miał propozycję z Liverpoolu”. Co i tak każdy wie, bo o tym piszą gazety. Więc on po prostu jest zbyt związany takim towarzyskim układem, dlatego od niego czegoś szokującego się nie dowiemy. Zastanawiająca jest jego wieloletnia przyjaźń z Kołtoniem, którego uważam za człowieka bez wartości. A jednak oni się tyle lat przyjaźnią. Zawsze było tak, że Borek pracowity, Kołtoń leniwy. Oni w ogóle do siebie nie pasowali.

CZYTAJ TAKŻE: No i nie zadzwoniłam do Pawła

Mówił Pan kiedyś, że Stanowski nigdy nie będzie tak dobry jak Pan, bo nie miał złych doświadczeń, których Pan miał w życiu mnóstwo. Ale pomyślałem o Clarksonie, który wyrósł rozpieszczany w bogatej rodzinie, a jednak został wybitnym felietonistą.
Wiesz, bo niektórzy mają błysk geniuszu. To się kiedyś nazywało bardzo ładnie, że niektórych Pan Bóg dotknął palcem przy urodzeniu. I niektórzy mają taki błysk i nic nie jest ich w stanie zdemoralizować. Ani piękne kobiety, ani powodzenie, ani hazard ich nie zniszczy. Stanowski miał pracowitość, ja w nim to wybudowałem, dając mu gigantyczne pieniądze, jak dla chłopca osiemnastoletniego. Więc on bardzo szybko zarobił na własne mieszkanie, na własne auto i wiedział z czego to wynika. Że to nie dlatego, że ja go lubię, tylko dlatego, że wykonuje bardzo dużo pracy, czasem za wszystkich innych w tym dziale, zaczynając od poprawiania po nich błędów. Wielu go przez to nienawidziło. Ale to jedna z konsekwencji bycia lepszym, wybitnym. Niestety.

Rozmowa przeprowadzona w maju 2016 roku. Jej fragment ukazał się w magazynie studentów UW „Na ostatnią chwilę”

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Paweł Zarzeczny: Jeśli będziesz wybitny, to cię znienawidzą. Bo większość z nich to głupcy - Portal i.pl

Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska