Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pół wieku człowieku. Magia piosenki Krzysztofa Krawczyka [WYWIAD]

Redakcja
Krzysztof Krawczyk w latach 70. - to wtedy uwodził swoje fanki zabójczym wąsikiem i fantazyjnymi loczkami
Krzysztof Krawczyk w latach 70. - to wtedy uwodził swoje fanki zabójczym wąsikiem i fantazyjnymi loczkami Fot. A.Kossobudzki i T.Kubiak
Krzysztof Krawczyk celebruje 50-lecie twórczości płytą "Pół wieku człowieku". Z artystą rozmawia Paweł Gzyl.

Panie Krzysztofie: 50 lat na estradzie to wspaniały jubileusz. Spodziewał się Pan kiedyś, że wytrwa tak długo na scenie?
Ludzie w moim zawodzie nie zakładają nigdy, ile lat będą go wykonywać. W tym zawodzie są oni czynni do późnej starości, ponieważ nie chcą się odzwyczaić od tego uzależnienia od reakcji publiczności. Wchodząc na scenę, dostajemy kopa od widowni, a w naszym organizmie wydzielają się serotonina i adrenalina, które sprawiają, że czujemy się szczęśliwi. Ja nie muszę skakać na bungee, by poczuć, że żyję. Trzeba jednak mieć trochę samokrytycyzmu i jeśli płyty się przestaną sprzedawać, a ludzie chodzić na koncerty - dyskretnie się wycofać.

A jak to się dzieje, że ludzie ciągle chcą Pana słuchać?
Sam się nad tym zastanawiam. Przecież ja daję biletowane koncerty, więc trzeba zapłacić za wejście od 50 do 100 zł. A to dzisiaj niemały wydatek w rodzinnym budżecie. Wydaje mi się, że widzów przyciąga magia piosenki. Muzyka sprawia, że zapominają o codziennych problemach, śpiewają i tańczą, cieszą się życiem.

Nigdy Pan nie miał takiej chwili zwątpienia, w której myślałby Pan poważnie o zejściu z estrady?
Nigdy. Samo śpiewanie jest cenne też dla mnie. Daje mi tak wiele zadowolenia, że nie znudziłem się nim do tej pory. Nawet gdy miałem ciężkie chwile, to zastanawiałem się co zmienić, aby było lepiej, a nie - czy się wycofać. Poza tym mam kogo utrzymać - aż trzynaście osób, w tym muzyków i obsługę techniczną.

Udało się Panu zainteresować swoimi piosenkami młodszych artystów - choćby Edytę Bartosiewicz, Muńka Staszczyka czy Andrzeja Smolika. Co ich do Pana przyciąga?

Zaczęło się od Smolika. Kiedy rozpuścił wici wśród swoich znajomych, że potrzebujemy piosenek i duetów, mieliśmy więcej chętnych niż przypuszczaliśmy. Myślę, że młodzi ludzie słyszą w moim śpiewie prawdę. Oni kierują się węchem i - jak to mówią Amerykanie - czują, że u mnie smaży się bekon. Kiedy nagrywam, realizator każe mi powtarzać moją partię tak długo, aż uzna, że wypadło to szczerze i naturalnie.

Nagrania na nowej płycie są bardzo różnorodne: od wspomnianego reggae, przez country i folk, po rock'n'rolla. Dlaczego sięga Pan po tak odmienne gatunki?

Z nudów. Gdybym przez pięćdziesiąt lat śpiewał to samo, chyba bym się pochlastał (śmiech). A tak poważnie: Mój menedżer już na początku zauważył, że mam mocny baryton, więc kazał mi śpiewać jak Elvis Presley. Potem postanowiłem spróbować czegoś innego - kiedy byłem w Ameryce sięgnąłem po country, po powrocie do Polski musiałem się ratować disco-polo, z Bregoviciem zrobiłem folkową płytę, a Smolik pomógł mi odnaleźć się w spokojnych balladach. Ciągle łamałem konwencje, wykorzystując swoje możliwości i umiejętności. Na pięćdziesięciolecie chciałem do tego wrócić - no, może poza disco-polo.

W jednym z utworów śpiewa Pan, że "sława często zniesławia". Doświadczył Pan tego?

To jest piosenka napisana przez mojego... menedżera. Czasem się kłócimy, bywa że nie rozmawiamy z sobą, tylko zostawiamy sobie na telefonicznych sekretarkach wiadomości. Jedna z nich brzmiała kiedyś: "Pamiętaj, że karierę można szybko zgasić, jak światło w pokoju", a inna: "Sława wielokrotnie zniesławia". Pod wpływem tych emocji powstała ta piosenka. Śpiewam w niej, że znany człowiek powinien dbać o swój wizerunek. Dlatego mogą za mną chodzić tłumy paparazzich i na pewno nic nie znajdą.

To dlatego, że jest Pan chrześcijaninem?

Tak. Moim przewodnikiem jest Jezus Chrystus. Od niedawna czuję też wielką atencję do Matki Bożej. Na pewno miała Ona swój udział w tym moim pięćdziesięcioleciu. Wierzę, że dobro będzie nagrodzone, a zło - ukarane. Wszyscy potrzebujemy w swym życiu takich wyraźnych granic oraz światła, które by nas prowadziło. Dla mnie to Jezus, dla kogoś może to być inna religia czy filozofia.

Jest jednak na płycie piosenka "Pokusy". Ciekaw jestem, jakie miał Pan w życiu największe pokusy: kobiety, alkohol, narkotyki?

A co to jest, spowiedź? (śmiech). To, co mi w życiu najbardziej przeszkadzało, to moja słabość do leków. Do dzisiaj ciągle łykam jakieś witaminy, suplementy diety, cynki i potasy. To wszystko dlatego, że w Ameryce zderzyłem się z ludźmi, z których każdy coś brał: przeważnie kokainę, haszysz lub marihuanę. Ponieważ miałem wtedy kłopoty ze zdrowiem, trafiłem do lekarza. Okazało się, że to był... lekoman: przepisywał mi kolejne lekarstwa, aż się od nich uzależniłem. Była to poważna sprawa. Dopiero moja obecna żona, którą poznałem właśnie w Stanach, położyła temu tamę. Powiedziała: "To ja będę twoim lekarstwem na wszystko". Wywaliła mi wszystkie tabletki - i koniec.

A z alkoholem sobie Pan radzi?
Nigdy się od niego nie uzależniłem. Ani żaden z moich kolegów z Trubadurów, choć w czasie komuny piliśmy tęgo tę ciepłą wódę z zeschniętym, żółtym serkiem, pieprzem i papryką. Alkohol był dla mnie zawsze przyjemnością. Wódeczka - do śledzika, na niskie ciśnienie - odrobina koniaku, do obiadu - wytrawne wino, jak pogadać z kumplem - to dobry burbon. Zresztą Frank Sinatra, pytany o receptę na długie życie, zawsze mawiał: "Koncerty i dobry burbon!". I przeżył ponad 80 lat.

Wspomniał Pan o żonie Ewie. Jest dla niej na płycie piosenka o tym, że umie świetnie gotować. Na czym polega ta wyjątkowa relacja między Wami?

Na miłości. To jest dar od Boga. Niestety - wiele osób go nie docenia i niszczy przez swój egoizm, ambicje, chciwość czy rozwiązłość. Tymczasem u nas jest inaczej. Oboje staramy się być cierpliwi, a cierpliwość jest cechą mądrości. Dlatego jesteśmy razem już od 27 lat. Oczywiście zdarzają się jakieś starcia czy zawirowania. Ale nigdy nie pozwalamy sobie na ciche dni. Ewa od razu przychodzi do mnie i się przepraszamy. Staramy się chronić nasz związek za wszelką cenę.

Ma Pan jeszcze jakieś marzenia?
Mam jedno wielkie marzenie: aby spotkać po śmierci Chrystusa, objąć Go za nogi i wypłakać swoje niedowiarstwo. Jeśli chodzi o życie artystyczne, to prochu tutaj nie wymyślę. Mamy już dobre pomysły na dwie następne płyty, dzięki moim najbliższym współpracownikom. Nie możemy bowiem żyć bez muzyki. Ona jest dla nas jak prąd w rzece - wskazuje kierunek i niesie z sobą do przodu.

Rozmawiał Paweł Gzyl

WEŹ UDZIAŁ W QUIZIE "CZY JESTEŚ PRAWDZIWYM KRAKUSEM?"

"Gazeta Krakowska" na Twitterze i Google+
Artykuły, za które warto zapłacić! Sprawdź i przeczytaj

Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska