Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Powódź jak kromka chleba

Katarzyna Janiszewska
Marian Satała
Jest zdradliwa i podstępna. W jednej chwili spokojna, w następnej niszczy wszystko, co stanie jej na drodze. Wykorzysta każdą szczelinę, by znienacka wedrzeć się do domu. Kiedy w Krakowie światła reflektorów były skierowane na most Dębnicki i wiślane wały, mieszkańcy Opatkowic sami jak mogli walczyli z żywiołem. Maleńka Wilga w mgnieniu oka zamieniła się w rwącą Amazonkę.

Siedzę na łóżku, a obok takie okropne wiry brudnej wody. Porywają mnie. Innym razem uciekamy z dziećmi i mężem, a wielka woda idzie na nas, już prawie dogania. Ciągle mi się tak śni...

Sen
Niedziela: Stan alarmowy na Wiśle przekroczony (524 cm na Bielanach) i ciągle rośnie! Prezydent ogłasza alarm przeciwpowodziowy. Za oknem lało już od kilku dobrych dni. W telewizji na okrągło podawali, że będzie padać dalej, że trzeba się liczyć z powodziami. Barbara Zagórska pomyślała sobie: żeby tylko nic złego nas nie spotkało. I aż się wzdrygnęła. Dzień wcześniej miała okropny sen z wodnymi wirami.

W niedzielę planowała iść do brata na komunię. Nastawiła budzik na godz. 6.30. Ale już chwilę po szóstej zadzwoniła mama. - Mówiła, że woda nas okrążyła, że Wilga idzie w naszą stronę - opowiada pani Basia. - Do mamy zawsze dochodzi wcześniej, bo jej dom stoi trochę w dole. Nigdzie już oczywiście nie poszliśmy. Trzeba było ratować dobytek.

Woda rozlała się po całym podwórku Zagórskich. Po godz. 12 zaczęła opadać. Mieszkańcy Opatkowic odetchnęli z ulgą. Ale to była cisza przed burzą. Trzy godziny później rzeka zaczęła wdzierać się do domów.

- Dla mnie to już jak kromka chleba z masłem, codzienność - twierdzi Maria Baran, mama pani Barbary. - Mam już tego potąd - robi wymowny gest ręką. - Jak mi wybiło korek w wannie, wiedziałam, że jest źle. Woda gruchnęła po całym domu. Najgorzej jest u syna w pokoju.

Pani Barbara: Nigdy wcześniej nie uciekałam z domu. Tym razem mąż mówi: idź z dziećmi chociaż ty, nie ryzykujmy. Przenocowałam u koleżanki. Ale nawet oka nie zmrużyłam, myślałam tylko, co tam w domu. Rano chłopców i mamę zawiozłam do siostry, do Gołkowic. Wróciłam na noc, żeby mąż nie był sam, żeby mu coś ciepłego ugotować, pomóc. Nawet węża od pompy nie miał mu kto przytrzymać - dodaje z troską.

Centrum świata
Poniedziałek: Trwa ewakuacja mieszkańców domów położonych wzdłuż Raby od Winiar do Gdowa. Z magazynów przeciwpowodziowych w Małopolsce wydano 140 tysięcy worków na piasek.
W dole ul. Smoleńskiej słychać złowrogi szum. Ci, którzy mieszkają tu od lat, wiedzą, że nie wróży on nic dobrego.

- Nienawidzę jej słyszeć, nienawidzę! - mówi ze łzami w oczach Anna Olejarnik. Razem z mężem Stanisławem i dziećmi mieszkają w niewielkim domku, tuż przy Wildze. - To rzeczka sięgająca zwykle kostek - twierdzi kobieta. - Teraz tworzy rozlewisko jak Amazonka. Drugiego brzegu nie widać. W lecie, kiedy Wilga jest spokojna, to cudowne miejsce - przyznaje. - Jest pięknie, sielsko i anielsko. Każdy nam zazdrości. Teraz pytają, jak możemy tu mieszkać...

Pani Anna chciała się wyspać po całym tygodniu pracy. Nie udało się. O godz. 5.30 zadzwonił sąsiad z informacją, że coś niedobrego dzieje się z rzeką. - To dla nas nie pierwszyzna - podkreśla Olejarnik. - Obudziliśmy szybko dzieci i zaczęliśmy przygotowania: ubrania, meble, sprzęt, pralkę, co tylko się dało, wynieśliśmy na wyższe piętro.

Przez okno obserwowali, jak woda podchodzi na podwórko. Patrzyli, jak kałuże robią się coraz większe i większe. Drewniany słupek i bordowe płatki kwiatków na wysokim skalniaku stały się nagle dla Olejarników centrum świata.

- Pachołek był miernikiem, czy da się przejść przez podwórko - wyjaśnia pan Stanisław. - Jeśli było go widać, znaczyło, że woda nie naleje się do gumiaków. Kiedy pokazywały się płatki kwiatków, wiedzieliśmy, że jest dobrze, to była nasza nadzieja. W nocy rodzice i dzieci czuwali na zmianę. Nikt nie spał.

Choć bolały mięśnie, rwało w krzyżu, wysiadał kręgosłup, nogi i ręce odmawiały posłuszeństwa.
- Organizm chciał spać, ale podświadomość nie pozwalała - przyznaje pani Anna. - Zaszumiało coś i człowiek się zrywał. Nie wiedziałam, czy nie obudzę się z nogami w wodzie.
Na ratunek
Wtorek: Most Dębnicki zamknięty. Z minuty na minutę zmniejsza się prześwit między lustrem wody, a jego konstrukcją. Woda w Wiśle osiąga rekordowy poziom 956 centymetrów
Mała wnuczka Romana Porębskiego przyszła rano do dziadka i obwieściła, że pan Piotr, właściciel pobliskiej stadniny, idzie z konikami.

- Myślałem, że prowadzi je na hipodrom w Swoszowicach, bo często startuje tam w wyścigach - przypomina sobie pan Roman. - Ale kiedy zobaczyłem za pół godziny, że znowu idzie z końmi, to pomyślałem, że coś jest nie tak. Wyszedłem przed dom, patrzę, a tu woda płynie do nas! Fala podnosi się i wychodzi z Wilgi.

Porębski już dawno temu kupił wielki worek z piaskiem. Tak na wszelki wypadek. Przydał się, jak nigdy wcześniej. Cała rodzina zakasała rękawy. Deskami obili drzwi, meble poustawiali na skrzyniach i krzesłach, żeby nie zamokły. Mieli szczęście. Kuzyn ze Śląska, gdy tylko dowiedział się o powodzi, wsiadł w samochód, przywiózł im agregat prądotwórczy i pompy.

- Tylko dzięki temu dom wygląda, jak wygląda - zastrzega pan Roman. - Woda przeszła przez ścianę i wylewkę. Wszystko płynęło, nie było możliwości jej zatrzymać. Ale udało nam się nie wpuścić do domu całego tego szlamu.

Woda przybierała błyskawicznie, kompletnie zalała drogę. Żeby dostać się do domów mieszkańcy brodzili po kolana w wodzie. Jeszcze w niedzielę po południu straż pożarna odłączyła prąd. Olejarnikowie mieli dwie pompy, ale przez pierwsze dni nie mogli ich użyć. Drzwi wejściowe do domu obłożyli workami. Woda i tak wdzierała się szczelinami, nasiąkała od ziemi, przez wylewkę, fundamenty. Wylewali ją wiadrami, garnkami, czym tylko się dało. Starszy syn Łukasz wygarniał łopatą wodę z pokojów. Jego brat Kamil i siostra Natalia miotłami przepychali ją do sieni.

W poniedziałkowe popołudnie mieszkańcom na chwilę udało się uporać z żywiołem. Ale jak szybko woda opadła, tak szybko znowu się podniosła. We wtorek o godz. 4 nad ranem wróciła i zaczęła się wdzierać do domów.

- Dopiero co posprzątałam i wszystko musiałam zaczynać od nowa. Miałam w jednym pokoju nowe linoleum - martwi się Anna Olejarnik. - Całe zniszczone, jak większość rzeczy i mebli. Dramat. Ubrania schną na nas. Pilnowaliśmy, żeby nie rozsadziło pieca, bo to byłby już koniec. Pan Stanisław: Pomagają nam przyjaciele i znajomi. Dostaliśmy wodę do picia i jedzenie, mój szef przywiózł agregat prądotwórczy, a znajomy z Bieżanowa pożyczył nam ponton.

Zwątpienie
Środa: w nocy woda przerwała wał przeciwpowodziowy przy ul. Na Zakolu Wisły.
Ul. Nowohucka zamieniła się w rwącą rzekę, ewakuowano mieszkańców pobliskich osiedli.
Mieszkańcy Opatkowic walczyli dzielnie, ale nie wszystkim starczyło siły i wiary. Zagórscy w końcu się poddali. Okazało się, że obie pompy, które kupili, wysiadły. Postanowili: niech się dzieje, co chce. Zamknęli drzwi domu na klucz i wyszli. Wrócili w środę rano, kiedy woda zaczęła opadać. Sama w końcu się wycofała.

- Mąż wylewał i wylewał wodę wiadrami, ale ciągle naciekało nowej - opowiada pani Barbara. - Namachał się tylko, a nie było efektu, żadnej poprawy. To było jak walka z wiatrakami. Remont na nic. Aż się żyć nie chce.

Maria Baran też w końcu dała za wygraną. - Na początku starałam się wylewać wszystko szufelką - mówi. - Ale wody tak szybko przybywało, że nie dawałam rady. W końcu usiadłam na wersalce i się rozpłakałam. Mam cukrzycę, biorę leki i jeszcze ten stres. Ale nie będę się nad sobą rozczulać, bo takich jak ja jest więcej.

Jeszcze w niedzielę pani Maria pojechała do córki. W domu został syn, który pilnował dobytku i walczył z żywiołem. Pani Anna przyznaje, że miała chwile zwątpienia. Wiele razy chciała już wszystko rzucić, marzyła o tym, żeby wreszcie odpocząć, choć na chwilę się położyć.

- Pomagali nam znajomi, rodzina i tylko to dawało mi siłę - przyznaje. - Patrzyłam, że ludzie tak ciężko pracują w obcym domu i myślałam sobie: nie, nie mogę się poddać - mówi i zaczyna płakać.
Niepokój
Środa: Pod mostem Dębnickim jest już 15-centymetrowy prześwit między lustrem wody a kładką, co oznacza, że rzeka opada. Anna Olejarnik martwi się, że woda będzie wracać. Tak jak w 1997 r. Gdy tylko posprzątała, poprała, wysuszyła ubrania, woda znowu zalewała dom. Przekonuje, że nie boi się mieszkać nad Wilgą. Ale gdzie niby miałaby sobie pójść?

- Ale jak tylko zaczyna padać, od razu robię się czujna - nie kryje. - Od środy rano jest niby spokój. A i tak cały czas sprawdzamy, czy rzeka jest w korycie. To już nawyk. Jak człowiek jedzie autobusem przez mostek, to patrzy na Wilgę, sprawdza jaki jest poziom wody.

Zagórska: Tylko wyjadę na wakacje, to cały czas myślę, czy jakiejś powodzi nie ma. Woda nigdy nas nie oszczędza. W całej Polsce nie ma powodzi, a nas Wilga byle kiedy zaleje. Wystarczy, że przyjdzie większe oberwanie chmury. Czasem tylko przejdzie przez podwórko i nie narobi szkód. A czasem wdziera się do domu. Nie wiem, co będzie dalej, jeśli wałów nie zrobią. Bo te powodzie są coraz częściej. Jesteśmy już jak Cyganie, ciągle się gdzieś z dziećmi tułamy.

Współpraca: Marian Satała

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska