https://gazetakrakowska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Porażająca wizja świata, w którym zewnętrzna brzydota odpowiada tej wewnętrznej. Recenzja filmu "Dziewczyna z igłą"

Paweł Gzyl
"Dziewczyna z igłą"
"Dziewczyna z igłą" Gutek Film
Niejeden widz podczas seansu „Dziewczyny z igłą” nie wytrzyma tego, co widać na ekranie i odwróci głowę. Magnusowvi von Hornowi nie chodzi jednak o szokowania dla efektu. Stoi za tym cała koncepcja myślowa świata, który oglądamy w jego filmie.

Magnus von Horn już od swego pierwszego dzieła wzbudza zainteresowanie krytyków i organizatorów festiwali. Jego debiutanckiego „Intruza” z 2015 roku pokazano w Cannes, a także nominowano do Orłów. Tak się bowiem złożyło, iż szwedzki reżyser ukończył łódzką filmówkę, w Polsce założył rodzinę i lubi pracować z tutejszymi realizatorami. Mało tego – swój drugi film w całości nakręcił po polsku i z polskimi aktorami. I to właśnie „Sweat” z 2020 roku w pełni objawił jego talent. Obyczajowy dramat z porywającą kreacją Magdaleny Koleśnik pokazał, że von Horn jest czujnym obserwatorem współczesności – wszak była to opowieść o internetowej influencerce. Tym większym zaskoczeniem jest trzecie dzieło artysty.

Z pomysłem na realizację „Dziewczyny z igłą” przyszła do von Horna duńska producentka Malene Blenkov. Choć dotyczył on szokującej zbrodni, która wydarzyła się w Danii na początku XX wieku, to szwedzki twórca dostrzegł w niej od razu potencjał na opowiedzenie bardziej uniwersalnej historii. Napisał więc wspólnie z Line Langebek scenariusz, który postanowił przenieść na ekran w Polsce. To w Łodzi i na Dolnym Śląsku znalazł bowiem plenery, które ułożyły mu się w wyobraźni w pejzaż Kopenhagi sprzed prawie stu lat. Pracował też z polską ekipą – w tym z utalentowanym autorem zdjęć Michałem Dymkiem.

Główną bohaterką filmu jest Karoline – uboga robotnica pracująca jako szwaczka w fabryce szyjącej mundury dla wojska. Kiedy jej mąż nie wraca do domu po zakończeniu I wojny światowej, popada w długi i zostaje wyrzucona z wynajmowanego mieszkania. Postanawia więc poprosić o wsparcie bogatego właściciela manufaktury. Ten szybko składa Karoline niedwuznaczną propozycję. Dziewczyna nie widząc innego wyjścia ze swej sytuacji, zgadza się na romans. Oszołomiona prezentami, zakochuje się w dystyngowanym fabrykancie. Wszystko kończy się, gdy zachodzi w ciążę.

Obraz Kopenhagi z 1917 roku, jaki maluje przed nami von Horn jest przerażający. Odrazę budzi wszechobecny brud i szpetota, wszystko tonie w zimnym świetle, a oglądamy to na czarno-białych zdjęciach, sfotografowanych z niewiarygodną precyzją przez polskiego operatora. Ta gra czerni i bieli odsyła nas oczywiście do niemieckiego ekspresjonizmu, którego artystyczne założenia okazują się przynosić ciekawe efekty nawet w sto lat po swym skodyfikowaniu.

emisja bez ograniczeń wiekowych

Von Horn idzie jednak jeszcze dalej: zewnętrznej brzydocie odpowiada na ekranie wewnętrzna szpetota. Tu wszyscy są tak naprawdę dotknięci złem: zarówno bogaty arystokrata, jak i jego uboga kochanka. Robotnice z fabryki, ale też właściciele czynszowych mieszkań. Kobiety, mężczyźni, a nawet dzieci. Z jednym wyjątkiem. Prawdziwie ludzkie serca okazuje ten, który jest najbrzydszy: potwornie okaleczony na wojnie mąż głównej bohaterki.

Von Horn kreśli taki obraz świata z pełną dosłownością. Stąd wiele w jego filmie szokujących obrazów, na miarę ubiegłorocznej „Substancji”. Dlatego niejeden widz nie wytrzyma tego, co widzi na ekranie i odwróci głowę podczas seansu. Tu nie chodzi jednak o szok dla szoku, jak w horrorach. Szwedzki reżyser pokazuje bowiem w ten sposób do czego prowadzi dziki kapitalizm. U źródeł tego ustroju leży bowiem brutalne prawo: kto mocniejszy, ten lepszy.

Nie inaczej dzieje się w świecie „Dziewczyny z igłą”. Nieubłagane prawa rynku sprawiają, że ludzie są dla siebie okrutni, chciwi i bezwzględni. W ten sposób von Horn komentuje swym filmem współczesność. Bo choć od wydarzeń w filmie minęło prawie sto lat i żyjemy w bardziej cywilizowanym świecie, nie brak miejsc i ludzi, którzy muszą walczyć o przetrwanie, niczym bohaterowie szwedzkiego reżysera.

Pozornie mogłoby się wydawać, że to lewicowe myślenie. Tymczasem nic bardziej mylnego. Wszak przecież nawet Jan Paweł II mówił, że musi istnieć bardziej sprawiedliwy ustrój społeczny niż kapitalizm. Podobnie rzecz się ma z głównym wątkiem filmu. Niby „Dziewczyna z igłą” woła o prawo kobiet do swego ciała, ale z drugiej strony zaskakujący finał tej opowieści można odczytać jako niespodziewany, ale zdecydowanie jednoznaczny głos za życiem.

Dania wystawiła „Dziewczynę z igłą” jako swego kandydata do Oscara w kategorii Najlepszy Film Międzynarodowy. Trudno jednak wyobrazić sobie, że amerykańscy akademicy zadadzą sobie trud obejrzenia tak porażającego i przygnębiającego filmu. Dla nich kino musi przede wszystkim dawać nadzieję i wierzyć w sprawczą moc człowieka. Tutaj takie przesłanie jest ledwie lekko zarysowane w ostatniej sekwencji. To może być dla Amerykanów za mało. Ale poczekajmy do końca stycznia – może za sprawą „Dziewczyny z igłą” i Polacy będą mieli udział w tegorocznej gali Oscarów.

Wideo
Polecane oferty
* Najniższa cena z ostatnich 30 dniMateriały promocyjne partnera
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska