Tam już zajęte, a co gorsza, paru przedwojennych żartownisiów warszawskich chciało tam wyekspediować starozakonnych, czego nikt nie brał poważnie, nawet przedwojenna policja i tylko czasem żartownisie obrywali pałą od posterunkowego. Ale teraz jakiś moskiewski mędrzec z wywiadu odkrył, że było to perfidne zamierzenie sanacyjnego rządu.
Kiedy politycy biorą się za historię, wychodzi z tego polityka historyczna, czyli nic dobrego. Ale jeśli bierze się wywiad, to musi wyjść jeszcze gorzej niż w naszym IPN-ie. Chociaż powierzanie tajniakom tego, czym powinni zajmować się profesorowie uniwersytetów, ma pewne tradycje - zwłaszcza w okolicach uralskich - i może chodzi o ich twórcze rozwinięcie?
Tym bardziej że są już pozytywne skutki tak uprawianej historii pod kierunkiem byłego wywiadowcy, a obecnie premiera Władimira Putina: ostatnio źródła moskiewskie nie podają już, że przedwojenny polski minister spraw zagranicznych Józef Beck był niemieckim agentem, tylko przedstawiają go jako alkoholika. Proszę, jaka zmiana na lepsze: alkoholik to już prawie swój! Pijanica - znaczit mołodiec! Więc w drodze rewanżu proponuję wywiadowcom historycznym wyjątkową rewelację: Pitagoras był ruski, nazywał się Pietia Goras, a Greka tylko udawał. I jeszcze jedno: w każdym polskim mieście znajduje się ulica Dworcowa. Trzeba szybko (środkami wywiadowczymi) wyjaśnić kim był Dworcow i dlaczego Tusk z Kaczyńskim tłumią jego słuszny kult?
Niby powinniśmy cieszyć się z tego, co stało się niedawno pod pomnikiem na Westerplatte. Przecież wojna polsko-ruska pod flagą bądź jaką (w konkurencji na przeplucie) toczy się bez większych zmian, ale tego dnia udało się Polsce zgromadzić wyjątkowo wielu przywódców ważnych państw i opowiedzieć światu swoją historię wrześniową, w której są daty zarówno pierwszego, jak i siedemnastego.
Nie udało się coś podobnego z okazji 11 listopada w zeszłym roku, jak i z okazji dwudziestej rocznicy upadku komunizmu ostatnio. A co więcej, właśnie na Westerplatte prezydent i premier stworzyli zgrany duet, mówiąc rzeczywiście to, co należało powiedzieć i co powinno być rozpisane na dwa głosy. A obok nich stał jeszcze jeden wyjątkowo ważny Polak - przewodniczący Parlamentu Europejskiego - Jerzy Buzek.
Czy mamy powody do dumy? Ależ skądże! Przecież wciąż toczy się najważniejsza z wojen na przeplucie, wojna polsko-polska pod flagą niedoszłego PO-PiS-u. Ta sama, która zepsuła wspomniane rocznice poprzednie i która teraz usiłuje choć trochę spaskudzić to, co się Polakom nareszcie udało. Pierwszy odezwał się brat Pana Prezydenta i obecny szef opozycji: po co zapraszaliśmy Putina, skoro nie uderzył się w piersi i nie posypał głowy popiołem?
Może na czele delegacji amerykańskiej stanąłby sam Obama, gdybyśmy nie sprowadzili przebrzydłego Ruska. Można by się z tego wyśmiewać, ale po co? Jeśli dyplomacja ma polegać na pokrzykiwaniu równo na Niemców, Ruskich i agentów z "układu", to wkrótce odstręczy Pan - Panie Prezesie - ostatnich niedobitków popierających jeszcze Pańską partię. To nie jest nawet polityka historyczna, ale histeryczna.
Ale Pan Prezydent też nie chce być gorszy, może zresztą dostał burę od brata? Nie dość, że jego Biuro Bezpieczeństwa Narodowego opublikowało raport o manipulowaniu historią przez Rosjan, akceptując podrzucony idiotyzm, jakim jest używanie wywiadu do badania dziejów, to jeszcze wyżej wzniósł się powiadając ostatnio, że na konstrukcji Europy, do której dążą Putin i Merkel, może zawisnąć stryczek dla Polski. Od niedźwiedziej przysługi gorsza jest kacza. Skończył się sezon ogórkowy, zaczął kabaretowy.
Na tle rozwijającej się tak pięknie wojny polsko-polskiej lśni blaskiem politycznego rozumu ostatnia decyzja szczęśliwie już odchodzącego prezesa TVP: zaniechanie transmisji z obrad Sejmu. Przynajmniej trochę spokoju.