Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Prof. Zoll na emeryturze

Marta Paluch
Jest liderem i autorytetem prawniczym. Ale słabo wkręca żarówki...
Jest liderem i autorytetem prawniczym. Ale słabo wkręca żarówki... fot. Andrzej Banaś
Wczoraj wygłosił na UJ swój ostatni wykład. Był tam 54 lata. Co będzie robić teraz? Uczyć i tworzyć prawo. I przy ładnej pogodzie oglądać przez okno gabinetu panoramę Tatr - pisze Marta Paluch.

Poważny, postawny, nawet trochę groźny. Niewątpliwy autorytet w dziedzinie prawa karnego w Polsce. Szanują go nawet przeciwnicy. Przyjaciele twierdzą, że to urodzony kawalarz i dowcipniś. W 2012 roku skończył 70 lat, hucznie obchodzone w Collegium Maius w Krakowie, w gronie profesorów. Teraz już naprawdę idzie na emeryturę. - Czysta biologia, proszę pani. I nie żal mi, bo koledzy z katedry przecież mi pozostaną - mówi prof. Andrzej Zoll.

Nogę zwichnąłem
Liceum skończył w Warszawie, ale od kiedy w 1959 roku przyjechał do Krakowa, wsiąknął tu na dobre. Najpierw student, a potem asystent na Wydziale Prawa Uniwersytetu Jagiellońskiego, szybko zdobył przyjaciół i poważanie. Jak przyznaje, na początku miał tremę na wykładach, ale szybko zaprzyjaźnił się z innymi studentami (np. ze Zbigniewem Ćwiąkalskim).

W latach 70. rozgrywano na ul. Piastowskiej słynne mecze studenci kontra asystenci. Mecz odbył się nawet po komersie na koniec roku akademickiego w "Feniksie".

Panowie, w garniturach i wypastowanych butach, prosto z imprezy poszli na boisko. Andrzej Zoll grał w obronie lub jako pomocnik. Miał warunki - duży, robił odpowiednie wrażenie. Czy dobrze grał? - Raczej średnio. Ale bardzo się angażował - śmieje się Zbigniew Ćwiąkalski.

Wtedy też miały miejsce słynne wyjazdy do ośrodka UJ w Rabce. Tam też młodzi pracownicy i studenci lubili poszaleć. Ale byli i tacy, którzy prowadzili bardzo zdrowy tryb życia i chodzili po górach. Jak Stanisław Waltoś, który umówił się z kolegą Zollem na poranną wycieczkę o siódmej. Gdy rano przyszedł po niego, Zoll, który położyć się spać o godz. 5, wpadł na świetny pomysł, jak się wykręcić. - Udał, że się pośliznął na malutkim schodku przy wejściu do ośrodka i skręcił nogę. I Waltoś poszedł sam - wspomina Zbigniew Ćwiąkalski.

Argumentów Zollowi nie brakowało, za to technicznych umiejętności - bardziej. Koledzy mieli mnóstwo zabawy, gdy budował swój domek letniskowy i przychodził do nich radzić się w kwestiach budowlanych. Do dziś śmieją się, że jeśli prof. Zoll wkręci żarówkę bez wysadzenia korków w całej kamienicy, to jest to jego wielki sukces...

Brak technicznych talentów nie przeszkadzał mu jednak w zdobywaniu kobiecych serc. Koledzy wspominają, że do postawnego bruneta wiele z nich wzdychało. Miał też jeden niezaprzeczalny atut - czerwonego, eksportowego dużego fiata, prezent od krewnych z Francji. Jeździł nim na wykłady, mimo że z ul. Studenckiej, gdzie mieszkał, na ul. Olszewskiego (UJ) miał kilkaset metrów...

Ale wzdychające studentki i asystentki trzymał na dystans. Wcześnie się ożenił z koleżanką (potem została adwokatem). Są z sobą do dziś.

Kiedyś Zoll wziął kolegę Ćwiąkalskiego na przejażdżkę. Gdy parkował na Krupniczej, zamiast zahamować, z impetem uderzył w zaparkowanego gazika na rosyjskich numerach. - Mówi mi wtedy: kurczę, pomyliłem pedał hamulca z gazem. Ja cię bardzo proszę, wytłumacz Wieśce, że to nie była moja wina... Nie było to łatwe - wspomina prof. Ćwiąkalski.

Z żoną prof. Zoll tworzy zgraną parę. Ona jest siłą spokoju. On prywatnie potrafi wybuchnąć, zezłościć się, ale szybko mu przechodzi. Trudno w to uwierzyć tym, którzy go znają z uczelni - tam jest wyważony i poważny. Jego studenci czy współpracownicy nie przypominają sobie, żeby kiedykolwiek podniósł głos.

Niedzisiejszy człowiek
Wszyscy jednak mówią jedno - to człowiek szalenie przyzwoity, zupełnie pod tym względem niedzisiejszy. - Tak prawych ludzi rzadko się dziś spotyka. On jest jakby z innej epoki - mówi Krzysztof Bachmiński, krakowski adwokat, kiedyś uczeń prof. Zolla, dziś jego kolega.

Prof. Franciszek Ziejka, były rektor UJ, podziwia go za życiową mądrość. - Ma jasno określony światopogląd, drugorzędne sprawy nie przesłaniają mu sedna - mówi.

Kiedy więc Andrzej Zoll pracował przy tworzeniu prawa jeszcze w czasach pierwszej "Solidarności" (1980-81), potem jako ekspert przy Okrągłym Stole, wreszcie - jako twórca nowelizacji prawa karnego w 1997 roku, robił swoje nie zważając na krytykę.
A ta bywała ostra, szczególnie w tym ostatnim przypadku. Zarzucano mu zbytnią liberalizację prawa, która umożliwi pobłażanie przestępcom.

- W czasach gdy był szefem Trybunału Konstytucyjnego, a potem rzecznikiem praw obywatelskich, zachował odwagę sądów, często niewygodną dla rządzących - mówi prof. Ziejka.

Gdy na Zgromadzeniu Ogólnym Sędziów Trybunału Konstytucyjnego w 2006 roku nie pojawił się prezydent, premier ani marszałkowie Sejmu i Senatu, profesor bez ogródek mówił, że to polityczny atak na Trybunał.

Krytykę potrafił przyjmować, ale do dziś potrafi się zżymać, gdy Sejm przegłosowuje złe ustawy. Jego życiowym marzeniem jest bowiem uporządkowanie prawa karnego. A to przy upolitycznieniu tworzenia ustaw jest mało możliwe.

Mimo to często zabiera głos. W swoim środowisku jest prawdziwym autorytetem. - Lider, autorytet na skalę ogólnopolską - ocenia mec. Bachmiński, który przyznaje, że tęskni za orzeczeniami Trybunału Konstytucyjnego za rządów Zolla.

Na jego wykłady przychodzą tłumy studentów. Siedzą na szafach, podłodze. Szanują go. I podziwiają niewzruszony spokój, z którym potrafi znosić lub nie zauważać ich wybryków. Nic dziwnego, że ostatni wykład stał się dla nich pretekstem do hucznego pożegnania.

Kilkuset studentów, zwołanych na facebooku, zgotowało mu owację na stojąco, a na zamontowanym ekranie ukazało się hasło "Wiwat profesor!". W specjalnej księdze dziękowali mu za spędzone lata. Andrzej Zoll nie krył wzruszenia. Gdy im dziękował, załamał mu się głos.

Teraz profesor idzie na emeryturę, ale nie spoczywa na laurach. Uczy w Wyższej Szkole Prawa i Administracji w Rzeszowie, szefuje komisji kodyfikacyjnej Ministerstwa Sprawiedliwości. A po pracy wraca do domu pod Mogilanami. - Ja, urodzony mieszczuch, teraz się dobrze czuję na wsi - przyznaje. Co się dziwić - ma gabinet z widokiem na Tatry i ponad dwa hektary ogrodu.

Jeśli mu czasu wystarczy, zawsze może po raz kolejny załatać siatkę przy domu. Jego kilkuletni pies ma bowiem za nic prośby autorytetu prawa karnego. Bez przerwy ją przegryza i bezczelnie ucieka na wolność...

Współpraca Karolina Gawlik

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska