Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Prof. Lauterbach ratuje życie tak małe, że mieści się na dłoni

Maria Mazurek
Maria Mazurek
Prof. Lauterbach: Wciąż wzrusza nas moment, gdy matka po raz pierwszy dotyka swoje maleństwo
Prof. Lauterbach: Wciąż wzrusza nas moment, gdy matka po raz pierwszy dotyka swoje maleństwo Andrzej Banaś
Na oddziale neonatologii Szpitala Uniwersyteckiego w Krakowie leżą obok siebie wcześniaki ważące po 500, 700, 1000 gramów. Bez pęcherzyków płucnych, z niedojrzałym żołądkiem, mózgiem pięć razy mniejszym niż u dziecka urodzonego w terminie. Na ogół dzięki prof. Ryszardowi Lauterbachowi i jego zespołowi udaje się je uratować. Słowo życie ma tu inny sens.

Panie Profesorze, te wcześniaki wielkości dłoni leżące na Pana oddziale to jeden z bardziej poruszających widoków, jakie widziałam.
Jeszcze bardziej poruszające jest widzieć, jak te kruszynki, które rodzą się ważąc 500-700 gramów, później się rozwijają, jak stają się coraz silniejsze, bardziej samodzielne. Widzi pani to zdjęcie na ścianie? Pola - piękna, mądra dziewczynka. Urodziła się w 25. tygodniu ciąży, ważąc 720 gramów. A ten obrazek smoka wawelskiego? Od innej pacjentki, która urodziła się mając 600 gramów, bardzo ciężko chora. Teraz ma siedem lat, wygrywa konkursy plastyczne. Gdy miała pięć lat, wysłała nam własnoręcznie napisaną kartkę z życzeniami.

Często utrzymujecie kontakt z wcześniakami, które już urosną?
Tak. Z wieloma się spotykamy. Mam w pamięci mnóstwo wzruszających chwil. Około 20 lat temu uratowaliśmy bliźniaki, które ważyły 1100 i 1250 gramów. Jak na dzisiejsze czasy, nie robi to takiego wrażenia. Ale wtedy to było wyzwanie. Po 11 latach przyszli na oddział, jeden z klarnetem, drugi ze skrzypcami. I zagrali dla mnie wspaniały koncert.

Główny Urząd Statystyczny opublikował niedawno wyniki badań śmiertelności wśród noworodków. Wynika z niego, że w Małopolsce ten odsetek jest najniższy w kraju.
4,6 promila u nas, w kraju - sześć.

Najtrudniejsze przypadki trafiają do Pana.
Do mnie, do naszych położników, lekarzy, do kardiologów i chirurgów, z którymi współpracujemy. To zbiorowy sukces. Bez zespołu tych specjalistów nic bym nie wskórał.

Możemy określić, w którym tygodniu jest ta granica przeżywalności?
Teraz czasem udaje nam się ratować dzieci urodzone w 23. tygodniu ciąży i wydaje się, że dochodzimy do pewnej granicy biologicznej, granicy, której nie będziemy w stanie już przeskoczyć, bo po prostu dziecko z tak niewykształconymi narządami nie będzie miało żadnych szans na normalne życie. Ale z drugiej strony 30 lat temu przeżywalność dzieci ważących po urodzeniu od 500 do 750 gramów wynosiła kilka procent, dziś w naszej klinice przeżywa 60 procent takich maleństw. I wtedy również, gdyby ktoś mi powiedział, że będziemy ratować dzieci jeszcze o kilka tygodni młodsze, uznałbym to za nierealne. A jednak.

Dlaczego tak trudno uratować te dzieci?
Proszę sobie wyobrazić, że mózg dziecka wewnątrz macicy rozwija się najszybciej w całym życiu człowieka między 23. a 40. tygodniem ciąży. Tak szybko jak nigdy później w życiu. Organizm matki jest najlepiej przygotowany do tego, aby dostarczać dziecku najpotrzebniejszych składników do rozwoju układu nerwowego. Mózg dziecka urodzonego w 23. tygodniu życia waży 75 gramów. Urodzonego w 40. tygodniu, w terminie - 400 gramów. Ponad pięć razy więcej. Rozumie pani, jakim trudnym zadaniem dla neonatologa jest stworzenie optymalnych warunków do rozwoju zarówno mózgu jak i innych niedojrzałych narządów, jeżeli dziecko urodzi się kilkanaście tygodni przed terminem?

Takie dzieci mają też niedorozwinięte inne narządy?
Tak. Mają niedojrzałe nerki, przewód pokarmowy, płuca. Nie potrafią też samodzielnie oddychać, bo mięśnie oddechowe są za słabe, a w ich płucach nie ma ani jednego pęcherzyka.

Intubujecie je?
Gwałtowne wtłaczanie powietrza do płuc dziecka nie jest najlepszą metodą, bo może doprowadzić do ich uszkodzenia. 10 lat temu jako pierwsi zastosowaliśmy metodę nieinwazyjnego rozprężania płuc. Wsadzamy dziecku dwie rurki do noska i specjalny aparat pod stałym ciśnieniem powoli rozpręża płucka maleństwa. Poza tym, jeśli ciąża jest zagrożona i wiemy wcześniej, że dziecko najpewniej urodzi się zbyt szybko, przed spodziewanym porodem podajemy mamie leki, które przyśpieszają dojrzewanie płuc oraz innych narządów dziecka.

Jak karmicie tak małe dziecko? Ono chyba nie ma jeszcze odruchu ssania?
Nie ma. Uczy się tego dopiero po kilku, czasem kilkunastu tygodniach. Ale staramy się, by układ pokarmowy takiego malca pobudzić do działania. Już w pierwszej godzinie po urodzeniu podajemy mu sondą lub strzykawką na język dosłownie kroplę pokarmu, najlepiej matki, a jeśli się nie uda - odżywkę. W tych pierwszych kroplach otrzymuje niezwykle ważne składniki, stymulujące jego przewód pokarmowy i zabezpieczające przed zakażeniem.

A jeśli przewód pokarmowy dziecka jest tak niedorozwinięty, że takiego pokarmu nie jest w stanie przyjąć?
Wtedy zostaje jedynie karmienie dożylne. To najważniejszy sposób odżywiania tak niedojrzałych dzieci. Dzięki tej metodzie mają szanse na przeżycie.

Co jest w takim pokarmie wstrzykiwanym do żyły?
To co w normalnym pokarmie - witaminy, glukoza, białka, tłuszcze, szczególnie ważne dla rozwoju układu nerwowego. Nasz mózg w 60 proc. zbudowany jest z tłuszczów.

Co może czuć takie maleńkie dziecko z mózgiem ważącym 75 gramów?
Na pewno czuje obecność rodziców. Wtedy gdy są przy nim, gdy je dotykają, zmienia się zapis czynności elektrycznej mózgu, uspokaja się akcja serca, stabilizuje poziom glukozy we krwi. Szczególnie z matką więź jest bardzo silna. To niesamowity moment: kiedy rodzi się takie maleństwo - a wcześniaki rodzą się raczej przez cesarskie cięcie, mama jest świadoma, bo ma znieczulenie miejscowe - my je stabilizujemy, umieszczamy w inkubatorze. Otwieramy okienko, a mama wkłada do środka rękę i dotyka swoje dziecko. Nie potrafimy naukowo wytłumaczyć tego, co się wtedy dzieje, ale dziecko przestaje płakać, a matka zaczyna. Chwila, której nie da się opisać. Wzrusza zawsze i nas, choć robimy to przecież wielokrotnie.

Skąd dziecko wie, że to jego mama i tata?
Podejrzewamy - ale nie mamy pewności - że to kontakt dotykowy z dzieckiem, głos rodziców wypowiadany do syna czy córki buduje tę więź. Ta więź dziecko - rodzic jest czymś, co obserwujemy. Ale nie potrafimy tego do końca wytłumaczyć.

Pan mówi: kontakt dotykowy z dzieckiem. Ale te dzieci są tak małe, że strach je dotknąć.
Można i należy je dotykać, masować, głaskać, tulić. Wtedy dziecko czuje się bezpieczne. Te dzieci mają sondy w żołądku, są podłączone różnymi kablami do monitorów, czasem respiratora. One to wszystko odczuwają jako bodźce nieprzyjemne. Dotyk rodziców jest tym, co sprawia im przyjemność. Naturalnym, niefarmakologicznym lekiem przeciwbólowym.

Takie dzieci odczuwają ból?
Oczywiście. Choć podajemy im leki przeciwbólowe, staramy się, by możliwie maksymalnie eliminować nieprzyjemne doznania. Wie pani, to niesamowite, bo uznaje się, że takie dzieci nie widzą zbyt ostro i wyraźnie, ale kiedy zbliżamy się do nich ze strzykawką, one robią się niespokojne.

Poznają strzykawkę?
To jest zagadka. Niby nie widzą, a poznają. Podobnie z pielęgniarkami. Wcześniaki je odróżniają, wolą jak karmi je pani Marysia czy Zosia. To jedna z tych rzeczy, których nie potrafimy wytłumaczyć.

Jakie leki przeciwbólowe podajecie takim maleństwom?
Zaskoczę panią: sacharozę i glukozę.

Zwykły cukier?!
Cukier u tak malutkich dzieci powoduje wydzielanie endogennych opioidów, które mają działanie przeciwbólowe i uspokajające. Co ciekawe, te substancje są też w mleku matki.

To narkotyk.
Nie da się ukryć. Natura sprytnie sobie to wymyśliła: dziecko właśnie dlatego uzależnia się od mleka matki. Ono wcale nie jest smaczne, słodkie i pyszne. Ale endogenne opioidy sprawiają, że maleństwa odczuwają potrzebę spożywania pokarmu naturalnego.

Dlaczego dzieci rodzą się za wcześnie?
Z różnych przyczyn. Dysfunkcje narządu rodnego, hormonalnego, infekcje. Czasem stoimy przed pytaniem, czy i kiedy doprowadzić do porodu. Bo z jednej strony wiemy, że dziecko najlepiej rozwija się w łonie matki, ale z drugiej - z tą infekcją łatwiej nam poradzić sobie, jeśli maleństwo jest już u nas, w inkubatorze. Długo rozmawiamy z położnikami, zastanawiamy się, kiedy jest najlepszy czas na poród, kiedy szanse przeżycia są największe.

Bywa, że dziecko rodzi się za wcześnie z winy matki? Choćby przez alkohol?
Bywa. Z alkoholem u ciężarnych mamy poważny problem. Proszę nie wierzyć w te bzdury, że lampka czerwonego wina u ciężarnej jest wskazana. Alkohol jest drobnocząsteczkową substancją, która bardzo łatwo przenika do dziecka. A dziecko nie ma enzymów, które mogłyby je strawić; ten alkohol więc tam zostaje i uszkadza mózg. Takie dzieci rodzą się często z upośledzeniami umysłowymi - są skłonne do agresji, mają mniejszy poziom inteligencji, nie przystosowują się do środowiska. Na Zachodzie istnieją specjalne ośrodki, w których takie dzieci adaptuje się do życia. U nas to temat relatywnie mało poznany.

Matki często obwiniają się w takich sytuacjach, że urodziły chore dziecko?
Tak. Wtedy próbujemy im tłumaczyć, że zaistniałych sytuacji już nie zmienimy, że tego już nie da się odwrócić, ale że teraz mogą zrobić dla dziecka to i to. Szczególnie zadbać o pokarm, bo to wymaga pracy, masowania piersi, odciągania pokarmu. Mamy psychologów, którzy pomagają wtedy kobietom.

Nie oceniacie?
To nie nasze zadanie. Ale jestem zdania, że jeśli kobieta np. jeździła w 28. tygodniu na rowerze, choć informowano ją o konsekwencjach takiego zachowania, i za kilkanaście dni urodziła, to powinna ponosić odpowiedzialność za narażanie zdrowia i życia swojego dziecka. Bo świadome narażenie tego małego człowieka na to, że w przyszłości będzie miało problemy z nauką czytania i pisania, ze wzrokiem, ze słuchem, powinno podlegać karze.

Często zdarza się, że wcześniaka nie da się uratować?
Na szczęście coraz rzadziej. Ale zdarza się. Jeśli rodzi się płód, dziecko, które ma wadę uniemożliwiającą mu życie, to staramy się nie przedłużać jego cierpienia. Choć oczywiście podajemy mu środki przeciwbólowe, glukozę, białko.

A jeśli rodzice się upierają?
Rozmawiamy z nimi. Takie sytuacje nie trwają godzinę czy dwie, ale kilka dni, czasem tygodni. Jest czas, by wytłumaczyć rodzicom, że dalsza walka nie ma sensu. Skupiamy się wtedy na tym, by stworzyć temu maleństwu godne warunki. Żeby odeszło w intymnej atmosferze, przy swoich rodzicach. Kiedy wiemy, że dziecko w najbliższych godzinach umrze, stwarzamy możliwości dla rodziców, by się pożegnali z maleństwem. I często później ci rodzice nam za te możliwości dziękują.

Płacze Pan czasem?
Rzadko. Czasem szukam pomocy gdzieś wyżej. Pamiętam taką sytuację: stałem nad malutkim dzieckiem, którego stan zdrowia nagle znacznie się pogorszył. Umierało, mimo że zrobiliśmy wszystko, co w naszej mocy. Wykorzystaliśmy wszystkie możliwości. Popatrzyłem do góry i pomyślałem: Pomóż. I wie pani, to dziecko do dziś żyje. Ma 22 lata.

Pamięta Pan pięcioraczki z Kielc?
Oczywiście. To nasze najsławniejsze pacjentki. Wszystkie były bardzo niedojrzałe, kiedy się urodziły. Ważyły po zaledwie kilkaset gramów. Bezpośrednio po urodzeniu wszystkie media interesowały się ich losem z niezwykłą natarczywością. Po kilku miesiącach, kiedy wypisywaliśmy je do domu, wszystko ucichło. Trochę mnie to przestraszyło. Zrozumiałem, że ci rodzice, pozostawieni samym sobie, nie dadzą sobie rady. Bo to jest wieczne jeżdżenie do specjalistów, na rehabilitację. Trudno jest z jednym wcześniakiem, a co dopiero z pięcioma! Zaprosiłem więc do nas lokalne media z Kielc. Przyjechali. Powiedziałem: "Słuchajcie, my zrobiliśmy, co w naszej mocy. Teraz sprawa jest w Waszych rękach. Nie dajcie ludziom i władzom zapomnieć o tych dziewczynkach". Nie dali. Wkrótce rodzice dostali od marszałka województwa świętokrzyskiego wyraźną pomoc: wsparcie finansowe, pomoc pielęgniarską. Dziś pięcioraczki wyrosły na duże, świetnie rozwijające się dziewczynki. Mają już po sześć lat, piszą swój blog, wrzucają tam swoje rysunki. Serce rośnie.

Ma Pan wrażenie, że pomagacie naturze czy działacie jednak trochę wbrew niej?
Uzupełniamy naturę. Postępowalibyśmy wbrew niej, gdybyśmy za wszelką cenę próbowali ratować dzieci bez mózgu, płuc. Podawali tysiące leków i narażali te dzieci na cierpienie. Jan Paweł II nazwał takie działanie "uporczywą terapią". Kiedyś tak się postępowało, teraz jest inaczej. Uzupełniamy naturę i mamy do tego coraz lepsze narzędzia. Ciągle jednak napotykamy na wiele pytań, zaskakujących zdarzeń, których mimo gwałtownego postępu wiedzy nie jesteśmy sobie w stanie wytłumaczyć i zrozumieć. W tej specjalności podejmowane decyzje mogą oznaczać zdrowie, radość i szczęśliwe życie, mogą też oznaczać płacz i cierpienie - nie tylko chorego człowieka, ale także jego najbliższych. Najlepsze intencje, wiedza, doświadczenie, specjalistyczne urządzenia nie gwarantują w 100 proc. sukcesu. Często Natura pozostawia dla siebie głos ostateczny.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska