Your players make money, our players make history! Tej treści transparent wywiesili kibice z Azerbejdżanu podczas niedawnego meczu Karabachu Agdam z Wisłą Kraków w Baku. Jego treść w wolnym tłumaczeniu na język polski brzmi następująco: Wasi piłkarze robią pieniądze, nasi piłkarze tworzą historię. I trudno się z tym nie zgodzić. W ostatnich latach zespoły z krajów, gdzie zawodnikom płaci się o wiele mniej niż w Polsce, dochodzą znacznie dalej w europejskich pucharach niż nasze drużyny.
Wyścig po kasę
Dlaczego właściciele Wisły, Lecha, Legii czy Polonii Warszawa, by ograniczyć się do krajowej czołówki finansowej, gotowi są płacić piłkarzom po kilkaset tysięcy euro rocznie, skoro w zamian otrzymują co najwyżej miejsce na podium marnej ekstraklasy? Dlaczego nie umówią się, tak jak miało to miejsce choćby w żużlu, że nie będą płacić ogromnych kontraktów futbolistom, którzy na to nie zasługują?
Bo ze stuprocentową pewnością można założyć, że znajdzie się ktoś, kto z takiej umowy się wyłamie. Najlepszy przykład z ostatnich tygodni to Polonia Warszawa, której właściciel, Józef Wojciechowski, nie zastanawiał się nad wydaniem miliona euro na napastnika, który w minionym sezonie strzelił raptem dziesięć bramek w ekstraklasie.
Wojciechowski ściągając Artura Sobiecha z Ruchu Chorzów zdecydował się na krok, którego nie chciały zrobić ani Wisła, ani Lech, ani Legia. A te, żeby nie zostać w tyle za Polonią, też muszą sięgać do sakiewki i koło się zamyka.
Ekstrakasa w euro
Wisła to od wielu lat ścisła krajowa czołówka. Klub z ul. Reymonta jest zdecydowanym liderem ostatniej dekady jeśli chodzi o sukcesy na polskim podwórku. Seryjnie kolekcjonowane tytuły mistrza Polski nie przekładają się jednak na sukcesy w Europie, gdzie ostatnio kompromitacja goni kompromitację. Nie zmienia to faktu, że Wisła płaci swoim piłkarzom bardzo dobrze i terminowo.
W zespole wicemistrza Polski płace nie idą w parze z wkładem, jaki poszczególni zawodnicy wnoszą do gry. Na czele listy płac znajdują się bowiem Łukasz Garguła z kontraktem sięgającym 350 tysięcy euro rocznie oraz Wojciech Łobodziński (250 tysięcy euro). Obaj do tej pory nie dali zespołowi tyle, ile pobierają z klubowej kasy. Garguła jeszcze jest w jakimś stopniu wytłumaczony, bo przez wiele miesięcy zmagał się z kontuzją. Łobodziński formy szuka natomiast - z niewielkimi przebłyskami - od momentu kiedy związał się z Wisłą, czyli od wiosny 2008 r.
Na niższej finansowej półce jest np. Paweł Brożek. Ma on kontrakt na poziomie 180 tysięcy euro. "Brozio" jest z takich pieniędzy najwyraźniej zadowolony, bo nie skorzystał np. z lukratywnej oferty Metalista Charków. Gdyby przeniósł się do ligi ukraińskiej, byłby finansowo ustawiony na całe życie. Tam jednak byłoby mu znacznie trudniej o miejsce w składzie, z czego chyba sam zdawał sobie sprawę.
Wisła w ostatnio nieco zmodyfikowała swoją politykę finansową. Już nie ściga się za wszelką cenę z krajową konkurencją. Ostatnim, który podpisał bardzo wysoki kontrakt, był wspomniany Garguła. Niedawny zaciąg piłkarzy już nie mógł liczyć na tak wysokie apanaże. Przykładowo Maciej Żurawski dostał umowę w przedziale 150-200 tysięcy euro. Młodzi gracze zagraniczni jeszcze mniej, a np. czołowy, choć krnąbny, Patryk Małecki ma kontrakt na poziomie niespełna 100 tysięcy euro.
Przy ul. Reymonta jakiś czas temu zerwano też z polityką płacenia jak w przysłowiu "czy się stoi, czy się leży". Teraz każdy nowy kontrakt składa się z kilku części. Gwarantowana suma to maksymalnie połowa kwoty wpisanej do umowy. Resztę piłkarz musi wykopać sobie na boisku w tzw. wyjściówkach czy premiach za osiągnięcia sportowe. To dlatego w Wiśle nie ma zespołowej premii za wygrane mecze. Po prostu większość zawodników ma je zapisane w kontrakcie.
To może być droga, którą powinny pójść polskie kluby. Niska lub nawet bardzo niska podstawa kontraktu, a resztę proszę sobie wybiegać, wywalczyć na boisku.
Pasy też dobrze płacą
Zrównoważoną politykę finansową prowadzi Cracovia. Prezes Janusz Filipiak nie lubi szastać forsą, dlatego najwyższe kontrakty w "Pasach" sięgają 150 tysięcy euro. Na tyle może liczyć pozyskany ostatnio Arkadiusz Radomski. W górnym pułapie płac Cracovii mieszczą się również: Bartosz Ślusarski (110 tysięcy euro rocznie), Radosław Matusiak i Michał Goliński (ok. 100 tys. euro rocznie). Średnie umowy w Cracovii sięgają jednak "ledwie" 60 tysięcy euro rocznie.
Piłkarze "Pasów" mogą jednak liczyć również na premie. Te w poprzednim sezonie wynosiły od 60 do 90 tysięcy złotych do podziału za wygrany mecz. Pamiętać jednak trzeba, że w podziale partycypowali również członkowie sztabu trenerskiego. W Cracovii jest też zwyczaj "zamrażania" części pieniędzy z premii do czasu osiągnięcia wyznaczonego celu sportowego. W tym sezonie premie raczej pójdą do góry (70-100 tysięcy?), ale też cele klubu będą ambitniejsze, sięgające górnej połówki tabeli.
Inwestycje
Co z takimi pieniędzmi robią piłkarze? Sami mówią o tym niechętnie, ale udało nam się namówić jednego z nich na wypowiedź, choć anonimową.
- Jeszcze parę lat temu najpopularniejsze były inwestycje w nieruchomości: mieszkania, ziemię - mówi nasz rozmówca. - Czasem też kupowano lokale użytkowe, np. w galeriach handlowych, które potem się wynajmowało. Niektórzy zaczynali też kręcić swoje biznesy, takie jaki butiki, salony piękności, siłownie. Nie wszystkim się jednak udało utrzymać się na rynku. Nie ma czasu na chodzenie wokół tego wszystkiego. Dziś większość ładuje pieniądze w fundusze inwestycyjne albo gra na giełdzie. Mają swoich profesjonalnych doradców, brokerów. Wiadomo, że każdą sumę można przepuścić, ale jak masz chłodną głowę to się dorobisz. Dziesięć lat gry w piłkę w Polsce , w dobrym klubie, oraz przemyślane inwestycje gwarantują zero stresów w przyszłości.
I liga
Nieco inaczej sytuacja wygląda w I lidze. Tutaj płacą dobrze, ale żeby odłożyć na sportową emeryturę, trzeba gospodarować pieniędzmi rozsądnie.
Płace w małopolskich zespołach pierwszoligowych są na podobnym poziomie. W Sandecji Nowy Sącz kontrakty kształtują się w przedziale od 3 do 8 tysięcy złotych miesięcznie. Na te najwyższe mogą oczywiście liczyć najlepsi zawodnicy, choćby Jano Frohlich, który pełni przy tym funkcję dyrektora sportowego. Zamiejscowi piłkarze mogą też liczyć na wynajęcie mieszkania przez klub.
Najwyższe premie za wygrane mecze spośród naszych drużyn I-ligowych są w Nowym Sączu i wynoszą 20 tysięcy złotych do podziału na drużynę. Piłkarz, który ma kontrakt na poziomie 5 tysięcy, razem z premiami może zarobić w miesiącu ok. 10 tysięcy złotych.
Ambitnie do sprawy podchodzą w Niecieczy. Miesięczne zarobki kształtują się w przedziale od 3 do 13 tysięcy złotych miesięcznie. Najwyższe kontrakty mają w Niecieczy sprowadzeni z ekstraklasy Karol Piątek i Daniel Mąka. Do tego dochodzą jeszcze premie za wygrane mecze - 10 tysięcy złotych do podziału na drużynę.
Najmniej spośród małopolskich I-ligowców płacą w Stróżach. Tutaj zarobki mieszczą się między 3 a 8 tysięcy złotych miesięcznie. Jak powiedziała nam jednak osoba związana z Kolejarzem:
- Może ze trzech piłkarzy zarabia powyżej sześciu tysięcy miesięcznie.
Piłkarze beniaminka mogą dorobić wynikami na boisku. 8 tysięcy złotych dostają do podziału na zespół, jeśli wygrają. Połowę tej sumy dzielą między sobą za remis.
Jak widać, piłkarz w ekstraklasie czy I lidze ma klawe życie. Dużo zarabia, często niewiele z siebie daje. A kibicom pozostaje naiwnie wierzyć, że kiedyś zamiast pakować kabzy miernych kopaczy, właściciele pójdą po rozum do głowy i zaczną inwestować w szkolenie młodzieży. Polska piłka na pewno na tym skorzystałaby i może wtedy uniknęlibyśmy sytuacji, w której Azerowie leją nas jak chcą...