Gorlicki dworzec autobusowy przestał istnieć, a z dalekobieżnych kursów pozostały nam Kraków i Rzeszów. Jest jeszcze linia do stolicy, ale w tym przypadku punktem startowym jest parking jednej ze stacji paliw. Na ostatniej sesji Rady Miasta, sprawy komunikacyjne wziął w swoje ręce Adam Piechowicz, radny. I zaproponował, by ratusz podjął próbę rozmów z lokalnymi przewoźnikami o ewentualnym uruchomieniu linii do Zakopanego.
- Zdaję sobie sprawę, że nie jest to zadanie samorządu, ale może warto byłoby podjąć takie rozmowy, bo mieszkańcy zgłaszają mi, że byliby zainteresowani – argumentował.
Z sentymentem o obłożeniu
Połączenia Gorlic i stolicy Tatr rzeczywiście mają swoją długą historię. I to liczącą kilka dobrych dekad. Przez gorlicki dworzec przejeżdżały autobusy obsługujące linie z Rzeszowa i Przemyśla, właśnie do Zakopanego. Kilka pokoleń z nich korzystało. Upadły mniej więcej w pierwszej dekadzie nowego stulecia. Wspomniał o nich z lekką nostalgią Robert Ryndak, przewodniczący RM.
- To jest kwestia obłożenia. Czasem trzeba mierzyć siły na zamiary – skwitował ostatecznie.
Rafał Kukla, oczywiście zadeklarował, że podejmie próby rozmów z przewoźnikami, aczkolwiek niczego nie obiecał. Zwrócił natomiast uwagę, że próby zmierzenia się z tematem, mogłoby podjąć się starostwo powiatowe, które już raz włączyło się w uruchomienie linii z Tarnowa do Wysowej-Zdroju.
- Może włączy się również w tę propozycję – zasugerował burmistrz Kukla.
Jazda dla świętego spokoju
Gorliczanie, którzy cenią sobie wędrówki po górach, do stolicy Tatra najczęściej docierają własnym samochodem.
- Droga zajmuje mi około dwóch godzin, ale wybieram drogowy skrót – opowiada Anna, gorliczanka. - Nie jest najwygodniejsza, bo stosunkowo wąska i pełna zakrętów, ale dzięki temu unikam stania w korkach – dodaje.
Pomysł z autobusem uznaje za trafiony i nawet byłaby sama skłonna skorzystać z takiego rozwiązania.
- Chociażby po to, by nie zastanawiać się, gdzie zaparkować, ile ów parking będzie kosztował, albo po prostu, móc się zrelaksować, bez myślenia o tym, że trzeba jeszcze wrócić do domu, a prowadzenie wymaga koncentracji – przekonuje.
Winien kontra ma - jak to w ekonomii
Mniej optymizmu mają jednak sami przewoźnicy. Przed pandemią do Zakopanego jeździł Voygaer. Lockdown wszystko zmienił. Zostaliśmy w domach, a jeśli ktoś gdzieś wyjeżdżał, to własnym samochodem. Transport zbiorowy zszedł właściwie dalej, niż na boczny tor, a przewoźnicy likwidowali kolejne połączenia. Wracając jednak do gorlickich spraw, wspomniane połączenie działało, zanim światem zawładną covid. I było przyjazne dla tych, którzy chcieli spędzić niedzielę pod Tatrami.
- Wyjazd z Gorlic był o 6.30. Przyjazd do Zakopanego około godz. 10 – przywołuje Kamil Wojtarowicz, szef Voyagera. - Wyjazd w drogę powrotną około 15 – dodaje.
W sam raz, by pospacerować po mieście, zjeść osypka i tym samym odhaczyć wizytę pod Tatrami. Zainteresowanie? Powiedzmy, że średnie. W sezonie letnim chętnych na przejazdy było więcej, poza nim – już zdecydowanie słabiej. Czy podjąłby się więc próby ponownego uruchomienia linii? Raczej nie.
- Zbyt mało chętnych – zwraca wprost uwagę.
Zapytaliśmy też Rafała Libronta, właściciela Libropolu: czy takie połączenie ma ekonomiczny sens? Podobnie, jak poprzednik opowiada zdecydowanie o obawach o frekwencję, a co za tym idzie finansowanie.
- Gdyby było jakieś dofinansowane, można byłoby kalkulować – dodaje.
Dla kogo wsparcie?
Z jednej strony grzmimy, że turystyka, że przyjezdni, że rozwój, połączenia autobusowe i kolejowe są nam potrzebne, z drugiej – sami z transportu zbiorowego z rzadka korzystamy. Bez zewnętrznych dotacji przewoźnikom trudno się utrzymać. Gorący przykład, z piątku (1 marca), gdy uruchomione zostały kolejne środki w ramach Funduszu Autobusowego dla Małopolski. Kasą sypnęło Ministerstwo Infrastruktury, a środkami dysponował wojewoda. Wniosek województwa małopolskiego obejmuje 50 linii autobusowych.
- Najdłuższa z linii, które objęte są wnioskiem, ma długość 98 km. Przebiega ona na trasie Tarnów-Gorlice-Wysowa-Zdrój. Obsługuje tym samym teren 11 gmin – mówi wojewoda Krzysztof Jan Klęczar.
