Uderzyło mnie to określenie "praca dla pracy". Praca dla zysku, dla przyjemności, dla Polski - to rzecz znana, ale "praca dla pracy"? To jakieś wynaturzenie.
Co prawda ciągle trzeba powiększać doświadczenie i umiejętności, ale w cywilizowanym świecie to nazywa się doskonaleniem lub nauką zawodu i powinno się wiązać z wynagrodzeniem lub z zasiłkiem wypłacanym przez państwo. A jednak praca dla pracy istnieje. Mam na myśli nie tylko oszustów, którzy zatrudniają personel "na próbę", chytrze planując, że szybko wyrzucą pracownika z roboty bez zapłaty. Myślę o pracy-dla-zatrudnienia, opisywanej przez angielskiego ekonomistę Guy Standinga w książce "Prekariat. Nowa niebezpieczna klasa".
Prekariat to zbiorowość, która narodziła się na naszych oczach. Słabo opłacani pracownicy tymczasowi, ludzie żyjący z prac dorywczych, zatrudnieni na śmieciówkach albo samozatrudnieni - często z musu. Młodzi absolwenci lub starzy fachowcy, którym ciągłe restrukturyzacje firm odbierają szansę na stabilne życie. Profesor Standing zauważa, że członkiem prekariatu, czyli prekariuszem, może stać się każdy. Wystarczy kryzys na rynku, przeniesienie produkcji za granicę lub przybycie imigrantów.
W schemacie walki klas prekariat występuje dziś w roli dawnego proletariatu. Proletariusze mieli jednak poczucie przynależności, określonego wroga i słuszną nienawiść w sercach. Mogli czerwony sztandar śmiało wznieść w górę. Dziś wroga trudno zlokalizować, a nienawiści w sercu brak.
Bo kogóż tu nienawidzić? Biznesmena krwiopijcę? Można, ale wiadomo, że wystarczy byle zator płatniczy czy złośliwy inspektor kontroli skarbowej, by wczorajszy kapitalista wylądował u prof. Standinga w Londynie na zmywaku. Bo prekariat zasilają wszystkie grupy społeczne. Wczorajsi prezesi i sprzątaczki, oczytani magistrzy i osoby bez matury. Wszyscy ci ludzie są sobie obcy, często nawet nie mogą na siebie patrzeć bez niechęci. Wspólną mają niepewność jutra i żal. I prawo wyborcze, którym mogą wynieść do władzy nie wiadomo kogo.
Stary slogan zachęcał: "Proletariusze, łączcie się!" Co wynikło z tamtego łączenia? Płatne urlopy, 8-godzinna dniówka, system emerytalny, opieka zdrowotna, powszechna oświata. Niestety nie tylko to. Ubocznym efektem śmiałego podniesienia sztandaru w górę były też łagry na Kołymie. Ryzyko więc istnieje, taka już natura świata. Prekariusze - czyli właściwie wszyscy - są jednak nieporównanie lepiej wykształceni niż ich przodkowie. Jest zatem nadzieja, że przy pomocy kartki wyborczej w porę włączą hamulec i nie sprowadzą na świat nowego Hitlera czy Stalina. Z podziałów i atomizacji mamy tylko złość i łzy. W łączeniu się jest nadzieja na świat znośny dla każdego.